– Dziękuję panu bardzo – powiedział Pater i nie odkładał słuchawki.
Niechcący uruchomił pilotem wieżę. Włączył się pierwszy utwór z płyty Hadena. Rozległa się muzyka czołówki firmy Warner Bros. Był to fragment filmu Wielki sen Hawksa z 1946 roku z Bogartem w roli głównej. Pater nacisnął klawisz „pauza". Przez chwilę milczał.
– Do widzenia – odezwał się w końcu Jezus z Oliwy.
– Proszę poczekać – powiedział cicho Pater – mam jeszcze jedno pytanie. O siódmej skończył pan całonocnego brydża. A dzwoni pan do mnie dwie godziny później. Dlaczego nie zadzwonił pan od razu? Mógł pan przecież zadzwonić o siódmej, pójść do swojego nieodległego apartamentu z widokiem na morze i od godziny odsypiać zwycięstwo przy okrzykach mew. A pan godzinę czuwał i zadzwonił do mnie dopiero teraz. Dlaczego?
– Czy ja wiem? – Po tym retorycznym pytaniu zapadła cisza, przerywana wrzaskiem mew. – Może nie chciałem pana zrywać tak wcześnie?
– Odczuł pan litość dla pokonanego przeciwnika, co? Chciał mi pan jakoś zrekompensować moją przegraną w poniedziałek? Nie chciał pan mnie zrywać tak wcześnie… Tak czy inaczej, bardzo panu dziękuję.
– Nie sądzę, żebym był zdolny do takiej rekompensaty – odparł chłodno matematyk. – Nie jest pan wcale taki przenikliwy. Po grze nie udałem się do mojego mieszkania. A te mewy nie krzyczą nad moim tarasem. Teraz spaceruję. Chciałem z kimś porozmawiać. Z kimkolwiek. I nadarzyła się okazja, by po brydżu z Marcińcem zadzwonić do pana.
– Gdzie pan jest? – Pater poczuł dziwny niepokój.
– W drodze do Wejherowa – odparł Wasylewski – nie lubię grać w brydża. Zwłaszcza przeciwko rezerwowemu zawodnikowi reprezentacji Szwecji.
Po tych słowach Jezus z Oliwy się rozłączył. Pater zwolnił klawisz „pauza".
– My name is Marlowe – powiedział Humphrey Bogart.
Gdańsk, 23.06.2006, 9:00
Egzamin z języka szwedzkiego, Swedex na poziomie B2, odbywał się w sali wykładowej katedry skandynawistyki w kompleksie uniwersyteckim przy ulicy Wita Stwosza. Uczestniczyło w nim kilkanaście studentek. Jedna z nich, Ewelina Kucaj, siedziała w pierwszej ławce, przed biurkiem doktora Przemysława Marcińca, i zupełnie nie mogła się skoncentrować. Winne było temu gadulstwo wykładowcy, a nie – jak sądził on sam – jego uroda i uwodzicielski zapach wody toaletowej „Gucci Rush", Marciniec kilka miesięcy temu zmienił image i usiłował okularami o ciemnożółtych szkłach oraz krótko przyciętym, gęstym zarostem upodobnić się do dojrzałego George'a Michaela. Efekt tych zabiegów fryzjerskich nie porażał podobieństwem i wywoływał szydercze komentarze studentek. Zamiast pop-gwiazdora widziały one bowiem czterdziestolatka „o urodzie przepitego Cygana". To ostatnie sformułowanie było autorstwa Eweliny Kucaj i zrobiło prawdziwą furorę wśród koleżanek. Jej wymiernym świadectwem było nadanie doktorowi Marcińcowi przydomka Cygan.
Dzisiejszego poranka Marciniec objawił bardzo dobry humor. Najpierw rzucał wątpliwymi dowcipami o egzaminach, wykładowcach i studentach, a potem – kiedy już rozdał arkusze egzaminacyjne i zaczął mierzyć czas – wdał się w cichą, przerywaną śmiechem rozmowę ze współegzaminatorem, doktorem Fredrikiem Fröglandem z Uppsali. Ponieważ rozmawiali po szwedzku, Ewelina Kucaj zwątpiła w swoją znajomość tego języka i popadła w chwilową depresję. Rozumiała bowiem słowa, ale nie rozumiała, o czym obaj wykładowcy rozmawiają. Wśród szwedzkich wyrazów niezmiennie pojawiało się angielskie bridge.
Studentka demonstracyjnie wyjęła z torebki odtwarzacz MP3 i założyła słuchawki na uszy. Odetchnęła z ulgą. Zamiast jakiegoś tajemniczego żargonu usłyszała wariację DJ Tiesto na temat Vivaldiego. Marciniec i Frögland o tyle zwrócili uwagę na nieregulaminowe zachowanie studentki, że ściszyli głosy i zaczęli rysować na kartkach jakieś wykresy. Ewelina Kucaj poświęciła się całkowicie rozwiązywaniu testu.
Mijały minuty, kwadranse. O godzinie dziesiątej studentka skończyła liczyć wyrazy, których użyła w szwedzkim wypracowaniu na temat dyskryminacji kobiet w Polsce, zdjęła z uszu słuchawki i spojrzała na doktora Marcińca. Nie było już obok niego Szweda, nie było też kartek z dziwnymi napisami. Był natomiast jakiś szpakowaty facet w wygniecionej koszuli i spranych dżinsach. Cygan rozmawiał z nim scenicznym szeptem.
– Wie pan, wyraz angielski scalp – wywodził doktor – który znaczy „skalp" lub „skalpować", jest spokrewniony ze szwedzkim słowem skal, które znaczy „na zdrowie" i używane jest podczas spełniania toastów. Dziwi to pewnie pana. Co ma wspólnego skalpowanie z toastem? Otóż bardzo wiele. Wikingowie pili miód, wino lub piwo z czaszek pokonanych wrogów. Czaszki to były ich kielichy. O tym samym może świadczyć pokrewieństwo polskich słów czaszka, czasza i podczaszy, który, jak pan wie, był osobą napełniającą kielichy.
– Czy profesor Czekański o tym wszystkim wiedział? – zapytał szpakowaty mężczyzna zmęczonym głosem.
Ewelina Kucaj poczuła na sobie jego wzrok. Doskonale wiedziała, że zatrzymał się on na róży wytatuowanej na jej ramieniu, a potem natychmiast przeskoczył na drugie ramię, na antykoncepcyjny plaster – jej dumne wyznanie, symbol wolności i nienawiści do patriarchalnej cywilizacji.
– On nie mógł tego nie wiedzieć! – Sceniczny szept Marcińca zapałał oburzeniem na naiwność laika. – Profesor Jan Czekański był jednym z najwybitniejszych znawców współczesnych sekt neopogańskich i tajemnych rytuałów. Zajmował się antropologią kulturową. Znawca problematyki ran symbolicznych. Medyk i etnolog w jednej osobie. Biegły sądowy współpracujący z trzema europejskimi wymiarami sprawiedliwości. Visiting professor trzech europejskich uniwersytetów On wiedział wszystko.
– Czy mógłby pan mi przybliżyć, o co chodzi z tymi ranami symbolicznymi? – Pater znów kontemplował wytatuowaną różę.
– To nie moja specjalność. – Skandynawista milczał przez dłuższą chwilę. Paterowi wydało się nieprawdopodobne, że ten człowiek potrafi milczeć dłużej niż trzy sekundy.
Marciniec sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki wiszącej na oparciu krzesła.
– Dam panu namiar na kogoś, kto panu o tym powie. Może się pan nieco zdziwi… To nowy telefon – doktor podniósł głos do scenicznego szeptu i jednocześnie dźwignął komórkę w górę jak relikwię – nie nauczyłem się go jeszcze dobrze obsługiwać… O mam… On zresztą zna Czekańskiego.
Studentka z różą pomyślała kolejny raz tego dnia, że „przepity Cygan" to zbyt uprzejme określenie tego buraka, który w podniesionej ręce ostentacyjnie trzymał telefon komórkowy. Marciniec przypominał teraz karykaturę Statui Wolności w białym T-shircie, zdecydowanie zbyt opiętym.
– A jaki on był jako człowiek? – zapytał rozmówca Cygana.
– Panie nadkomisarzu… – Słysząc zniecierpliwiony głos wykładowcy, Ewelina Kucaj nastawiła ciekawie uszu. – Mało to panu opowiedziałem o jego ekscesach, skargach na niego składanych przez studentów, o tych wszystkich zadymach?