– Idziemy. – Pater wstał.
– Ale dokąd?
– Do pokoju Czekańskiego. A potem Maziarskiego.
– Oba są zaplombowane! Co ja w razie czego powiem tym z ABW? – Ręce Liblinga drżały.
– Powie pan, że pański sanitariusz Ryba znów dostał ataku szału. Czy to nie ryzykowne zatrudniać takiego człowieka w pańskiej krainie łagodności?
Libling nie odpowiedział. Stali pod pokojem Czekańskiego. Pater wprawnym ruchem zerwał taśmę i plombę.
Dom Seniora „Eden", 24.06.2006, 11:05
Pater przeżył rozczarowanie. Stał w milczeniu i wpatrywał się w przestrzeń gabinetu, bezkresną w porównaniu z jego skromnymi trzydziestoma metrami kwadratowymi. Wszystkie ściany były zastawione półkami. Na biurku stał monitor komputera. Przy fotelu obitym czerwoną skórą leżała na niewielkim stoliczku szachownica. Pater popatrzył na układ figur. Końcówka wieżowa. Białe mają pion przewagi. Secesyjna bluszczowata lampa obok fotela sprawiła, że Pater poczuł ukłucie zazdrości. Zdarzało się często, gdy przybywał na miejsce zbrodni albo do domu podejrzanego – w hebanach, kolonialnym albo wyrafinowanym minimalistycznym stylu, z wielkim telewizorem plazmowym i wieżą najnowszej generacji. Zazdrość mijała, gdy Pater zaczynał poznawać, jakie nieszczęście lub świństwo stało za tym luksusem i czyim kosztem powstał.
Przeszedł do sypialni. Znów regał z książkami, tyle że znacznie mniejszy. Telewizor. Wiedział z doświadczenia, że telewizor jest ważny. Zwykle na telewizorach stawiano zdjęcia bliskich i zdobyta w ten sposób wiedza często pomagała w śledztwie. Wraz z plazmówkarni obyczaj ten zanikał. Pater rozglądał się po pokoju. Najwyraźniej profesor Czekański nie należał do ludzi zbyt sentymentalnych. Ani w gabinecie, ani tu nie było śladu zdjęć.
– Wygląda pan na zawiedzionego – uśmiechnął się Libling. – Pewnie myślał pan, że zastanie pan szkielet, preparaty w formalinie albo jakąś czaszkę zasuszoną przez łowców głów? – Uśmiech nie schodził mu już teraz z twarzy.
– To jest podwójne łóżko. – Pater zignorował uwagę dyrektora. – Czy to znaczy, że… że profesor przyjmował tu gości?
– Aż tak nowocześni to nie jesteśmy – Libling zaśmiał się. – Trzymamy się zasady, że nasi klienci i goście śpią w osobnych pokojach. Proszę mi wierzyć, że to nie tylko słowa.
Pater popatrzył na książki. W oczy rzucał się chaos, widocznie tu stały tylko te, które Czekański lubił podczytywać sobie przed snem. Ritual Surgery Revisited Jamesa Geertza, Mortal Lessons: Notes on the Art of Surgery Richarda Seltzera, Moi wielcy poprzednicy Garriego Kasparowa po rosyjsku i My 60 Memorable Games Bobby'ego Fischera. Obok Śmierć w Lizbonie Roberta Wilsona – z okładki Pater dowiedział się, że to powieść kryminalna. Chaos i porządek. Asceza i podwójne łóżko. Jakim człowiekiem był profesor? Co mówią o nim te ściany zawalone tysiącami książek?
Wrócili do gabinetu. Pater sięgnął pod biurko, chwilę szukał czegoś, w końcu pochylił się.
– Gdzie jest komputer?
– Zabrali ci z ABW. Papiery profesora z szuflad też. U Maziarskiego wszystko wymietli – odrzekł Libling.
Pokój po oskalpowanym mężczyźnie czekał na nowego, jak się tu mówiło, klienta. Pusty regał skojarzył się Paterowi ze szkieletem.
– Będę tu pojutrze – stwierdził nadkomisarz, gdy stali przy samochodzie. – Proszę pamiętać o mojej prośbie. Poza tym nie odpowiedział mi pan jeszcze na jedno pytanie…
– Jakie pytanie, komisarzu? – zdziwił się Libling. -. Dlaczego zatrudnił pan tu Rybę. Nie każdy próbuje utopić własne dziecko w akwarium.
Libling zdjął okulary przeciwsłoneczne.
– Trzeba ludziom pomagać, komisarzu. Ryba to świetny sanitariusz, znakomity fachowiec. Raz powinęła mu się noga. Ale to nie powód, by go przekreślić. Życie mu się nie ułożyło. Jest po prostu nieszczęśliwy…
Już drugi raz w ciągu doby ktoś opowiada mi o ludzkim nieszczęściu. Najpierw ksiądz Plewniak o Czekańskim, teraz Libling o sanitariuszu, którego oficjalnie nazywają tu asystentem.
– Gdzie mogę go znaleźć?
– Od wczoraj jest na urlopie. Przez tydzień. Ale dam panu komórkę i na wszelki wypadek adres. To przynajmniej wiem, więc mogę spełnić pańską prośbę od razu – dyrektor nie krył ironii.
Libling patrzył za odjeżdżającą toyotą. Z trudem łapał powietrze. Słońce robiło swoje. Pomyślał, że sam czuje się jak ryba. Ryba wyjęta z wody i bez litości rzucona na stół na chwilę przed śmiertelnym uderzeniem.
Gdańsk, 25.06.2006, 18:20
– Wie pan co, nadkomisarzu? Czuję się, jakbym nagle się znalazł w środku filmu. Tego, co to Kościół go na Wielkanoc skrytykował. Dowartościowanie tego, co żeńskie… Jak to było? Kod Leonarda da Vinci, tak? – Wieloch wyciągnął z kieszeni chustkę nie pierwszej świeżości, strzepnął z niej jakieś pyłki i wytarł twarz. Pater opowiedział aspirantowi o wizycie w „Edenie", pustym pokoju Maziarskiego, po którym nie został już żaden ślad, komputerze Czekańskiego i domniemanych Duńczykach. A także o ranach symbolicznych i Wyspie Menstruujących Mężczyzn.
Byli na Zaspie. Pater czuł tu się dobrze. Cały czas u siebie. Blokowiska Przymorza, ze słynnym falowcem, w którym mieszkał, szare bryły na Zaspie i Żabiance po latach niespodziewanie składały się w architektoniczną całość. Gdy jechali ulicą Śląską i mijali czteropiętrowe budynki, które wyglądały pośród monumentalnej płyty jak Dawid przy Goliacie, nadkomisarzowi przypomniało się hasło „Zbudujemy gdański Żoliborz". Już lata całe temu Muniek śpiewał o tym, jak to zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz rozkwita na drzewach, na krzewach. Na Małym Przymorzu nic nie rozkwitło, jak zwykle skończyło się na hasłach, planach i marzeniach. Teraz, podczas upałów, blokowiska: parowały wszystkimi porami betonu, oddając miastu miazmaty w niewyobrażalnych ilościach. Pater skręcił z Jana Pawła II w jedną z bocznych uliczek. Byli na miejscu.
Poprzednie popołudnie Pater spędził na odrabianiu zaległości. Godzinami surfował po portalach polskich i anglojęzycznych poświęconych piłce nożnej i czytał komentarze do rozegranych na mundialu meczów. Dużo dobrego pisano o Ghanie, która, w przeciwieństwie do Wybrzeża Kości Słoniowej, drużyny z gwiazdą światowego formatu Didierem Drogbą, szła przez turniej jak burza. Jednak coś podpowiadało Paterowi, że Ghany nie powinien obstawiać. Grający często dają się ponieść emocjom, porywom serca i zwykłej sympatii. Wtedy na ogół przegrywają. W przeciwieństwie do nich Pater kalkulował. Jego kalkulacje były tak zimne jak ciało Walta Disneya w stanie hibernacji. Ci, którzy ładnie grają, nigdy nie zwyciężą. Pater zastanawiał się, czy w przypadku „Edenu" nie zachował się właśnie jak miękki gracz. Skupił uwagę na profesorze, a tymczasem coś dziwnego działo się wokół oskalpowanego inwalidy, który w ogóle nie był inwalidą. Czego szukało ABW? A że czegoś szukało, tego Pater był pewien.
Dziś rano zadzwonił do Wielocha. Czuł, że ten mężczyzna, który niejednego zwiódł swoją powierzchownością rumianego cherubina, może dziś się przydać. Potem poszedł, jak sam mawiał, wyspowiadać się w „Profesjonale". Kasjerki z niebieskimi tipsami nie było. Kupony przyjmował szef.
– Miło pana widzieć – sapał, licząc pieniądze. – Wie pan, my też przywiązujemy się do stałych klientów. To tak jak z nałogiem, rozumie pan? – Pater nie rozumiał i nie chciał rozumieć. – Tak jak z papierosami. Jak nie ma was, zaczynam kręcić się tu niespokojnie. – Raz jeszcze odliczył pieniądze. – Więc cieszę się. A Ghana? Nie zapomniał pan o Ghanie? I co się z panem działo?