Выбрать главу

Wypadki angażowania egzorcystów (przykład mieliśmy podczas polowania na Topielicę) są ciągle jeszcze sporadyczne i dotyczą jedynie paru krajów; w innych są absolutnie nie do pomyślenia. Parę lat temu w Albanii zostało znalezione w sidłach małe diablę. Okaz nie powinien budzić wątpliwości – miał różki, kosmatą sierść, ogonek. A jednak miejscowi naukowcy uznali go za atawistyczny egzemplarz człowieka, na wszelki wypadek ogolili, zoperowali rogi, amputowali ogon, dali paszport i wyprawili za granicę.

Diabełek gdzieś się zawieruszył, a nauka straciła jedyną być może okazję dokładnego zbadania przedstawiciela alternatywnego świata.

Ale nie oskarżajmy pochopnie bałkańskich medyków. Ich postępek uchronił cały przyzwoicie wyglądający gmach nauki światowej od zawalenia. Co by było, gdyby naukowo potwierdzono istnienie szatana, podano jego cechy anatomiczne i morfologiczne?… Strach myśleć!

Wszystkie te problemy były zapewne całkowicie obce Anicie Havrankovej, która owego wieczoru została w lektorium aż do zamknięcia biblioteki, studiując ciekawe opracowania i szkice dotyczące ostatnich wykopalisk w Jerycho, których wyniki cofnęły historię człowieka o dobre dwa tysiące lat wstecz. Parokrotnie zastanawiała się, czy dziś wpadnie do biblioteki tajemniczy nieznajomy. Ale nie wpadł. Nie zadzwonił też do schroniska prowadzonego przez siostry felicjanki. (Upewniała się dwukrotnie w ciągu dnia.) Anita nie znała się na mężczyznach. Niemniej nietypowe zachowanie przystojnego cudzoziemca było co najmniej zastanawiające.

Nie chciało jej się spać. Zamiast więc grzecznie udać się do bursy, jak bywało od miesięcy, ruszyła na spacer, co w tak dużym mieście mogło okazać się ani miłe, ani bezpieczne. Parokrotnie spotkała się z zaczepką otumanionego narkotykiem emigranta, raz ku swemu przerażeniu usłyszała parę mocnych słów od wymalowanej prostytutki, i kiedy już zamierzała wracać, dostrzegła ich na tarasie kawiarni. Nieznajomy siedział i pił wino z jakąś okropną Amerykanką w wielkich okularach. Chociaż w zasadzie był Anicie obojętny, uczuła przykry skurcz, zwłaszcza gdy Amerykanka chichocząc wesoło pocałowała młodego człowieka w usta. Havrankova chciała czym prędzej odejść, ale raptownie zorientowała się, że nie tylko ona przygląda się parze na tarasie. Przestraszyła się. Jakiś osobnik stał w cieniu i palił papierosa. Był to zażywny Włoch w średnim wieku, o antypatycznej twarzy mafiosa. Zauważył jej obecność. Na usta wypłynął mu bezczelny uśmieszek. Uchylił kapelusza. Odskoczyła jak spłoszona antylopa. Dopiero gdy odbiegła kilkaset metrów, pomyślała, że jej nieznajomy wielbiciel może znajdować się w niebezpieczeństwie. Że właściwie powinna go ostrzec.

Z NOTATEK MARION

Gdybym wiedziała, w co się ładuję, nigdy bym nie weszła w układ z Meffem Fawsonem. W odróżnieniu od tych wszystkich dupeczek myślących seksem z dnia na dzień, od szmaty do szmaty, w kategoriach “co się ma, gdy się da" – postępowałam przeważnie kierując się rozsądkiem i uczuciami wyższego rzędu. Zawsze uważałam, z jakim facetem idę się kochać i co z tego wyniknie. Dlaczego z Meffem? Zabijcie, nie wiem! Poznałam go pierwszego dnia, jak wskoczył do firmy. Elegancki, młody, w sumie był taki rozkosznie gapowaty i niezaradny, aż śmiech skręca. Trzy razy można było mu coś mówić, a i tak zrobił coś innego. Chociaż pomysły też miał. i właściwe od razu wiedziałam, że się wybije, jeśli tylko będzie miał kogoś na stałe, kto będzie w niego wierzył, no i tak dalej. Początkowo nawet mnie nie zauważał. Albo udawał, że nie zauważa. Wszyscy mówili wtedy, że kręcę ze starym, ale co można kręcić ze starym, chyba tylko młynka palcami, no więc może dlatego nie próbował, a nawet jakby się mnie bał. i dopiero w zimie, jak zostaliśmy wieczorem kończyć projekt dla Exxon, jakoś tak wyszło… Moja siostra Mabel, która ma język jak bormaszyna, zawsze mówiła: “Nie kombinuj z facetami dziwnymi, normalni robią to lepiej", i dzisiaj wiem, że trafiła w dychę. Meff był trochę dziwny. Jak garnek z przypalonym dnem. Zawsze czułam, że jest tam zaschnięta jakaś tajemnica, ale nie wiadomo jaka. Ale jak miałam się dowiedzieć, targać ten mój garnek za ucho? Do Paryża przyjechałam, bo w końcu gdy się ma trzydzieści lat i małego nietoperza pod sercem, trzeba sprawy stawiać jasno.

No i jestem w tym hotelu “Paradise", który cały wygląda jak jedna zakurzona otomana z dziurami wyjedzonymi przez myszy. Niby styl późne rokoko, ale jak dla mnie, to starzyzna i dziadostwo.

Od pierwszej chwili mój “diabełek" wydawał mi się nieswój. Kłębek nerwów z powbijanymi dodatkowo szpilami. Taka akupunktura nie wychodziła mu na zdrowie. Do tej pory nie udało mi się połapać, ale jestem pewna, że wpakował się w jakąś koszmarną aferę. Fakt, ma pieniądze, ale co mu z tych pieniędzy? Patrzy na wszystkich wilkiem, wobec mnie zachowuje się, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu, a w łóżku… Popelina!

Nie chce nic powiedzieć o swoim zajęciu. Dzisiaj cały dzień łaził po mieście i wrócił z naręczem jakichś ziół i chemikaliów. Czyżby nagle poczuł powołanie naukowca? A ci jego asystenci. Równie paskudnych kolorowych nie widuje się nawet w Haarlemie. Małe to, pokurczone, wścibskie. Wczoraj wyciągnęłam jednego z szafki pod umywalką. Za to tutejsza bajzel – mama ma co najmniej sto pięćdziesiąt lat. Węszy za mną wszędzie. Zdążyłam zauważyć, że mają do kompletu jeszcze jedno babsko – coś w rodzaju samicy – mastodonta.

Co łączy mojego chłopa z tą podejrzaną zgrają? Narkotyki? Wywiad? i dlaczego ani przez chwilę nie opuszcza go przerażenie. W nocy śpi skurczony jak zdechły pająk, zakrywając sobie dłońmi twarz. Kiedy próbowałam obudzić go, jęknął tylko głucho po francusku: “Non, non Christine." Czyżby ukrywał przede mną jeszcze jakąś babę? Po co to robi? Wie, że jestem tolerancyjna. Aha, vis – a – vis pensjonatu stale stoi zaparkowany biały opel. Dzień i noc siedzi tam dwóch facetów – przystojniaczki z odżywki dla niemowląt. Włoski w kędziorach, cera – krew z mlekiem, przy czym jeden jest okrągły jak świński tyłeczek, drugi ma czuprynę tak białą, że mógłby ją sprzedać na brodę św. Mikołajowi. Jeśli tak wyglądają francuscy tajniacy, to gratuluję. Wydają się nie jeść, nie spać. Tylko są. Nawet papierosa żaden nie zapali. Pytałam o nich Meffa. Wzrok mu uciekł i bąknął tylko: “Nie mieszaj się w cudze sprawy!" A ja tak bardzo chciałabym pomóc.

Wczoraj wieczorem urwałam się na spacer. Przechodząc koło opla ukłoniłam się pasażerom. Udali, że mnie nie widzą. Ale kiedy wracałam, musieli widocznie dostać nowe instrukcje, bo uśmiechnęli się do mnie i pozdrowili. Myślałam, żeby z nimi pogadać, ale o czym? Więc nie gadałam.

Sądzę, że gdyby udało mi się wyciągnąć Meffa z tego przygnębiającego przybytku, doszedłby do siebie, i do mnie. Gdybym tylko wiedziała, co go tu trzyma. Pieniądze?

Wczoraj byłam świadkiem awantury. Meff sądził chyba, że go nie słyszę. Rozmowa toczyła się w przedpokoju naszego apartamentu. Jej początku nie słyszałam, dopiero podniesione głosy wzbudziły moją ciekawość. Jeden z tych kakaowców, zdaje się Ali, wyrzucał Meffowi, dlaczego nie chodzi do biblioteki.

– Nie chcę jej tam spotykać! – wołał mój biedaczyna.

– Musisz! – niezwykle poufale odpowiedział Ali – on by tak zrobił…

– Powiedzcie mi przynajmniej, po co? Kiedy się to skończył Boże…

– Milcz, człowieku!

Trzasnęły drzwi. Najwyraźniej bezczelny asystent wyszedł. Meff cofnął się do pokoju i zobaczył mnie. Na moment zaniemówił. Potem, spuszczając wzrok, pospiesznie wygrzebał jakąś książkę ze stosu czasopism.

– Diabełku – powiedziałam – czy nie możesz mieć do mnie trochę zaufania?

– Nie nazywaj mnie diabełkiem! – krzyknął i wybiegł z pokoju.

A potem przyszła noc. Podobna do poprzedniej. Próbowałam go trochę rozbawić, ale odwrócił się plecami. Zza ściany dobiegały szmery i chichoty. “Stypendyści" zabawiali się na swój sposób. Dałam spokój karesom. Nie rozmawialiśmy. Wszystkie moje próby tego wieczora natrafiały na suchy mur milczenia. Zasnęłam szybko, z tym że był to sen płytki… Gdzieś po dwóch godzinach obudził mnie jakiś odgłos. Nie wykonując ruchu otworzyłam oczy. Ciemność. Nawet z pokoju asystentów nie sączyło się żadne światło.

Obok mnie rozlegał się cichy szloch. Mój mężczyzna leżał z twarzą wtuloną w poduszkę i łkał jak małe dziecko, zgubione podczas wycieczki do lasu. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Obróciłam się i bardzo delikatnie przytuliłam go do siebie jak matka. Szloch przycichł. Odczułam ciepły prąd i dreszcz, który go przeszedł. Zaczęłam go głaskać, delikatnie, choć zdecydowanie. Nie oponował. Rozpięłam pidżamę. Nadal był potulny jak mały jelonek. Nieźle. Obróciłam go bez większego oporu niczym frezer i pocałowałam. Przytulił się do mnie po dziecinnemu. Może naprawdę spał. Nie przestając go pieścić, pozbywałam się zawadzającej garderoby. Był coraz bliższy. Pociągnęłam go ruchem wioślarza. Doszedł do mnie…