Dwaj mężczyźni siedzący pod oknem nie różnili się niczym od reszty policjantów. Kulesza nosił niemodny wąski krawat w papuzich kolorach i skarpety w podłużne paski, natomiast Pater uważał, że może się obejść bez tych dodatków. Obaj pili herbatę w filiżankach i jedli to samo – pierogi odgrzane w kuchence mikrofalowej, podane wraz z majonezowo-warzywną sałatką „Coleslaw". Sałatkę tę, zwaną swojsko „Kolesławem", przechowywano w lodówce o tak niskiej temperaturze, że wióry marchwi i tasiemki kapusty zamieniały się w lodowe sople, które później zgrzytały w zębach, niepokojąc posiadaczy sztucznych szczęk.
– Wiesz co – powiedział zamyślony Pater – lepiej piło się herbatę dawniej… W wysokich szklankach z plastikowymi uchwytami. Było więcej tego płynu, a im więcej płynu, tym lepiej się trawi…
– Tylko złe jedzenie warto popijać. – Kulesza dotknął językiem bolącego miejsca na podniebieniu, gdzie przed chwilą przykleił mu się skrawek gorącego pieroga. – Dobre samo się trawi. Dlatego lubimy wódką zalewać ciężkostrawną golonkę lub tłuste żeberka… Oczywiście, za dobre uznajemy potrawy lekkostrawne… Jak w tym wypasionym domu starców…
– Nie nazwałbym dobrą sałatki z rukoli – mruknął Pater.
– Jadł pan kiedyś?
– Nigdy.
– Uprzedzenia, stereotypy, klisze… – roześmiał się Kulesza.
– Wróćmy do „Edenu". – Pater zastanawiał się, czy mięsny farsz w pierogu był również homogenizowany jak kiełbasa, którą niedawno spożywał.
– Był kiedyś taki serial… – Kulesza wykorzystał chwilę milczenia. – Głównym bohaterem był niejaki Greg Marsden…
– „Tak zatytułowany", a nie „taki" – poprawił go Pater. – A tytuł brzmiał Powrót do Edenu. A propos Domu Seniora „Eden", miałeś coś sprawdzić. W trybie tajnym i przyśpieszonym.
– No i sprawdziłem. – Kulesza rozejrzał się dookoła i ściszył głos. – Kosztowało mnie to trochę, jak zwykle w nieoficjalnym śledztwie „tajne przez poufne"… Dwie bomboniery i obietnica flaszki czarnego „Johnnie Walkera"…
– Czarnego?
– No niekoniecznie… Kulesza powiedział, że jego stary kumpel Miras Pęciak z ABW zadowoli się butelką whisky z czerwoną etykietą.
– Jak to z ABW?! – Pater wciągnął ze świstem powietrze, aby schłodzić grube, parzące ciasto pieroga.
– Niech pan posłucha, zrelacjonuję każdy mój krok. – Wyjął z tylnej kieszeni spodni skóropodobny notatnik; podobnego używał agent Cooper w Miasteczku Twin Peaks. – W naszym archiwum nie ma żadnej teczki ze sprawą Adeli Woźniak. Byłem w Zakładzie Medycyny Sądowej. Ta młoda laska, wie pan, doktorantka Kwiecińskiego, sprawdziła dokumentację i tu mamy pierwszą bombę… – Kulesza zawiesił głos i stuknął wierzchem dłoni w otwarty notes.
Pater spoglądał na niego w milczeniu, a jego szczęki wydawały taki dźwięk, jakby gryzł on nie homogenizowany farsz i na wpół zmrożone warzywa, lecz garść gwoździ.
– Protokół obdukcji podpisał prokurator Krzysztof Masio – kontynuował Kulesza, zadowolony z napiętego zaciekawienia Patera. – Dobrze nam znany „Misio". Zadzwoniłem do niego. Był akurat na jakimś pieczeniu barana nad jeziorem. Ale wie pan, że on nawet po największej wódce ma świetną pamięć. Pamiętał, że sprawę Adeli Woźniak prowadził – i tu Kulesza znów zawiesił głos – prowadził pański najlepszy przyjaciel…
– No nie mów! – Szczęki Patera znieruchomiały. – Misio nazwał go „ten, który wszystko spaprze"… Paprzycki – nadkomisarz pociągnął duży łyk herbaty, jakby chciał z gardła spłukać osad po tym nazwisku.
– Tak. Sprawę Adeli Woźniak prowadził Paprzycki. To ciągle nie wyjaśnia, dlaczego akta tej banalnej sprawy gdzieś zaginęły.
– Banalne akta, które znikają, przestają być banalne. I wtedy pomyślałeś o obecnym miejscu pracy mojego, jak to ująłeś, najlepszego przyjaciela, tak?
– Tak jest. I dlatego musiałem iść do Mirasa Pęciaka z ABW z obietnicą czarnego „Johnnie Walkera". Dostałem teczkę sprawy i zrobiłem notatki. Miras nie zgodził się na kserowanie… A propos „Jasia Wędrowniczka" i Mirasa…
– Dobra, dobra, kupię go dla tego Pęciaka…
– No więc okazało się, że dokumentacja sprawy jest jakimś trafem u nich. A oto moje notatki – uśmiechnął się Kulesza. – Wózek z Adelą Woźniak zleciał ze schodów w niedzielę szesnastego grudnia ubiegłego roku, czyli prawie sześć miesięcy przed zamordowaniem Maziarskiego. Było to między czwartą a piątą po południu, kiedy cały dom starców oglądał serial Na dobre i na złe, a personel drzemał. Paprzycki uznał to za nieszczęśliwy wypadek i zamknął sprawę…
– To chyba była ostatnia sprawa Paprzyckiego, o ile sobie przypominam… – Pater wpatrywał się w roślinny motyw, którym ozdobiono talerze. – Tak… Już wtedy był na wylocie. I nagle, w ciągu kilku dni, odrodził się jak Feniks z popiołów w ABW.
– Jeśli jeszcze zdążył w starym roku, to zrobił sobie prezent na gwiazdkę.
– Co do twoich notatek… Niezbyt ciekawy raport. Niewart czarnego „Walkera"…
– Za to bardzo dokładny. – Kulesza siorbnął resztkę herbaty, a następnie posypał cukrem sflaczały plaster cytryny. – I pełen załączników. Są zdjęcia i jest płyta CD, na którą nagrał z dyktafonu przesłuchanie. A właściwie dwa.
– Mógłbyś się zdecydować. – Pater popatrzył na zegarek. – Jedno, dwa. To łatwo policzyć.
Dlaczego lubię tego człowieka? – Kulesza pomyślał o swoim rozmówcy, który w opinii wielu policjantów uchodził za mądralę, wynosił się ponad innych i do wszystkiego się przypieprzał. A już zwłaszcza do braku precyzji w wypowiedziach i do błędów językowych.
– Właściwie nagranie jest jedno. To przesłuchanie doktora Liblinga, który – Kulesza popatrzył Paterowi w oczy – bredzi piąte przez dziewiąte jakieś gładkie zdania i nie idzie nic zrozumieć. Tyle tylko można pojąć, że adaptacja budynku spełnia wszystkie standardy, ma atesty, homologacje czy co tam trzeba. Ale gdy kończy się nagranie, po jakiejś minucie następuje fragment następnego. Gdyby nie to, że właśnie zadzwoniła mi komórka i nie wyłączyłem płyty, nie trafiłbym na to. Tego już nie mówi Libling, to inny męski głos. Na zwykłe, standardowe pytanie, czy dziwi go coś w tej sprawie, odpowiada – już to odczytuję – „Dziwi mnie, czego stara szukała na schodach. Nie wstawała z wózka, no to jak mogła zjechać po schodach". Koniec cytatu. Sprawdziłem, że tej wypowiedzi nie ma w opisie płyty. Jakby ktoś ją pominął. Albo o niej zapomniał.
– Nie rozumiem tej błyskotliwej kwestii. – Pater obserwował, jak Kulesza mlaska i krzywi się, przełykając cytrynę. Co w niej jest takiego dziwnego? Nadkomisarzowi zrobiło się kwaśno i napłynęła mu ślina do ust, jakby jego własne ślinianki zostały uruchomione cytrynowym kwasem.
– Zadzwoniłem do domu starców. Udałem klienta zainteresowanego umieszczeniem tam matki. Zapytałem o udogodnienia dla inwalidów na wózku. Recepcjonistka wszystko mi powiedziała. W domu jest jeden podjazd dla wózków inwalidzkich w klatce głównej i oszklona winda na zewnątrz. Nie ma podjazdu w bocznej klatce schodowej, gdzie znaleziono starą. Co zatem robiła przy schodach, którymi nie mogła się poruszać, które były dla niej bezużyteczne? Właśnie to zdziwiło tego, którego nagrano na płytę. A Paprzycki miał to gdzieś. Olał te wątpliwości. Może nie chciał rozgrzebywać sprawy, a może ktoś mu nie pozwolił… Wszystko przyklepał, i po herbacie.
„Ten, który wszystko spaprze". Niespodziewanie Paterowi przypomnieli się Beatlesi i A Day In The Life z tym niezwykłym zakończeniem. Czyżby Paprzycki przygotował nagranie zagadkę? Jak czwórka z Liverpoolu?