Pater skręcił w prawo. Tu do gry wkracza kapitan modelarz. Dla otoczenia bezradny inwalida. Oficer wywiadu wojskowego, a może kontrwywiadu. Stąd już blisko do ABW. Dlaczego ukrywa przed Czekańskim swoją tożsamość? Dlaczego ten nazywa go „ciekawym przeciwnikiem"? A później, na dwa tygodnie przed śmiercią, Czekański z jakimiś obcokrajowcami jedzie do Odense. Jeśli tam w ogóle pojechał. Pater nie miał możliwości, by to sprawdzić. Wiedział już, że z każdym pytaniem znów wokół „Edenu" gęstnieje mgła, którą, wydawało mu się rano, prawie rozproszył.
W odległości kilkunastu metrów za Paterem zatrzymał się ford mondeo. Gdy Pater gwałtownie zmieniał pas ruchu, jego kierowca wykonał ten sam manewr, tylko znacznie płynniej, w sposób świadczący o dużym doświadczeniu w podobnych sytuacjach. Teraz patrzył, jak nadkomisarz wchodzi do lokalnego baru. Drzwi otworzyły się ponownie i Pater z butelką wody mineralnej dosiadł się do mężczyzny czekającego w ogródku pod parasolem.
Marcin Ryba trzymał w ogromnej dłoni piwo. Paterowi przypomniał się rekwizytor Filon. Wydawało się mu, że szkło za chwilę trzaśnie, a złocisty napój rozpryśnie się na wszystkie strony.
– Nie dziwi się pan, że zgodziłem się spotkać? Po tym wszystkim, co ostatnio mi pan tu zrobił z tym swoim osiłkiem?
Pater w pierwszej chwili nie poznał pielęgniarza z „Edenu". Dlatego wszedł do środka. Ryba ogolony, trzeźwy i w czystej koszuli. Jakby prosto z wybiegu dla modeli. Zaraz kumple się zlecą i zaczną robić pamiątkowe zdjęcia.
– A nie przestraszył się pan, że będę z tym, jak to pan powiedział, moim osiłkiem? – rzekł Pater spokojnie, po czym niespodziewanie warknął: – A co tobie się wydaje? Że łaskę mi robisz? Jeśli atmosfera pubu już ci nie odpowiada, możemy porozmawiać u nas. Jak przesiedzisz czterdzieści osiem godzin, będziesz bardziej rozmowny…
– Nie ma pan prawa – Ryba zdenerwował się.
– Teraz – Pater znów ściszył głos – ja stanowię prawo dla ciebie. No to jak wolisz?
Mięśnie pielęgniarza zadrgały. Teraz to by się załapał na Mistera Universum. W każdym razie dobrze, że Wielocha tu nie ma – pomyślał Pater.
– Nie boję się skurwego syna. Ale na wszelki wypadek dopiero drugie piję. – Pokazał szklankę zaciśniętą w dłoni. Rzeczywiście, Marcin Ryba w niczym nie przypominał dziś zataczającego się menela sprzed trzech dni.
Pater wrócił myślą do esemesa sprzed kilku godzin. „Dla ciebie nie ruszyłbym dupy. Zrobię to dla pani Adeli. A. o 4-tej". Wcześniej zostawił pielęgniarzowi wiadomość na sekretarce.
– To pogadajmy o tym, co stało się w grudniu 2005 roku. – Wydaje mi się, że to dla pana ważne i trudne, choć nie wiem dlaczego. – Po próbie sił Pater zmienił sposób, w jaki zwracał się do Ryby.
– Dlaczego? Dlatego. – Ryba odstawił szklankę, wstał i podciągnął T-shirt. Kilka nachodzących na siebie białych bruzd na brzuchu kontrastowało z opalenizną Ryby. Paterowi zrobiło się niedobrze.
– Nie bardzo rozumiem.
– Taka pamiątka. Pamiętasz lany poniedziałek jedenaście lat temu?
Pater milczał. Postanowił zignorować nawet to, że Ryba zaczął mówić do niego per ty.
– Ulica Wojska Polskiego, Wrzeszcz. A teraz?
Przypomniał sobie. Wybuch gazu o szóstej nad ranem w 1995 roku. Niemal równo jedenaście lat temu. Prawdziwa jatka. Dwadzieścia dwie ofiary. Pamiętał, że dzień po wybuchu dokonano kontrolowanej eksplozji. Gruzy z górnych kondygnacji, wbrew zapewnieniom ekspertów, jeszcze bardziej przysypały piwnice. Potem mówiono, że pod tymi gruzami uratował się tylko kot jednej z mieszkających w bloku kobiet. -
– Pan tam wtedy był. – Pater bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Nie da się zaprzeczyć. Mam raz jeszcze pokazać? Opiekowałem się wtedy starszą kobietą na wózku – ciągnął Ryba. – Nie miałem szansy jej uratować. Po prostu nie miałem szansy – głos mu się załamał.
– Wierzę panu. Proszę mnie dobrze zrozumieć – mówił szeptem Pater. – Doskonale wiem, co to znaczy znaleźć się w sytuacji, w której nie ma szansy.
– Wróćmy jednak do pani Adeli. Mam tu fragment pańskiego zeznania. – Pater sięgnął po zapiski Kuleszy.
– Przesłuchiwał pana policjant z wąsami, tak? Ryba kiwnął głową.
– Zacytuję: „Dziwiło mnie, czego stara szukała na schodach. Nie wstawała z wózka, no to jak miała zjechać po schodach". A mnie dziwi przede wszystkim ta niezgodność stylu. Tam „stara", a przy mnie „pani" i łzy w oczach. To jak to jest?
Zanim Ryba odpowiedział, klepnął go po plecach mężczyzna w siatkowym białym podkoszulku.
– Cześć, pirania. Masz święto jakieś czy co? Może od dziś będę mówił do ciebie Apollo.
– To ja wtedy do ciebie „ty stary pedrylu". Obaj roześmiali się.
– O czym tak szepczecie? – Wzrok „starego pedryla" i Patera spotkał się po raz pierwszy.
– O stylu.
– Że co?!
– O stylu. Pan – ciągnął Pater – nie pasuje do naszego stylu. – Widząc zdumiony wzrok mężczyzny, powtórzył: – Nie pasuje pan stylistycznie do naszego stolika.
– Pojebało was?! – Mężczyzna nie dawał za wygraną. – Co ty, pirania, znów sprowadzasz tych, co wcierają w dziąsła?
I tym razem czegoś się dowiedziałem – pomyślał Pater.
– Więc co jest? – powtórzył. – Raz „stara", raz „pani"? Schizofrenik z ciebie, czy co?
– Ten z wąsami wyprowadził mnie wtedy z równowagi – sapał Ryba. – Postawisz mi browar?
Gdy pielęgniarz zobaczył kolejną pełną szklankę, wyraźnie się uspokoił.
– Dobra. Po kolei. Ten z wąsami powiedział, że to wszystko moja wina. No i puściły mi nerwy Nie zaprzeczam, tak wtedy o niej powiedziałem.
– To jak znalazła się na schodach?
– Tego nie rozumiem. Bo było tak. Mieliśmy zjechać do restauracji. Pani Adela chciała popatrzeć na innych pensjonariuszy, lubiła towarzystwo, tylko patrzenie jej zostało. Rozumie pan, co to jest całkowity paraliż?
– Mówiła?
– Powiedziałem: całkowity paraliż. Sprawne tylko dwa palce prawej ręki, które umożliwiały obsługę pilota.
– Jakiego pilota?
– Wózek inwalidzki Netti Shark. Widział pan? Kosztuje tyle, że można kupić niezły używany samochód. Na podłokietniku wózka zainstalowany jest pilot. Pilotem włącza się i wyłącza napęd.
– Okej. No i?
– No i ten wózek to taki fajny szajs, który pozwała odłączyć wspomaganie elektryczne. I zimą odłączyłem je. Zresztą stan zdrowia pani Adeli w ostatnich miesiącach przed śmiercią gwałtownie się pogorszył…
– Skąd pan to wie? Przecież nie mówiła. Nie mogła…
– Możesz myśleć, co chcesz – Ryba dumnie wypiął pierś – ale jestem fachowcem. Znam się na tym. Ona… więdła.
– Jak warzywo – powiedział cicho Pater.
– To ty powiedziałeś.
– Co z tym napędem? – Pater poczuł nagle, że jest zmęczony rozmową.
– Na sezon zimowy odłączyłem wspomaganie elektryczne. Ale zainstalowałem hamulce przy kółkach. I gdy zostawiłem panią Adelę, hamulce były zaciągnięte. Zawsze zaciągałem. Przysięgam… Taki odruch. Zresztą i bez tego trzeba by w jej stanie nadludzkiej siły, by dojechać do schodów. To po prostu niemożliwe.
– A dlaczego zostawiłeś ją na podjeździe?
– Musiałem za potrzebą. Ludzka rzecz, nie? A potem – Ryba pociągnął potężny łyk piwa – ten twój kumpel z wąsami zarzucił mi, że nie dopełniłem obowiązków. Że spartoliłem sprawę.
– A nie było tak?
– Jest jeszcze coś. – Ryba zignorował zaczepkę Patera. – Zawsze, bez względu na protesty, przypinam pensjonariuszy pasami. To jak to się stało, że pasy były rozpięte?