— Towarzyszu generale, czy mogę się odmeldować? Nie odpowiada. Milczy. Może nie dosłyszał pytania? Ale skąd, słyszał doskonale. Jeszcze chwila milczenia, po czym krótko, nie odwracając głowy, rzuca „tak”.
W poczekalni obaj adiutanci witają mnie niedobrym spojrzeniem. Jasne, że przyboczny szefa sztabu wszystko już zdążył koledze opowiedzieć. Naturalnie, jeszcze nie zameldowali o tym incydencie swoim protektorom, ale uczynią to niezawodnie. Muszą wybrać dogodną chwilę, kiedy boss będzie w odpowiednim nastroju.
Idę do drzwi, na karku czuję ich nienawistne spojrzenia, jak wymierzone lufy pistoletowe. Ścierają się we mnie dwa uczucia — ulga i irytacja. Koniec mojej kariery sztabowej. Czeka mnie biała bezkresna pustynia lodowa za kołem polarnym, albo rozżarzona żółta pustynia azjatycka.
Podpułkownicy witają mnie grobowym milczeniem. Nie wiedzą, naturalnie, co wydarzyło się na korytarzu, ale to, co zdarzyło się tu w gabinecie wystarczy, by mnie ignorować. Jestem parweniuszem. Raptem wzbiłem się na wyżyny, ale nie doceniwszy należycie mojej szczęśliwej passy, nie potrafiłem utrzymać się na wysokości i runąłem w otchłań. Jestem nikim. I mój los nic ich nie obchodzi. Interesuje ich kwestia o wiele istotniejsza: czy zadany mi cios odwetu porazi przy okazji tak bardzo znienawidzonego przez nich mojego szefa.
Chowam dokumenty do sejfu i w te pędy do podpułkownika Krawcowa: uprzedzić o niechybnych kłopotach.
— Nie należy zadzierać z adiutantami — poucza mnie Krawców, nie wykazując jednak specjalnego zaniepokojenia tym, co zaszło. Wydaje się, że całą moją opowieść natychmiast puszcza w niepamięć. — Jakie masz plany na dziś wieczór?
— Przyszykować się do zdania funkcji. Nikt cię jeszcze nie wywala.
— A więc nastąpi to niebawem.
— Niedoczekanie ich. Ja cię tutaj, Suworow, przyprowadziłem ze sobą, i tylko ja mogę cię wyrzucić. No więc, jakie masz plany na wieczór?
— Chcę przestudiować 69. Grupę Bojową VI Floty USA.
— Doskonale. Ale oprócz wysiłku umysłowego potrzeba ci także ćwiczeń fizycznych. Jesteś wywiadowcą, musisz przejść nasz kurs szkoleniowy. Wiesz, czym zajmuje się druga grupa naszego wydziału?
— Wiem.
— Skąd możesz wiedzieć?
— Domyśliłem się.
— No więc, czym się według ciebie zajmują?
— Kierują wywiadem agenturalnym.
— Słusznie. A może wiesz także, czym się zajmuje trzecia grupa? — Spogląda na mnie nieufnie.
— Wiem.
Chodzi po pokoju, starając się przetrawić to, co przed chwilą usłyszał. Po chwili gwałtownym ruchem przysuwa do siebie krzesło.
— Siadaj. Usiadłem.
— Ot co, Suworow: z drugiej grupy otrzymywałeś do opracowania pewne strzępy informacji, i mogłeś wydedukować ich pochodzenie. Ale z trzeciej grupy ni cholery do ciebie nie docierało…
— Wnioskowałem opierając się na tym, że siły podporządkowane trzeciej grupie zaczynają działać dopiero w warunkach wojny. Reszty się domyśliłem.
— Twoje domysły mogły być fałszywe…
— Ale oficerowie z trzeciej grupy są bardzo wysokiego wzrostu… wszyscy co do jednego.
— No więc, czym się według ciebie zajmują?
— Podczas wojny siłą wydzierają informacje…
— …i podstępem — dorzucił Krawców.
— To dywersanci, terroryści.
— Wiesz, jak to się nazywa?
— Tego wiedzieć nie mogę.
— To się nazywa Specnaz. Wywiad specjalny. Zwiad dywersyjny, siłowy. Udało ci się wydedukować, ilu dywersantów podlega trzeciej grupie?
— Batalion.
Zrywa się z krzesła:
— Kto ci powiedział?!
— Domyśliłem się.
— Jakim sposobem?
— Przez analogię. W każdej dywizji jedna kompania jest specjalnie szkolona w głębokim zwiadzie na tyłach wroga. To oczywiście jeszcze nie Specnaz, ale coś bardzo podobnego. Armia jest o jeden stopień ponad dywizją, a więc musicie mieć do dyspozycji, towarzyszu podpułkowniku, nie kompanię, lecz batalion: tzn. o stopień wyżej.
— Cztery razy w tygodniu, wieczorami, masz się stawiać pod ten oto adres. Weź ze sobą dres. To wszystko. Możesz odmaszerować.
— Rozkaz!
— Jeżeli zostanie mianowany nowy dowódca armii i nowy szef sztabu, a więc i nowi adiutanci, postaraj się utrzymywać z nimi poprawne stosunki.
— Sądzicie, że dowództwo naszej armii może wkrótce ulec zmianie?
— Ja ci tego nie powiedziałem.
W naszej grupie informacyjnej wydziału wywiadowczego zaszły pewne przesunięcia. Podpułkownik, który dotychczas pracował przy prognozach raptem został przeniesiony do rezerwy. Wezwano go na komisję lekarską, która odkryła coś, co uniemożliwiało mu dalszą czynną służbę. W stanie spoczynku będzie miał niezłe życie. Nie miał ochoty odchodzić, bowiem po dwudziestu pięciu latach służby każdy rok przynosi niezły dodatek do emerytury. Ale doktorzy byli nieubłagani: wasze zdrowie jest najważniejsze.
Po jego odejściu na prognostę wyznaczono kapitana z wywiadu 87. Dywizji.
Szef sztabu musi wiedzieć o przeciwniku dosłownie wszystko, dlatego każdego ranka, przejrzawszy najnowsze szyfrówki, udaję się do niego z raportem. Nigdy nie wzywa mnie telefonicznie, po prostu przysyła adiutanta. Od naszego spięcia minęły dwa tygodnie. Jestem przekonany, że adiutant dawno zameldował swojemu szefowi o całym zajściu, naturalnie w korzystnym dla siebie świetle. Ale mimo to wciąż jeszcze chodzę po korytarzach pierwszego piętra. Jeszcze nie spadłem w odmęty. Generalscy adiutanci nie mogą tego zrozumieć. Pojmują, że jestem jakimś odstępstwem od reguły, ale nie wiedzą, jakim i dlaczego, i to tłumaczy, dlaczego zaniechali swoich świństewek. Ta zagadka i mnie nie daje spokoju: dlaczego do licha jestem wyjątkiem?
Nastąpiły dalsze zmiany. Usunięto szefa Pierwszego Wydziału. Razem z nim zwolniono przełożonych poszczególnych grup i niektórych oficerów funkcyjnych. Pułkownika zastąpił podpułkownik, który przyprowadził ze sobą cały tabun kapitanów i lejtnantów i poobsadzał nimi stanowiska należne podpułkownikom.