— Wyobrażam to sobie — rzekł ironicznie Trevize. — Zrobiła to pani dla mnie? Dla moich pięknych brązowych oczu?
Branno poruszyła się i niespodziewanie wybuchnęła śmiechem.
— Nie jestem taka stara, panie radny — powiedziała — żeby nie spostrzec, że ma pan piękne brązowe oczy i być może trzydzieści lat temu byłby to dla mnie wystarczający powód, żeby tak postąpić. Teraz jednak nie ruszyłabym palcem, żeby je, czy całą resztę pana wdzięków ocalić, gdyby to tylko o nie chodziło. Problem w tym, że jeśli Druga Fundacja istnieje i jeśli zwróci na pana uwagę, to może nie poprzestać na tym. Chodzi o życie moje i wielu innych, bardziej inteligentnych i wartościowych od pana osób i o plany, które opracowaliśmy.
— Doprawdy? Czyżby zatem wierzyła pani w istnienie Drugiej Fundacji, że tak obawia się pani ich ewentualnej reakcji?
Branno uderzyła pięścią w stół.
— Oczywiście, że wierzę, ty głupcze! Czy obchodziłoby mnie to, co pan o nich wygaduje, gdybym nie wiedziała, że istnieją i nie walczyła z nimi najlepiej jak potrafię? Już na wiele miesięcy przed pana publicznym wystąpieniem chciałam pana uciszyć, ale nie miałam dość siły, żeby obejść się brutalnie z członkiem Rady. Pojawienie się Seldona dało mi tę siłę, choćby tylko na krótki czas, i akurat wtedy wystąpił pan publicznie. Natychmiast zareagowałam i teraz nie zawaham się ani mikrosekundy i nie będę miała żadnych skrupułów, żeby kazać pana zabić, jeśli nie zrobi pan dokładnie tak, jak panu powiem.
Cała nasza rozmowa tutaj, w porze, o której powinnam być już dawno w łóżku, miała doprowadzić do tego, żeby mi pan uwierzył, kiedy to wreszcie panu powiem. Chcę, żeby pan wiedział, że problem Drugiej Fundacji, który, zgodnie z moim zamiarem, sam pan tu nakreślił, jest dla mnie wystarczającym powodem, żeby zgładzić pana bez sądu. Trevize uniósł się z miejsca.
— Żadnych podejrzanych ruchów! — rzekła Branno. — Jestem co prawda tylko starą kobietą, jak niewątpliwie określa mnie pan w myślach, ale zanim zdąży mnie pan tknąć choćby palcem, będzie już po panu. Obserwują nas moi ludzie, głupi młokosie!
Trevize usiadł. Powiedział nieco drżącym głosem:
— W tym, co pani mówi, nie ma żadnego sensu. Gdyby pani wierzyła w istnienie Drugiej Fundacji, to nie mówiłaby pani o tym tak swobodnie. Nie wystawiałaby się pani na niebezpieczeństwo, na które według pani ja się wystawiam.
— Sam pan zatem widzi, że mam dużo więcej rozsądku niż pan. Innymi słowy, wierzy pan w istnienie Drugiej Fundacji, a mimo to mówi pan o tym swobodnie, gdyż jest pan głupi. Ja też wierzę w jej istnienie, i też mówię o tym swobodnie, ale tylko dlatego, że przedsięwzięłam odpowiednie środki ostrożności. Wydaje się, że przeczytał pan dokładnie historię Arkady, więc może pan sobie przypomina, że jej ojciec wynalazł urządzenie, które nazwał wytwornicą pola statycznego. Jest to ekran chroniący przed działaniem takiej siły psychicznej, jaką dysponuje Druga Fundacja. To urządzenie nie tylko nadal istnieje, ale nawet zostało udoskonalone, oczywiście w najgłębszej tajemnicy. Pana dom jest w tej chwili wystarczająco zabezpieczony przed ich szpiegami. A teraz, kiedy wyjaśniliśmy już tę sprawę, pozwoli pan, że przejdę do rzeczy i powiem, co ma pan robić.
— Cóż to takiego?
— Ma pan stwierdzić, czy sprawy naprawdę tak się mają, jak pan i ja myślimy, że się mają. Ma pan zorientować się, czy Druga Fundacja faktycznie istnieje, a jeśli tak, to gdzie się mieści. Znaczy to, że będzie pan musiał opuścić Terminus i lecieć nie wiadomo gdzie, nawet gdyby miało się w końcu okazać, jak za życia Arkady, że Druga Fundacja mieści się właśnie tu, pośród nas. Znaczy to, że nie powróci pan, dopóki nie będzie miał pan coś do powiedzenia na ten temat, a jeśli nie będzie pan miał nic do powiedzenia, to nie wróci pan nigdy, a na Terminusie będzie o jednego głupca mniej.
Trevize stwierdził naraz, że się jąka. — Jak, na Przestrzeń, mam ich szukać, nie wyjawiając tego faktu? Oni po prostu zgotują mi śmierć, a wy przez to nie będziecie nic a nic mądrzejsi.
— No to ich nie szukaj, naiwny dzieciaku! Szukaj czegoś innego. Szukaj czegoś innego, wkładając w to cały swój umysł i serce, a jeśli w trakcie tego natrafisz na nich, bo nie będą się tobą interesowali, to dobrze! Możesz w takim przypadku powiadomić nas o tym na zabezpieczonej przed podsłuchem, sekretnej hiperfali i w nagrodę za dobrą robotę wrócić do nas.
— Przypuszczam, że ma pani jakąś propozycję dotyczącą tego, czego mam szukać.
— Oczywiście. Zna pan Janova Pelorata?
— Nigdy o nim nie słyszałem.
— Jutro pan się z nim spotka. Powie panu, czego będzie pan szukał i poleci razem z panem jednym z naszych najnowocześniejszych statków. Będzie tylko was dwóch, bo tylu możemy zaryzykować. A jeśli spróbuje pan wrócić bez zadowalających nas informacji, to zostanie pan rozwalony razem ze statkiem, zanim zbliży się pan na parsek do Terminusa. To wszystko. Rozmowa skończona.
Podniosła się, popatrzyła na swe gołe dłonie i powoli wciągnęła rękawiczki. Odwróciła się w stronę drzwi i natychmiast weszło dwóch strażników z bronią w ręku. Odsunęli się, robiąc jej przejście.
Stojąc już w drzwiach, odwróciła się. — Na zewnątrz są jeszcze inni strażnicy. Niech pan nie robi niczego, co może im się wydać podejrzane, bo zaoszczędzi nam pan kłopotu związanego z pana wysłaniem.
— Straci pani wtedy korzyści, które mogę pani przynieść — powiedział Trevize, starając się nazbyt skutecznie, żeby zabrzmiało to beztrosko.
— Trudno — odparła Branno z niewesołym uśmiechem.
8.
Na dworze czekał na nią Liono Kodell. — Słyszałem wszystko, pani burmistrz — powiedział. — Wykazała pani niezwykłą cierpliwość.
— I jestem niezwykle zmęczona. Wydaje mi się, że ten dzień miał siedemdziesiąt dwie godziny. Teraz pan to przejmuje.
— Dobrze, ale proszę mi powiedzieć, czy naprawdę użyła pani wytwornicy pola statycznego, żeby ekranować ten budynek?
— Oj, Kodell — rzekła Branno znużonym głosem. — Przecież nie jest pan głupi. Czy coś wskazywało na to, że nas ktoś obserwuje? Myśli pan, że Druga Fundacja śledzi wszystko, wszędzie i zawsze? Ja nie jestem taką romantyczką jak Trevize. On mógł tak myśleć, ale ja nie. Już wyrosłam z tych lat. A zresztą nawet gdyby tak było, gdyby Druga Fundacja miała wszędzie oczy i uszy, to czy nie zdradziłaby nas z miejsca sama obecność wytwornicy? Czy jej użycie nie wskazałoby od razu Drugiej Fundacji, że ktoś się zabezpiecza przed nimi? Wystarczyłoby, żeby się zorientowali, że jakiś obszar opiera się ich działaniu, że ich siła psychiczna tam nie sięga. Czy dla utrzymania w sekrecie takiego urządzenia aż do chwili, kiedy będziemy mogli je w pełni wykorzystać, nie warto poświęcić nie tylko Trevizego, ale i pana, i mnie? A jednak…
Jechali samochodem. Prowadził Kodell. — A jednak? — powtórzył Kodell.
— A jednak co? — spytała Branno. — Ach tak. A jednak temu młokosowi nie brakuje inteligencji. Nazwałam go głupcem co najmniej parę razy, żeby go usadzić, ale z pewnością nim nie jest. Jest młody, naczytał się powieści Arkady Darell i myśli, że Galaktyka jest taka, jak w tych powieściach, ale ma intuicję i jest bystry. Szkoda, że go stracimy.
— A więc jest pani pewna, że go stracimy?
— Całkowicie — odparła smutnie Branno. — Ale to najlepsze wyjście. Nie potrzebujemy młodych paliwodów, walących na oślep i burzących w ułamku sekundy to, co mozolnie budowaliśmy przez lata. Poza tym, on nie zginie bezużytecznie. Na pewno zwróci na siebie uwagę Drugiej Fundacji, jeśli oczywiście oni istnieją i jeśli ich interesujemy. A kiedy zajmą się Trevizem, to być może nie będą się interesować nami. Może nawet zyskamy coś więcej niż tylko to, że przestaniemy być przedmiotem ich zainteresowania. Wolno nam mieć nadzieję, że zajmując się Trevizem, zdradzą się niechcący i dadzą nam sposobność do znalezienia odpowiednich środków przeciw nim.