Pater rzeczywiście usiadł, lecz nie włączył telewizora i nie oglądał końcówki meczu. Nagle go olśniło. Jest wyjście z gąszczu rozterek. Był policjantem. Człowiekiem, który zadaje sobie różne pytania. A sens jego pracy polega na znajdowaniu odpowiedzi. Na różne pytania. Na wszystkie pytania. Najbardziej oczywiste, idiotyczne i naiwne. Dlaczego Maziarski miał w kieszeni klej cyjanoakrylowy? Dlaczego ludzie noszą w kieszeni scyzoryki? Dlaczego zamordowana dziewczyna miała na pośladku taki, a nie inny tatuaż? Oczywiście, brak tych odpowiedzi nie spędzi mu snu z powiek. Owszem, zaśnie, ale nie będzie śnił o przezroczystej błękitnej wodzie, w której pływają duże kolorowe ryby, poruszając pletwami tak, jakby słuchały opowieści fletu Iana McDonalda o księżycowym dziecku z pierwszej płyty King Crimson. Jego sny będą inne. Pojawi się w nich brunatna zawiesina, w której pływają nitki gęstego śluzu. Zamiast ryb pod samą powierzchnią kołyszą się dwie napuchnięte twarze z oczami zaatakowanymi przez węgorze. Twarze dwóch zgwałconych i zamordowanych studentek w łódce. Trzy lata temu nie zadał sobie pytania, dlaczego jedna z nich miała osobliwy tatuaż. A sprawę w końcu umorzono.
– No i co, włamiesz się do jego pokoju, zerwiesz plomby i dokładnie zlustrujesz wszystkie kąty, czy czegoś tam nie skleił „Super Glue"? Po co?
– Po to, aby śnić o błękitnej wodzie – powiedział głośno – właśnie, kurwa, po to!
Sapnął i otworzył klapkę komórki. Znał jedno słowo, które było remedium na koszmary, jedno zaklęcie odganiające upiory z wygryzionymi oczami. Była to nazwa miejscowości. „Jelitkowo 2130" – wystukał na klawiaturze komórki używanej w nadzwyczajnych sytuacjach. Potem jeszcze raz uruchomił komputer i poszukał w internecie najbliższej agencji towarzyskiej. A na koniec zadzwonił do „Edenu".
– Halo – wychrypiał w słuchawkę męski głos. Pater poczuł się, jakby ktoś napluł mu do ucha.
Już wiedział. To nie był nikt z – poszukał w głowie określeń używanych przez dyrektora Liblinga – „personelu". A więc Paprzycki nie rzucał słów na wiatr. Zostawił w „Edenie" swojego człowieka.
Pater domyślał się nawet którego.
Dom Seniora „Eden", 27.06.2006, 21:41
Funkcjonariusz ABW Michał Kornecki, zwany Lewarem, wyrzucił ręce do góry, kiedy Francuz Ribery strzelił gola Hiszpanom, i wykrzyknął gardłowym głosem coś, co brzmiało jak nieartykułowany dźwięk pomiędzy „jest" a „gol". Wyszedł z tego okrzyk „jool", tak głośny, że całkowicie wytłumił odgłos parkującego na podjeździe samochodu. Po sekundzie Lewar usłyszał lekki syk otwieranych fotokomórką drzwi Domu Seniora. Wtedy przestał wykrzykiwać i przyjrzał się niezwykłemu nocnemu gościowi. Szczupła dziewczyna o długich sztucznych włosach weszła do holu, rozejrzała się dookoła i ruszyła wprost ku recepcji, gdzie siedział Lewar wraz z nocnym portierem, który dusił się w uniformie ozdobionym guzikami z czterolistną koniczynką. Dziewczyna miała na sobie krótką bluzkę na ramiączkach i krótką spódniczkę. Lewar odniósł wrażenie, że naturalnym ruchem dziewczyny jest kołysanie. Jej biodra się kołysały, kołysało się kółko kolczyka w obnażonym pępku, a mały lakierowany plecak kołysał się na ramieniu. Podeszła do recepcji i uśmiechnęła się do Lewara.
– Cześć – powiedziała. – Wiesz, Misiu, że jesteś zajebisty? Czekam na ciebie w aucie.
Powiedziawszy to, wyszła z holu. Lewar osłupiał i spojrzał na portiera. A potem – nie wiadomo dlaczego – wyjął komórkę, jakby chciał sprawdzić nieodebrane połączenia.
– O ja pierdykam, ale laska! – cmoknął portier. – To twoja dziewczyna, Michał?
– A co ty myślisz? – odparł Lewar niedbale i podrapał się po łysej głowie. – Nie takie dupy z łóżka się spychało nogami… – zareagował po dłuższej chwili.
Potem przyjrzał się komórce i wyszedł zza lady recepcji. Skradając się ku drzwiom, za którymi zniknęła dziewczyna, rozglądał się bezradnie, jakby w liściach stojącej w holu palmy i w tryskających słupkach fontanny chciał znaleźć wskazówki co do dalszego postępowania. Wyszedł przed dom i zobaczył auto z drzwiami otwartymi od strony pasażera. Wystawała z nich długa noga w klapku na wysokim złotym obcasie. Dziewczyna wychyliła się i uśmiechnęła. Lewar wyjął komórkę i wybrał numer Paprzyckiego. Po kilku sygnałach usłyszał zniecierpliwiony głos szefa i odgłosy mundialowego pubu: okrzyki pijanych mężczyzn i zwielokrotniony głos Jacka Gmocha, komentującego w przerwie meczu jakieś udane zagranie. Milczał. Nie wiedział, jak zacząć.
– No, co jest, Lewar? – zniekształcony przez alka hol głos Paprzyckiego był poirytowany.
– Sorry, szefie – powiedział cicho Lewar – ale coś jest nie tak. Przyszła jakaś laska w peruce do mnie, do domu starców. Nie znam jej.
– I czego chce?
– Chyba chce się dymać.
Paprzycki milczał. Lewar poznawał przez kilka długich sekund atmosferę pubu.
– Lewar, słuchaj uważnie. Jeśli złapię cię na tym, że napierdoliłeś się na służbie… Słuchajcie, dzwoni…
Lewar zrozumiał, że tę ostatnią część wypowiedzi Paprzycki kierował do kompanów w pubie. Po chwili usłyszał w słuchawce gromki śmiech. Rozłączył się. Płonęła mu twarz. Odwrócił się ku drzwiom. Wtedy drgnął. Coś uderzyło go w plecy. Poczuł jakieś ciepło na trykotowej koszulce i dziwny zapach. Rzucił się na ziemię i jednocześnie wyciągnął broń. Wtedy zobaczył zamaskowanego mężczyznę, który trzymał coś w zaciśniętej dłoni. I wtedy też jakieś ciepło rozlało się na piersiach. Lepka, ciepła maź osiadła mu na torsie i zaczęła momentalnie parować. Poznał ten zapach. Płyn paraliżujący, odporny na powiewy wiatru. Para otoczyła łysą głowę Lewara i wtargnęła w jego błony śluzowe.
Nie widział awantury, jaką wywołała dziewczyna, krzycząca, że „nie tak miało być" i „ten łysy pies mnie dorwie". Nie docierał do niego rozpaczliwy szept portiera, który obiecywał trzem mężczyznom, że zrobi wszystko, byle darowali mu życie. Łysy mężczyzna nic nie czuł, gdy Pater, Kulesza i Wieloch, ciężko sapiąc, kładli jego stukilogramowe ciało na wózek inwalidzki, a następnie wjechali zewnętrzną oszkloną windą na pierwsze piętro i wepchnęli wózek do pokoju Maziarskiego, zerwawszy plomby w drzwiach. Nie poczuł też, jak rzucają go na łóżko, ściągają mu spodnie i majtki, a potem przykuwają do ramy kajdankami z różowym futerkiem. Nie widział, jak Pater wyciąga jego komórkę i wysyła do Paprzyckiego esemesa o treści: „Sorry, szefie. Wszystko pod kontrolą". Nie usłyszał też słów Kuleszy, które ten wypowiedział, klepiąc go po łysinie. „Wiesz, Misiu, że jesteś zajebisty?"
Dom Seniora „Eden", 27.06.2006, 22:50
Nadkomisarz Pater stał na korytarzu Domu Seniora i spoglądał w niebo. Gwiazdy zawsze go uspokajały. A teraz potrzebował uspokojenia. W pokoju Maziarskiego nie znalazł najmniejszego śladu kleju cyjanoakrylowego. Na jakikolwiek przedmiot, który wyglądałby na sklejony, nie natrafili ani on sam, ani Wieloch, ani nawet bardzo dokładny Kulesza, który zdążył już wrócić, po tym jak odwiózł dziewczynę z powrotem do agencji towarzyskiej. We trzech stali teraz w całkowitych ciemnościach i słuchali grających głośno telewizorów. Piskliwe głosy aktorów reklamujących jakieś produkty spożywcze i niespożywcze mieszały się, tworząc wściekłą kakofonię. Pater nie znosił reklam. Potrzebował uspokojenia i snu. Choćby koszmarnego.