– Może się rozpięły podczas upadku ze schodów?
– W wózku za piętnaście tysięcy? – Sanitariusz popatrzył na Patera, jakby ujrzał człowieka nie z tego świata.
Pater wstał. Przechylił się przez stół.
– Mówiłem, że teraz ja stanowię dla ciebie prawo. A oto pierwszy paragraf. Codziennie punktualnie o piętnastej będziesz do mnie dzwonił. Będziesz informował mnie, co się dzieje w „Edenie". Miej oczy i uszy szeroko otwarte. Coś usłyszysz, coś zobaczysz, chcę o tym wiedzieć. Rozumiesz?
– A jak nie?
– To wtedy paragraf drugi. Słyszałem – Pater rozejrzał się – że ktoś tu w „Alladynie" rozprowadza prochy. Ciekawe kto? Trzeba się będzie temu przyjrzeć…
Ryba drgnął.
– Nic o tym nie wiem. Ale dobra, dla świętego spokoju będę dzwonić. Tylko żeby nie pomyślał pan sobie, że jestem jakimś kapusiem.
Gdy Pater jechał do szpitala Akademii Medycznej, kołatało mu w głowie jedno pytanie: czy Rybie mogły puścić nerwy w „Edenie"? Czy mogło się stać coś takiego, że zamiast „pani Adeli" nagle zobaczył „starą"? Obrzydliwe obumierające warzywo na wózku, które nie zasługuje na to, by żyć? Kilka razy próbował sprowokować sanitariusza, ale tym razem się nie udało. „Tym razem" nie znaczy „zawsze".
Za Paterem wciąż podążał ford mondeo. Telewizyjni eksperci od piłki nożnej powiedzieliby, że nadkomisarz dostał „plastra".
Tego popołudnia Pater nie patrzył, co dzieje się za nim na drodze.
Szpital Akademii Medycznej w Gdańsku,
28.06.2006, 19:00
Właściwie nie wiedział, po co tam jedzie. Z Marcińcem i tak nie pogada, zresztą co napad na skandynawistę ma wspólnego z morderstwem w „Edenie"? Pater jednak niejasno czuł, że między specjalistą od sekt a adiunktem na uniwersytecie jest jakiś związek, jakaś nić, która ich łączy.
– No był tu jakiś z zagranicy… tak… – pielęgniarka w izbie przyjęć przerzucała stos papierów -…ale kto?
– Kręciła głową. – Zresztą wtedy mnie nie było… Gdybyś była, i tak nic z tego by nie wynikło – pomyślał Pater i popatrzył na ziemistą cerę pielęgniarki.
– O, ale niech pan spyta doktora.
Starszy lekarz rozmawiał z jakąś kobietą. Gdy się pożegnali, Pater podszedł i pokazał legitymację.
– Chciałby pan porozmawiać z pacjentem? Nie pan pierwszy, ale to wykluczone.
– Jak pan sądzi, kiedy najwcześniej?
– Najwcześniej jutro. A może nawet pojutrze. Nieźle został pocięty
– Panie doktorze, czy napastnik, bo najpewniej był to jeden człowiek, zrobił to, by tak rzec, fachowo?
– Pyta pan, czy ten nożownik brał lekcje anatomii?
– Krzaczaste brwi doktora się uniosły. – Nie sądzę. Chlasnął raczej bez zastanowienia. – Lekarz wykonał ruch ręką, markując cięcie. – Ja w każdym razie nie nazwałbym tego czystą robotą.
Gdy kończyli rozmowę, Pater przytrzymał dłoń lekarza.
– Co to znaczy, że nie ja pierwszy? Że nie ja pierwszy chciałem z nim rozmawiać?
Brwi uniosły się ponownie.
– Ta kobieta, widział pan. Ta, z którą rozmawiałem, zanim pan podszedł. Też chciała. To, zdaje się, jakaś rodzina…
Pater nie słuchał dalej. Podbiegł do drzwi wyjściowych: W oddali majaczyło kilka sylwetek.
– Marciniec! Przemysław Marciniec! – wrzasnął.
Jedna z sylwetek odwróciła się. Gdy Pater podbiegł, zobaczył kobietę z włosami w kolorze popiołu. Oczy przesłaniały grube szkła okularów. Kobieta lekko się garbiła. Wygląda jak kobra szykująca się do ataku – pomyślał Pater i znów wyjął legitymację.
– Czy pani jest rodziną doktora Marcińca?
– Tak, jestem rodziną doktora Marcińca – kobieta odpowiedziała beznamiętnie.
– Czy doktor miał wrogów? Może kogoś pani podejrzewa? Słyszałem, że doktor grywał i wygrywał w brydża. Może któryś z dłużników?
– Nikogo nie podejrzewam. Przepraszam, spieszę się – wyszeptała wszystkie słowa na tej samej nucie.
– A może mówi coś pani nazwisko Madziar. Albo Czekański?
Wpatrywała się w Patera z wysuniętą do przodu głową.
– Po co to wszystko? – w końcu powiedziała. – Naprawdę muszę już iść.
Odwróciła się i wsiadła do małego fiata.
– Jeszcze się spotkamy – powiedział Pater na tyle głośno, by usłyszała.
Gdy odjeżdżała, Pater pomyślał, że dziesięcioletni silnik malucha miał w sobie więcej życia niż jego właścicielka.
Wrócił do domu i wziął kolejny tego dnia prysznic. Pod falowcem zatrzymał się ford mondeo. Jego właściciel obserwował samochód Patera jeszcze przez dwie godziny. Potem odjechał.
Gdańsk, 29.06.2006, 13:30
W oddziale zakładów bukmacherskich „Profesjonał" kłębiło się nadspodziewanie wielu graczy. O tej godzinie albo się pracuje, albo – zwłaszcza przy takiej pogodzie – leży na plaży. Wiele twarzy Pater widział po raz pierwszy. Znaczyło to, że mundialowa gorączka dopadła tych, którzy na co dzień szerokim łukiem omijali takie salony jak ten. Natłok graczy budził irytację tylko jednej osoby. Kasjerka musiała zrezygnować z ulubionej czynności, czyli podziwiania swoich tipsów.
– Dzień dobry, panie nadkomisarzu. – Dziewczyna szybko sortowała podane kupony.
– Widzę, że wszystko już o mnie wiecie – cierpko zauważył Pater. – Ciekawe, czy znacie już numer mojego kołnierzyka?
– Czterdzieści jeden. – Tipsy przyszpiliły kilka banknotów. – Mój mąż jest podobnej budowy jak pan. A co do reszty – spojrzała na kilku graczy zawzięcie dyskutujących o szansach drużyny trójkolorowych – mamy tu niezły wywiad. Nie gorszy od waszego.
– Z pewnością – mruknął Pater. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę.
– Można powiedzieć, że stał się pan wtedy sensacją tygodnia.
– Wtedy?
– Wtedy gdy zadzwonił telefon.
Przez chwilę oboje milczeli. Pater usłyszał szmer wiatraka, którym chłodziła się kasjerka.
– A pan co? – Wycelowała tipsem w stronę dyskutantów. – Pan nie obstawia Francji? Zizou przeżywa podobno drugą młodość.
– Nie, nie obstawiam. Zizou to emeryt. Pozostali także.
– Czyżby miał pan coś przeciw emerytom?
Pater zamknął oczy. Przypomniał sobie telefon od Wielocha i jego głos. „Znowu". Pomyślał o Madziarze i Czekańskim. Wtedy, właśnie tu, w „Profesjonale", wszystko się zaczęło.
– Proszę mi wierzyć, że mam. I to niemało.
Wyszedł i pomyślał, że musi poszukać innego punktu przyjmującego zakłady. Tu już nie był „ekspertem". Był „nadkomisarzem". Utracił swój godny szacunku przydomek, a co gorsza – anonimowość. Na pierwszym mu nie zależało, drugie – było bezcenne, i to nie tylko z powodu jego pracy.
Chwilę później silnik odpalił kierowca forda mondeo.
Gdańsk, 30.06.2006, 14:45
Pater nienawidził stanu hibernacji. Tymczasem „hibernacja", jak nazywał ten stan Kulesza, po zamieszaniu wywołanym w „Edenie", które Pater określił w duchu jako „akcję pluszowych kajdanek", była koniecznością. Od dwóch godzin leżał w wannie, ale głowa pracowała na pełnych obrotach. Madziar. „Kapitan". Maziarski. Dlaczego Abwera umieściła w „Edenie" swojego człowieka? Dlaczego zmieniła mu tożsamość i uczyniła z niego inwalidę? Czy powierzenie zadania takiemu agentowi było sensowne i racjonalne? Mężczyzna na wózku ma ograniczone możliwości poruszania się. Mniej słyszy i mniej widzi. Musi ciągle korzystać z tej cholernej platformy, którą tak szczyci się Libling. Platforma dla wózków „Cibes", włącznik alarmowy, przyciski góra-dół, telefon. Wszystko na wysokości ręki siedzącego klienta. Doskonałe rozwiązanie. Doskonałe. Pater przypomniał sobie Liblinga, który pokazywał platformę z takim nabożeństwem, z jakim przewodnicy stają w Luwrze przed tajemniczą Moną Lizą. Tu mamy tajemnicę Maziarskiego. Inwalida na wózku miał chronić Czekańskiego czy go zdemaskować? A jeśli tak, to dlaczego? Jaki związek z tym wszystkim mają sekty? Co z tym wszystkim ma wspólnego skandynawista Marciniec, który cudem uniknął śmierci? Myśli Patera znów przeskoczyły jak igła na starej, porysowanej płycie winylowej. Chyba że ten wózek jest ważny. Adela Woźniak, pan Kazimierz, którym opiekuje się inny emerytowany oficer, Marian Hoży… A jeśli Hoży, ten wielbiciel serialowych gwiazd, też jest podstawiony?