Wskazał przy tym na Alojzego, który przez cały czas nawet nie drgnął.
Pan Kleks przyjrzał się w milczeniu Anatolowi i podszedł do Alojzego.
Długo stał nad nim zagłębiony w swych myślach, wreszcie nachylił się i krzyknął mu prosto w ucho:
– Nazywasz się Alojzy, prawda?
Alojzy nie drgnął.
– Czy mnie słyszysz, Alojzy? – krzyknął znowu pan Kleks.
Alojzy nie drgnął.
Wówczas pan Kleks podniósł mu powieki i zajrzał w oczy, dłonią potarł mu policzki i czoło, poklepał po rękach.
Ale i to nie zdołało obudzić Alojzego.
– Popatrzcie, chłopcy – zwrócił się do nas pan Kleks. – Alojzy nie jest żywym człowiekiem, tylko lalką. Byłem zawsze przeciwny wprowadzaniu lalek do mojej Akademii. Ale teraz już nic nie poradzę. Alojzy został w nocy podstępnie przemycony. Będę miał z nim mnóstwo kłopotów. Muszę go nauczyć czuć, myśleć i mówić. Spróbuję, może mi się uda. Adasiu, weź sobie do pomocy Alfreda i dwóch Antonich i zanieście Alojzego ostrożnie do szpitala chorych sprzętów. Lekcji żadnych dzisiaj nie będzie, gdyż jestem zajęty. Jeśli nie będzie deszczu, możecie pójść z Mateuszem do parku.
Po tych słowach pan Kleks trochę jak gdyby się przykurczył i wyszedł z pokoju.
Bez chwili zwłoki przy pomocy trzech wyznaczonych kolegów zabrałem się do przenoszenia Alojzego. Jakżeż wielkie jednak było moje zdziwienie, gdy okazało się, że niczyja pomoc nie jest mi potrzebna i że sam jeden z łatwością mogę unieść Alojzego. Był lekki jak piórko. Gdy trzymałem go na rękach, chłopcy otoczyli mnie ze wszystkich stron, pragnąc dokładnie się przyjrzeć. Gdyby nie zadziwiająca lekkość i martwota, Alojzy niczym właściwie nie różniłby się od żywego człowieka.
Kształt głowy, włosy, wyraz twarzy, układ ust, wilgotna powłoka oczu, zarys czoła, nosa i podbródka, ręce i paznokcie na palcach, wszystko to było tak naturalne, tak łudząco prawdziwe, że mało kto od pierwszego wejrzenia rozpoznałby w Alojzym lalkę.
Nawet masa, z której ulepiona była twarz i ręce, miała elastyczność i ciepło, właściwe tylko i wyłącznie ludzkiemu ciału.
Krótko mówiąc, wykonanie tej wspaniałej, niezwykłej lalki godne było najwyższego podziwu.
Zachwyt nasz nie miał granic, a przy tym pożerała nas ciekawość, czy pan Kleks zdoła Alojzego ożywić i jak ułożą się nasze stosunki z lalką, która stanie się sztucznym człowiekiem.
Anatol wtrącił się wreszcie do naszej rozmowy i bardzo uprzejmie zaczął wyjaśniać nam budowę lalki, którą kochał jak brata. Skorzystałem z tego, wyrwałem się kolegom i pobiegłem z Alojzym do pana Kleksa, który wyczekiwał już niecierpliwie w szpitalu chorych sprzętów.
– Połóż go na tym stole – rzekł do mnie – natychmiast zabierzemy się do roboty.
– A więc mogę tu zostać? – zapytałem nieśmiało.
– Owszem – odparł pan Kleks – potrzebna mi będzie pomoc.
Ponieważ nie jedliśmy jeszcze śniadania, pan Kleks po raz pierwszy poczęstował mnie pigułkami na porost włosów, po czym polecił mi, abym Alojzego rozebrał.
Okazało się, że tylko głowa i dłonie lalki ulepione były z cielesnej masy, wszystkie zaś pozostałe jej części pokrywała cienka warstwa miękkiego metalu o mieniącym się różowym połysku.
Pan Kleks wyjął z kieszeni spodni duży słoik z maścią i rzekł:
– Tą maścią będziesz nacierać Alojzego tak długo, aż pod metalową powierzchnią pojawią się naczynia krwionośne. Musisz uzbroić się w cierpliwość, gdyż nacieranie potrwa bardzo długo. Zacznij od nóg, a ja zajmę się przez ten czas płucami i sercem.
Praca nasza trwała kilka godzin bez przerwy. Pan Kleks odśrubował blachę, która pokrywała klatkę piersiową lalki, i niestrudzenie majstrował w jej wnętrzu. Mnie od nacierania wprost omdlewały ręce, doprowadziłem jednak wreszcie do tego, że pod metalowym naskórkiem Alojzego pomału zaczęły się ukazywać liczne rozgałęzienia cieniutkich żyłek.
– Nogi mają już dosyć – rzekł po pewnym czasie pan Kleks nie patrząc wcale w moją stronę. – Zajmij się teraz rękami.
Zabrałem się wobec tego do wcierania maści w ramiona i dłonie Alojzego. Właśnie w tej chwili gdy pojawiły się już na nich naczynia krwionośne, rozległ się dźwięk dzwonka wzywającego na obiad.
Pan Kleks, purpurowy z napięcia i wysiłku, rozprostował plecy, przyśrubował z powrotem blaszaną pokrywę do klatki piersiowej lalki i rzekł do mnie z zadowoleniem:
– Doskonale! Świetnie! Idź teraz na obiad, a ja tymczasem popracuję nad mózgiem tego kawalera.
Z żalem opuściłem szpital chorych sprzętów i udałem się do jadalni. Pierwszy podbiegł do mnie Anatol, a za nim pozostali koledzy i zarzucili mnie tysiącami pytań:
– Czy Alojzy już chodzi?
– Czy mówi?
– Co robi pan Kleks?
– Kiedy zejdzie na dół?
– Co Alojzy ma w głowie?
– Czy Alojzy już myśli?
Opowiedziałem im dokładnie o wszystkim, co działo się w szpitalu chorych sprzętów, a potem szybko zabrałem się do jedzenia, aby co rychlej wrócić do przerwanej pracy.
Gdy byliśmy już przy deserze, drzwi od jadalni otworzyły się nagle.
Dwadzieścia pięć par oczu zwróciło się w ich kierunku.
W drzwiach stał Alojzy podtrzymywany przez pana Kleksa.
Stawiając niezręczne i płochliwe kroki, posuwał się z wolna naprzód, rozglądał się ciekawie dookoła i przesadnie gestykulował lewą ręką.
– Macie go! – zawołał z tryumfem pan Kleks. – Poznajcie się z waszym kolegą.
– Dzień dobry, Alojzy! – odezwał się pierwszy Anatol, olśniony widokiem lalki.
– Dzień do-bry – odrzekł Alojzy wymawiając z trudem każdą sylabę.
– Powiedz jak się nazywasz! – krzyknął mu w ucho pan Kleks.
– A-loj-zy Ku-ku-ku… – zaciął się Alojzy powtarzając monotonnie i bez przerwy pierwszą sylabę swego nazwiska.
Pan Kleks otworzył mu usta, wsunął pod język dwa palce i szybko przykręcił jakąś śrubkę.
– No, spróbuj mówić teraz.
Lalka odetchnęła głęboko i powiedziała już nieco płynniej:
– A-loj-zy Ku-ku-ryk. Nazywam się A-loj-zy Ku-ku-ryk.
– Doskonale – klasnął w dłonie pan Kleks – doskonale! Siadaj teraz do stołu, a wy, chłopcy, dajcie mu coś do zjedzenia.
Alojzy takim samym powolnym, ostrożnym krokiem zbliżył się do stołu, siadł na krześle i rzekł bezdźwięcznym głosem:
– Daj-cie mi jeść.
Jeden z Antonich podsunął mu talerz z makaronem i podał widelec.
Alojzy ujął niezgrabnie widelec w garść i zabrał się do jedzenia. Znaczna część nabieranego makaronu wypadała mu z ust, resztę zaś powoli żuł i z trudem połykał.
– Smaczne – powiedział z bladym uśmiechem, gdy już opróżnił talerz.
Z zadziwiającą szybkością nabierał wprawy w jedzeniu, w ruchach i w mowie.
Po godzinie zaczął układać dłuższe zdania, a pod wieczór wdał się z panem Kleksem w rozmowę o Akademii.
Nazajutrz zaprowadziliśmy go do parku na spacer. Chodził już zupełnie poprawnie i próbował nawet gonić Anatola, ale zaczepił się o własną nogę i upadł.
Jadł coraz staranniej, nauczył się trzymać w dłoniach nóż i widelec, a na trzeci dzień sam się umył, uczesał i ubrał.
Po tygodniu nikt nie byłby już w stanie rozpoznać w Alojzym zwyczajnej lalki powołanej do życia przez pana Kleksa.
HISTORIA O KSIĘŻYCOWYCH LUDZIACH
Gdy rano jak zazwyczaj przynieśliśmy panu Kleksowi nasze senne lusterka, pan Kleks rzekł do nas bardzo poważnie:
– Słuchajcie, chłopcy! Jutro punktualnie o jedenastej rano odbędzie się wielka uroczystość w naszej Akademii. Domyślacie się zapewne, o co chodzi. Otóż opowiem wam, co moje prawe oko widziało na księżycu, czyli historię o księżycowych ludziach. Na uroczystość tę zaprosiłem sąsiednie bajki. Powiększyłem trzykrotnie salę szkolną, aby wszyscy mogli się w niej pomieścić. Cały dzisiejszy dzień przeznaczam na przygotowania. Chciałbym, abyście wyglądali schludnie i czysto. Poza tym proszę, abyście zajęli się uporządkowaniem parku i Akademii. Mateusz udzieli wam niezbędnych wskazówek. Ja przez ten czas przygotuję odpowiedni poczęstunek dla gości. Proszę mi nie przeszkadzać i nie wchodzić do kuchni. Czy mogę na was liczyć?