– Nic się panu nie wydaje, Drakulo, my doskonale wiemy, co o panu myśleć – Fawson znowu był zaskoczony własnymi słowami, których wcale nie artykułował. – Przypomnijcie sobie lepiej, co macie do powiedzenia o tych czterech dziewczynach?
– Co? – blada maska Księcia pokryła się zimnym potem.
– Cztery dziewczęta! – głos wysłańca piekieł naciskał nieubłaganie.
– No tak, więc tak, psiakrew, wiecie – Drakula nagle zmiękł i stracił rezon. – Macie na mnie haka.
– A mamy! – uśmiechnął się Meff, widząc, że trafił, chociaż nie miał pojęcia, czym i w co.
– Przyzwyczajenie, przyzwyczajenie! – wybuchnął nagle wampir. – Ja wiem, że w 17 punkcie regulaminu (paragraf 10) stoi jak byk: “Wampir w stanie spoczynku, nie uprawiający straszenia ani krwiopijstwa w celach służbowych, taktycznych, strategicznych, naukowych lub szkoleniowych (niepotrzebne pominąć) nie ma prawa do wysysania tętnic i aort na prywatny użytek…"
– Właśnie!
– Ale pomiłujcież, przyzwyczajenia to druga natura. Wilka ciągnie do lasu, wampira do aorty, przecież człowiek nie może się tak z dnia na dzień przestawić. Czy miałem tylko jeść kaszankę i kaszankę i raz w miesiącu brać przydział na mrożonkę z banku krwi? Ja, przed którym drżała cała Mołdawia i Wołoszczyzna, nie wspominając o Besarabii!
– Cztery dziewczyny – powtórzył groźnie Meff, żeby coś powiedzieć.
– Owszem, ale to nie było wcale tak, jak myślicie… Nie ma żadnego niedozwolonego nacisku, one dobrowolnie, po przyjaźni… Wcale nie dlatego, że jestem właścicielem. Poza tym są pełnoletnie. Już! One to naprawdę bardzo lubią. Ola, Mlada, Kati, Jovanka!
Uniosła się purpurowa kotara zasłaniająca przejście do dalszych podziemnych apartamentów i wsunęły się dwie dość wyblakłe dziewoje, o smukłych kształtach, zaskakującej bladości twarzy i szyjach dość szczelnie opatulonych apaszkami.
– Gdzie Ola i Jovanka? – zaniepokoił się rumuński arystokrata.
– Ola ma wychodne, a Jovanka poszła na lektorat – powiedziała wyższa i ciekawie poczęła przypatrywać się Fawsonowi.
– Mamy z panem Delegatem parę pytań do was dziewczynki – powiedział Drakula tak ciepło, że Meff mimowolnie rozpiął marynarkę. – Powiedzcie, co lubicie najbardziej?
– Pana, Książę – powiedziały anemiczne panienka i uśmiechnęły się. Blado.
– A jak jest z tym upuszczaniem krwi?…
Niższa lekko zarumieniła się, a starsza powiedziała:
– My honorowo! A poza tym lekarz zapisał nam… Ja osobiście mam nadciśnienie.
– Jak pan widzi, spełniam co najwyżej rolę pijawki lekarskiej – rzekł słodziutko wampir. Z wrażenia zapomniał już o utykaniu i drżeniu rąk.
Nie popuszczę dekownikowi! – pomyślał Meff, czując w owej słodyczy nie naturalny cukier, lecz syntetyczną sacharynę.
– Na zdaniu dziewcząt może pan polegać. Pochodzą z najelitarniejszych rodzin w swoich krajach. Można powiedzieć, najlepiej urodzone gastarbeiterki w mieście Freuda i Straussa. Zresztą, korzystać z usług innych po prostu bym nie potrafił.
– A to czemu? – zapytał Delegat, zastanawiając się, czy tydzień na Majorce, u jego boku, nie zlikwidowałby chorobliwej bladości Kati.
– Żołądek – wyjaśnił wampir – kiedy człowiek był młody, mógł ssać na łapu – capu, a teraz chodzę wyłącznie na niebieskiej. Prawda, dziewczęta?
Jak na komendę uniosły do góry ręce z charakterystycznymi dla wymierającej klasy błękitnymi żyłkami.
– Ot, i cała prawda! Nie znajdzie pan tutaj najmniejszego wykroczenia.
– Regulamin pozostaje regulaminem, paragraf 17, punkt 10. To trzeba będzie wyjaśnić na Dole…
Drakula skurczył się w sobie, zgrzytnął jedynym kłem z olbrzymim żalem omiótł wzrokiem zaciszne gniazdko w stylu dackim z epoki Trajana, ze szczególnym uwzględnieniem obu bladolicych arystokratek. i westchnął.
– Rozkaz!
Fala satysfakcji przelała się przez falochrony samoświadomości Meffa. Miał pierwszego z sześciu wspaniałych. Pozostało jeszcze ustalić szczegóły techniczne, w tym hasło, na jakie, gdy nadejdzie czas, Drakula zjawi się w odpowiednim miejscu, oraz paru mrugnięciami dać Kati do zrozumienia, w jakim hotelu, przy której ulicy i pod jakim numerem zatrzymał się Agent Najniższego Kręgu. Na szczęście dziewczyna znała doskonale alfabet Morse'a. Do odlotu pozostało Meffowi całe trzy godziny i piętnaście minut.
VI.
Ciężka chmura o kształcie atomowego grzyba wisiała nad wilgotną i duszną selwą. Z tarasu samotnej willi, czy raczej bunkra usytuowanego na zboczu wzgórza, w miejscu, w którym dżungla z wolna przechodzi w rzadszy las, by wreszcie przerodzić się w krzaczasto – kamienisty step, nazywany na północy “Nanoś", a na południu “campos", widać było jednostajny przymglony dywan zieleni.
Z głębi lasu dolatywało rytmiczne dudnienie. Don Carlos nie lubił tego dźwięku, drażnił go, niepokoił, a przecież w naelektryzowanej atmosferze i bez tego nie brakowało elementów grozotwórczych. Łomot, i cisza. Znowu łomot. Jeszcze parę dni, a nitka jednej z odnóg magistrali andyjskiej dotrze w pobliże rezydencji. Don Carlos pomyślał z żalem o latach, kiedy do najbliższej poczty jechało się dwa tygodnie konno górami, bądź ryzykowało spław Rio Carnerro, rzeką pełną wirów, piranii i kajmanów.
Powiał wiatr. Tym razem poszedł od strony wzniesień, niosąc odór spalenizny. Samotny mieszkaniec domu nie przepadał za tym zapachem, podobnie jak denerwowały go tubylcze pamiątki – pomniejszone główki małp, sprzedawane jako łebki misjonarzy, czy portfele z udającej ludzką skóry tapira.
Wszedł czarnoskóry Miguel.
– Heill – powiedział do Carlosa unosząc do góry prawicę. Gospodarz odpowiedział niedbale. Nie cierpiał swego służącego, ponieważ jednak otrzymał go ze znakomitymi referencjami Centrali, wolał nie zadzierać z Organizacją, która wprawdzie, mimo wysiłków autorów powieści sensacyjnych, była teraz bardziej towarzystwem wzajemnej adoracji sklerotycznych tabetyków niż poważnym światowym gangiem, ale zawsze…
– Przyszła poczta – powiedział Murzyn, który wprawdzie nie miał jednej tysięcznej genu aryjskiego, ale Organizacja nadała mu honorowe członkowstwo NSDAP (na wychodźstwie) ze względu na wysoki poziom świadomości antysemickiej. Zresztą kadry były teraz tak szczupłe, że nie gardzono neofitami jakiegokolwiek koloru skóry lub przekonań, z wyjątkiem czerwonych.
– Pokaż!
Starczymi rękami, które obfitość plam wątrobianych upodobniła do łap jaguara, rozerwał kopertę. Depesza! Bez szyfru! Ach, ten niepoprawny Martin!
Jakiś facet nazwiskiem Diavolo węszy za tobą. Wczoraj przyleciał z Wiednia. Był w klubie. Zna niektóre adresy. Z tego, co wiemy, nie jest związany ani z Interpolem, ani żadną z komisji babrających się w sprawach Rzeszy. Włoch z Palermo, około pięćdziesięciu lat. Nie notowany. Może detektyw amator? Czy masz jakieś życzenia?
– Diavolo, Diavolo – starszy pan zamyślił się. Nazwisko nic mu nie mówiło. W ogóle znał niewielu makaroniarzy. Na froncie w Libii był krótko, republikę Salo odwiedził tylko przejazdem. Przez chwilę zastanawiał się, jak nazywał się ten włoski lekarz, który sztukował ubytki jego ciała w pięćdziesiątym trzecim, ale nie, tamten byłby dziś o wiele starszy…
– Czy będzie odpowiedź? – zapytał Miguel.
– Zastanowię się – odrzekł patron. Nagle przeszedł go dreszcz. Od paru dni czuł się podle, bolały go wszystkie szwy. i ta burza. Grzmot przetoczył się od strony przełęczy Guanaco. W świetle błyskawicy ujrzał w lustrze własną twarz, twarz, która od najmłodszych lat budziła grozę wrogów i niepokój przyjaciół. Twarz zszytą jak piłka z różnych kawałków skóry, mimo że późniejsze operacje wygładziły prymitywne dziewiętnastowieczne blizny.
– Niech zbadają, czego chce ten węszycie), a gdy zajdzie potrzeba, niech zlikwidują. Ja go nie znam. – Szybkim krokiem podszedł do barku i nalał sobie setkę specjalnie sprowadzanej z cywilizowanych stron “Smirnoff – vodki". – Albo lepiej, najpierw niech zlikwidują, a potem zbadają! Chcę mieć spokój.
– Rozkaz, mein Herr – Miguel stuknął bosymi piętami i wyszedł.
Don Carlos nalał sobie następną kolejkę i siadł do fortepianu. Ostatnimi przyjemnościami, jakie mu pozostały, były muzyka i wspomnienia. Tu obrócił swój wzrok ku landszaftowi przedstawiającemu ponure gotyckie zamczysko, znane z bedekerów jako “Schloss Frankenstein" (obecnie na przedmieściu Karl – Marx – Stadt).
Meffa spotkał zawód. Przygotowany na uderzenie upału jak w Bangkoku, gdzie wyjście z samochodu przypomina skok do kubła z lepką ciepłą cieczą, zetknął się z temperaturą umiarkowaną. Po prostu stolica znajdowała się dość wysoko nad poziomem morza, a niebo zakrywały chmury. Senior Diavolo spodziewał się ustrzelić w ciągu dwóch dni następne dwa nazwiska z listy przyszłej ekipy. Oprócz Frankensteina, w innym niewielkim państewku, miał nadzieję natrafić na ostatni egzemplarz wilkołaka nizinnego.