Pelorat podniósł głowę. Nastawił, oczywiście, czytnik, więc teraz powiedział: — Działa bardzo dobrze.
Ma świetny program poszukiwań… Znalazłeś pulpit sterowniczy, mój chłopcze?
— Tak, profesorze. Wszystko jest w porządku.
— Czy w takim razie nie powinniśmy czegoś zrobić w związku ze startem? Chodzi mi o zabezpieczenie się. Może powinniśmy zapiąć pasy, czy coś takiego? Szukałem jakichś instrukcji, ale nic nie znalazłem i to mnie zdenerwowało. Musiałem wrócić do swojej biblioteki. Jakoś, kiedy zajmuję się swoją pracą…
Trevize wyciągnął ręce w stronę profesora, jakby chciał powstrzymać potok jego słów. Ponieważ nie odniosło to skutku, musiał go przekrzyczeć.
— To zupełnie zbyteczne, profesorze. Antygrawitacja jest odpowiednikiem braku bezwładności. Nie czujemy przyspieszenia, kiedy zmienia się prędkość, ponieważ wszystko, co znajduje się na statku, podlega tej zmianie w tym samym czasie.
— Chce pan przez to powiedzieć, że nie poczujemy, kiedy oderwiemy się od planety i znajdziemy się w przestrzeni?
— Dokładnie tak, bo właśnie w tej chwili startujemy. Za kilka minut przejdziemy przez górne warstwy atmosfery, a za pół godziny będziemy w otwartej przestrzeni.
16.
Pelorat jakby skurczył się w sobie. Gapił się na Trevizego osłupiałymi oczyma. Jego długa, prostokątna twarz nie wyrażała nic, ale zdawał się z niej wprost promieniować ogromny niepokój. Po chwili zerknął ostrożnie w prawo, potem w lewo.
Trevize pamiętał, jak on sam czuł się podczas pierwszej podróży poza atmosferę.
Powiedział, starając się, by głos jego zabrzmiał jak najbardziej rzeczowo: — Janov (po raz pierwszy zwrócił się do profesora tak familiarnie, ale w tym przypadku osoba doświadczona zwracała się do niedoświadczonej i było konieczne, by stworzył pozory, iż to on jest starszy), jesteśmy tu całkowicie bezpieczni. Znajdujemy się w metalowym łonie statku floty wojennej Fundacji. Nie mamy pełnego uzbrojenia, ale nie ma takiego miejsca w Galaktyce, gdzie nie chroniłoby nas samo imię Fundacji. Nawet gdyby ktoś zwariował i zaatakował nas, to i tak w jednej chwili zdołalibyśmy umknąć poza zasięg jego pocisków. I zapewniam cię, że przekonałem się, iż potrafię doskonale kierować tym statkiem.
— Go… Golan, to myśl o nicości…
— Co też znowu? Przecież Terminus jest zewsząd otoczony nicością. Między nami na powierzchni, a nicością nad nami znajduje się tylko cienka warstwa rzadkiego powietrza. Wystarczy tylko przejść przez tę lichą warstwę. I właśnie to robimy.
— Może jest licha, ale w niej żyjemy i oddychamy.
— Tutaj też oddychamy. Powietrze na statku jest czyściejsze niż naturalna atmosfera Terminusa i będzie takie przez cały czas.
— A meteoryty?
— Co — meteoryty?
— Atmosfera chroni nas przed meteorytami. Przed promieniowaniem też, jeśli już o tym mowa.
— Zdaje mi się — rzekł Trevize — że ludzie podróżują w przestrzeni już od dwudziestu tysięcy lat…
— Od dwudziestu dwu tysięcy lat. Jeśli posłużymy się chronologią Hallblocka, to jest zupełnie jasne, że licząc…
— Wystarczy! Słyszałeś kiedy o wypadku spowodowanym przez meteoryt albo o czyjejś śmierci w wyniku promieniowania kosmicznego? To znaczy ostatnio?… To znaczy, jeśli chodzi o statki Fundacji?
— Nie śledzę takich wydarzeń, ale jestem historykiem, mój chłopcze, i…
— Historia oczywiście zna takie przypadki, ale technika stale się rozwija. Nie ma meteorytów na tyle dużych, żeby mogły uszkodzić nasz statek, gdyby zbliżyły się do nas na niebezpieczną odległość, zanim zdążylibyśmy podjąć odpowiednie przeciwdziałania. Mogłyby nas załatwić dopiero cztery meteoryty zbliżające się do nas równocześnie z czterech wierzchołków czworościanu, ale gdybyś obliczył stopień prawdopodobieństwa zaistnienia takiego zdarzenia, to przekonałbyś się, że masz miliard miliardów razy większe szansę umrzeć spokojnie ze starości niż zaobserwować to interesujące zjawisko.
— To znaczy, gdyby posługiwać się komputerem?
— Nie — odparł drwiącym tonem Trevize. — Gdybym posługiwał się komputerem, opierając się na swoich własnych obserwacjach, to meteoryt rąbnąłby we mnie zanim bym się zdążył zorientować, co się dzieje. To wykonuje sam komputer, który reaguje na sytuacje milion razy szybciej niż ty czy ja. — Wyciągnął nagle rękę. — Chodź, Janov, pokażę ci, co potrafi komputer. Przy okazji zobaczysz, czym jest przestrzeń.
Pelorat gapił się na niego wybałuszonymi oczami. Potem roześmiał się.
— Nie jestem pewien, Golan, czy chciałbym to widzieć.
— Jasne, że nie jesteś pewien, bo nie wiesz, co tam czeka na poznanie. Spróbuj, Janov! Chodź do mojej kabiny!
Trevize wziął go za rękę i trochę prowadząc go, a trochę ciągnąc, przywiódł do swojej kabiny. Gdy już zasiadł przy komputerze, spytał: — Czy widziałeś kiedy Galaktykę, Janov? Patrzyłeś na nią?
— To znaczy chcesz wiedzieć, czy patrzyłem na niebo? — spytał Pelorat.
— Tak, jasne. A na co?
— Pewnie, że patrzyłem i widziałem. Każdy widział. Wystarczy podnieść głowę do góry.
— A czy przyglądałeś się kiedyś niebu podczas ciemnej, bezchmurnej nocy, kiedy Diamenty są pod horyzontem?
Nazwa „Diamenty” odnosiła się do tych kilku gwiazd, które były na tyle blisko i miały na tyle silny blask, by świecić w miarę jasno na nocnym niebie Terminusa. Było to małe skupisko, zajmujące szerokość nie większą niż dwadzieścia stopni, i przez większą część nocy znajdowało się pod horyzontem. W bok od tego skupiska był zaledwie dostrzegalny nieuzbrojonym okiem zamglony rój gwiazd. Właściwie widać było tylko mleczne lśnienie Galaktyki, widok, którego można było się spodziewać na świecie takim jak Terminus, leżącym na samym końcu zewnętrznego ramienia spirali galaktycznej.
— Myślę, że tak, ale dlaczego miałbym się przyglądać? To pospolity widok.
— Oczywiście, że to pospolity, widok — powiedział Trevize. — I właśnie dlatego nikt nie zwraca na to uwagi. Po co przyglądać się czemuś, co się zawsze widzi? Ale teraz zobaczysz to, i to nie z Terminusa, gdzie zawsze przeszkadzają jakieś mgły czy chmury. Zobaczysz to, czego nigdy nie dostrzegłbyś z Terminusa, i to bez względu na to, jak byś wysilał wzrok i jak ciemna i bezchmurna byłaby noc. Jak bardzo pragnąłbym, by była to moja pierwsza podróż w przestrzeni i bym — tak jak ty — mógł po raz pierwszy podziwiać piękność nagiej Galaktyki.
Pchnął fotel w kierunku Pelorata. — Usiądź tam, Janov. Może mi to zająć trochę czasu. Jeszcze się nie zdążyłem przyzwyczaić do tego komputera. Z tego co do tej pory zrobiłem, wiem, że obraz jest holograficzny, nie będzie więc nam potrzebny żaden ekran ani nic w tym rodzaju. Komputer ma bezpośredni kontakt z moim mózgiem, ale myślę, że uda mi się uzyskać obiektywny obraz, który ty też będziesz mógł zobaczyć… Wyłącz światło, dobrze?… Nie, to głupie z mojej strony. Zrobi to komputer. Zostań na miejscu.
Trevize nawiązał kontakt z komputerem, czując ciepły, niemal intymny uścisk na dłoniach.
Światła ściemniały, a potem zgasły zupełnie. Siedząc w ciemności, Pelorat zaczął wiercić się na fotelu.
— Nie denerwuj się, Janov — powiedział Trevize. — Mogę mieć trochę problemów ze sterowaniem tym komputerem, ale zacznę powoli. Musisz uzbroić się w cierpliwość. O, widzisz to? Ten półksiężyc?
Wisiał w ciemnościach przed nimi. Najpierw był trochę zamglony i migotał, ale stopniowo stawał się coraz jaśniejszy i coraz bardziej wyraźny.