– To moja wina. – Mówiła ciszej i od razu zrozumiałem, że najgorsze zostawiła na koniec. – Ta wojna. Jego matka sama by nigdy… Musiał się zgodzić. Był tu najbardziej europejski ze wszystkich facetów; to dlatego chciałam za niego wyjść, nie dla pieniędzy i pozycji. Mogliśmy prawie normalnie pogadać. Ale spieprzyłam wszystko tamtej nocy. Dwa lata postu. Poniosło mnie. I piłam, bo to jednak trema. A jak wypiję, to jeszcze wolniej dochodzę. Facet musi się mocno…
– Słyszałaś kiedyś słowo: „zazdrość”?
– Przepraszam. – Znów mnie pocałowała, tym razem w ramię. – Wiem, że to boli. Ale powinieneś wiedzieć. No więc wymęczyłam go, za mało skomplementowałam i zbyt jawnie domagałam się orgazmu. Zapamiętał mnie jako rozwiązłą nimfomankę. Dla nich kobieta, która liczy na przyjemność w łóżku, to… No i dał zielone światło matce.
– Zielone światło? – Zaczynałem rozumieć, ale była szybsza.
– Nie znasz tej tradycji? Narzeczona ma być czysta, a żona wierna mężowi nawet w myślach. Więc dziewczynki zaszywają, bo do sikania niepotrzebny taki duży otwór. A wierność? Nie ma zdrady, jak nie ma przyjemności. To prosty zabieg. Żyletka, ciach po łechtaczce i masz święty spokój ze zbyt napaloną babą. Kurczę… moje żebra.
W którymś momencie zacząłem ją dosłownie wgniatać w swój tors.
– Jezus Maria… Gapa… oni ci…?
– Ale ci serce wali – roześmiała się. – No coś ty? Po co bym do ciebie uciekała? Żeby czytać gazetę, jak mi będziesz robił dziecko?
– To dlatego tą szablą…?
– No. Najpierw włóczyłam się po stolicach. Potem rwałam przystojnego oficera. Kurwi charakter znów mi się objawił, więc teściowa naparzyła ziół, podostrzyła nóż i postanowiła zrobić z tym porządek. I o mało co… Zorientowałam się w ostatniej chwili. – Już się nie uśmiechała. – Dobiegłam, i czterdzieści jeden osób nie żyje. O ile tam, w Kasali, już nikt więcej… Było pięćdziesiąt siedem, zostało szesnaście. A właściwie pięćdziesiąt osiem. Ten pierwszy, Urbański, też by nie zginął, gdybym nie załatwiła Filipiakowi wyjazdu do Kasali. Niezła jestem. Nawet to przeliczyłam. Prawie trzy tony zwłok za… nie uczyli was, ile waży taka łechtaczka?
Musiałem ująć w dłonie jej twarz, popatrzeć w oczy.
– To nie twoja wina – rzuciłem niemal wrogo. – Słyszysz?
– A czyja? – Nie dała mi wystarczająco dużo czasu na znalezienie odpowiedzi. – Słuchaj, Jacek, ja naprawdę chciałam do niego wrócić. Pieprzyć orgazmy. Jak zobaczyłam, co się dzieje… Tylko już nie mogłam, bo miałam ciebie. I teraz… Wiem, że nie będzie podobne do ciebie. To chyba najbardziej dołuje: że nie urodzisz mężowi dziecka choć trochę podobnego do ojca. To znaczy… białego ojca. Może dlatego nigdy żaden facet… Ale chyba chciałabym mieć twoje. To znaczy na pewno – poprawiła się. – Strasznie bym chciała. Tylko nie wiem, czy to mądre. I właśnie chciałam cię zapytać.
Westchnąłem, przytuliłem jej głowę do piersi. Wciąż mnie dosiadała w tym najsłodszym ze znaczeń, ale chyba żadne z nas nie zwracało na to uwagi. Są sprawy ważne i ważniejsze.
– Ale mi się dziwadło trafiło… Wiesz, jaka jest szansa, że za pierwszym razem…?
– Mała – przerwała mi. – Ale nawet nie o to chodzi. Po prostu chcę… To prawie jak ślub. No wiesz: wspólna decyzja, że będzie dziecko. Wiedziałabym, że coś do mnie czujesz. – Milczałem, wsłuchując się w kołaczące po głowie echo jej słów i próbując nazwać emocje, jakie we mnie wzbudziła. Chyba nie rozegrałem tego najlepiej, bo uniosła twarz, popatrzyła mi uważnie w oczy. – Jacek?
– A ten drugi raz?
Cholera. Wcale nie chciałem wiedzieć. Po prostu unik. Najgłupszy w życiu. Leżała na mnie, więc fizycznie niewiele dało się zmienić, ale i tak miałem wrażenie, że lekko ją odepchnęło.
– Zaręba – mruknęła.
– Co? – Poczułem, że drętwieją mi ręce. Nie tuliłem jej już. Po prostu moje ręce dotykały jej pleców. Grawitacja, nic więcej.
– Mówiłam ci: to gnojek. – Jej głos był cichy, wyjałowiony z emocji. – Nic za darmo. A ja nie mogłam wrócić z pustymi rękami. Chciałam, żeby Sabah mnie szanował. Zobaczył, że potrafię…
– Spałaś z Zarębą? – Dopiero kiedy nazwałem rzeczy po imieniu, zdałem sobie sprawę, czemu to aż tak boli. Wpadła wtedy na biwak w koszuli nocnej i świadomość, że tak naprawdę umyka z jeszcze ciepłego łóżka innego faceta, przyniosła mi wyłącznie satysfakcję. Kochanek nie jest zazdrosny o męża, któremu odbił żonę, a to był zbliżony układ. Ale Zaręba…
– Nie spałam. – Nadal mówiła jak robot. – Stanął przed biurkiem, ja uklękłam. To generał. Nie bierze na kwaterę czarnych wieśniaczek. Nie wypada. Kwadrans w gabinecie, to wszystko. Za drugim razem miał już prezerwatywę, ale jak załatwiałam ziarno, jeszcze nie, więc i wtedy mogłam coś złapać. O ile przez usta też można. Trzeciego razu nie było. Już nie dałam rady. Wolałam podrobić papiery.
Skończyła i dopiero wtedy zsunęła się ze mnie, odtoczyła na sam brzeg koca.
Leżeliśmy z dala od siebie, patrząc w gwiazdy. Chyba długo, bo znów zaczęło mną trząść z zimna.
Albo może i nie tak długo. Kiedy sięgnąłem w dół, chcąc pozbyć się prezerwatywy, jeden gniewny ruch dłoni nie wystarczył. Wciąż miała się czego trzymać i wciąż była śliska z zewnątrz.
Dziwka. Zwykła dziwka.
W końcu ściągnąłem to gumowe draństwo. Błogosławiony, cudowny wynalazek, który w ostatniej chwili uratował mnie przed popełnieniem największej głupoty w życiu.
Dziwka. Z Zarębą. Przy biurku. Tym samym, przed którym stałem na baczność, słuchając jego chamskich pokrzykiwań.
Chciałem ją wyrzucić. Obie chciałem wyrzucić.
Jedna lepiła się do palców. Druga do duszy. Nie mogłem.
Dziwka. Za ciężarówkę ziarna… Ile tego było? Dwie, trzy tony? Tysiąc złotych? Zwykła dziwka.
No dobrze: droga dziwka. Nigdy nie będzie mnie na takie stać.
Tysiąc złotych. Albo inaczej: parę krów, które przetrwają do następnego deszczu. Parę kobiecych piersi, które nie wyschną z braku pokarmu. Może jakieś dzieci nie umrą z głodu.
Nie. Po prostu dziwka. Kurwa. Czarna w dodatku.
Kiedyś, jako dziecko, zżarłem pół słoika roślinnego kleju. Odchorowałem to potem. Z tym na palcach byłoby tak samo. Słodycz, która nie dorówna prawdziwym cukierkom i tylko przyniesie ból. Więc precz z tym gównem.
Cisnąłem jedną w mrok nocy. Połowa kłopotu z głowy. Kości rzucone, odwrót niemożliwy. Stało się. Teraz tej drugiej nie… One tu wszystkie albo już mają, albo są na dobrej drodze.
Znajdę sobie białą i niebieskooką. Bo ma rację: niebieskie oczy nie mają sobie równych. Można potem patrzeć w twarze swoich dzieci i widzieć w nich blask prawdziwego słońca. Moja kobieta będzie miała jasne, szczere oczy, a kiedy wybierze się do stolicy, to ogoli pachy i założy buty.
Nikt nie będzie się na nas gapił na ulicy.
W nocy będę choć trochę widział jej uśmiech.
Dziwki nie muszą się uśmiechać. Bez łaski. Do nich też nie trzeba. I dobrze. Bo nie potrafiłem. Bolało mnie wszystko w środku, a kolano rozcinała tępa piła. Ale była dziwką, była nieprawdopodobnie ekskluzywna i nie mogłem zaprzepaścić takiej okazji.
Wpełzłem na nią i w końcu to zrobiliśmy.
Nie słyszałem ich. Nie widziałem. Obudził mnie terkot pierwszych wystrzałów. Albo może dopiero cios ciepłej łuski w rozpalony gorączką policzek. Gabriela padła na kolana, ale raczej z wysiłku spowodowanego zdejmowaniem karabinu z pleców, niż z myślą o uczynieniu z siebie mniejszego celu, więc okienko wyrzutnika znalazło się całkiem blisko.
Ja też nie próbowałem padać. Zbędna fatyga. Znów mnie przywiązała, tym razem do skleconego z gałęzi oparcia, kiwającego się na oślim grzbiecie. O własnych siłach nie przejechałbym nawet paru kroków: przytomność to wracała, to odpływała, świat wirował przed oczami, spuchnięty jak balon mózg zdawał się rozsadzać czaszkę. A jednak szliśmy na zachód. Chyba cały dzień, bo kiedy niewidzialna pięść grzmotnęła mnie w brzuch i poleciałem na bok, pociągając za sobą przywiązanego na sztywno Gniewka, czerwieni od nurkującego między wzgórza słońca było dużo więcej niż tej od krwi.
Leżeliśmy. Obaj. Nie próbował wstawać. Wszyscy mieliśmy dość. Gabriela też. Nie straciła głowy; zmieniając magazynek, pomyślała o przełączeniu beryla na ogień pojedynczy, ale nawet wtedy nie próbowała się kłaść. Czyli jednak straciła głowę. Im bardziej cię widać, tym trudniej zabić w razie trafienia. Jeśli jesteś popiersiem w czyimś celowniku, zwykle albo wychodzisz cało, albo dostajesz w twarz czy pierś i giniesz. Ramion jest w dostępnej dla kul sylwetce względnie mało. Co innego, gdy klęczysz. Zamiast błogosławieństwa niebytu, większość celnych pocisków przynosi ból okaleczonych kończyn, bioder, brzucha.
Czułem, że chce umrzeć. Skończyć z tym. Przytomniałem coraz rzadziej i coraz mniej do mnie docierało w tych krótkich przebłyskach świadomości, ale ze trzy razy widziałem ją na kolanach. Nie potykała się może aż tak często, ale Gniewko stawał, ilekroć padała, i właśnie wtedy się budziłem. Kilka razy udało mi się uruchomić sztywny jak kołek język i wybełkotać coś o zostawianiu mnie tutaj. Odpowiadała: „Spierdalaj!” i szliśmy dalej. W południe przestała odpowiadać.
Teraz też milczała. Dookoła nas wyrastały słupki pyłu, kule siekły suchą ziemię, łuski padały w piach wokół łba leżącego osła, a Gabriela milczała, mierzyła i strzelała. Długo. Musiała zaaplikować mi resztkę morfiny i prawie nie czułem bólu, po jakimś czasie zorientowałem się więc, że udało jej się przydusić tamtych do ziemi. Miała pierwszeństwo strzału i najwyraźniej potrafiła z niego korzystać: kule trafiały blisko i mężczyźni z naprzeciwka, przestraszeni podmuchem śmierci, kryli głowy, waląc z karabinów na oślep.
Potem coś wybuchło, cicho, ale dostatecznie inaczej od prochowych ładunków nabojów strzeleckich, bym wychwycił tę różnicę. Potem były kolejne strzały. Później zemdlałem.
Ocknąłem się – a jej nie było. Gniewko leżał na boku, dysząc ciężko. Zza jego brzucha unosił się ku białemu niebu słup czarnego dymu. Próbowałem się dźwignąć na łokciach i popatrzeć, ale po raz kolejny urwał mi się film.