Выбрать главу

– A ja nie rozumiem, dlaczego mówi mi pan na ty. Nie piłem przecież z panem bruderszaftu.

– Ma pan rację – wykrztusił Pater. – Jednostronny bruderszaft jest aktem jakiegoś skrajnego paternalizmu. Chyba że jest uświęcony tradycją. Jak w policji. Albo w ABW. Przed chwilą się dowiedziałem, że szef gdańskiego ABW inspektor Fałoch mówił zawsze przez ty do każdego ze swoich podkomendnych. Opowiedzieć panu jedną taką rozmowę?

Delegatura ABW, Gdańsk, ul. Okopowa 9,

10.05.2006, 9:05

Okna gabinetu inspektora Fałocha wychodziły na podwórko. Rzadko kiedy wpadały przez nie promienie słońca i oświetlały ponure wnętrze, po starokawalersku ascetyczne i pedantyczne. Inspektor byłby zresztą bardzo zakłopotany, gdyby urzędował w jasnym, wesołym gabinecie. Nie współgrałoby to z jego wyobrażeniami o pracy w tajnej policji, jak uparcie i nieoficjalnie nazywał ABW. Jego dwupokojowe mieszkanie było – podobnie jak gabinet – ciemne, ponure i porządnie wypucowane. Ponieważ w mieszkaniu również dużo pracował, dopływ słońca do niego reglamentowały, a właściwie uniemożliwiały solidne czarne żaluzje. Słońce było wrogiem Fałocha, a wiosny i lata wprost nienawidził.

Nic dziwnego, że był poirytowany kilkoma jasnymi promykami, które właśnie o tej godzinie przedostawały się do jego jaskini. Denerwowały go również dlatego, że padały na twarz, dzięki czemu stawała się doskonale widoczna i trudniej było ukryć prawdziwe odczucia. Miał przed sobą rozmówcę, któremu nie chciał zdradzać swych prawdziwych emocji, a ten wpatrywał się w niego tak uparcie, jakby właśnie na to liczył.

– Naprawdę nie jestem pewien, Junior, czy on da sobie radę z tą trudną misją – powiedział ostrożnie Fałoch i zastygł z kamienną miną. – Doprawdy czym innym było inwigilowanie za komuny Świadków Jehowy, a czym innym jest przenikanie do tych zbrodniczych sekt…

– On wie o sektach wszystko. – Junior zabębnił palcami o stół. – Interesuje się nimi niemal tak mocno jak modelarstwem. Jestem pewien, że szybko uda mu się ustalić to, co tak bardzo chce pan wiedzieć, panie inspektorze. Dlaczego Czekański pisze na zlecenie prokuratury głupie ekspertyzy, które stają się ważnymi argumentami obrony różnych bydlaków? Albo wygłasza jakieś durne opinie w sądzie, które grzebią szanse oskarżenia? Na skutek tego są zwalniani i uniewinniani członkowie groźnych sekt, na przykład ci sataniści podejrzani o zabójstwo Marty Kozłowskiej.

– Tak – powiedział wolno Fałoch – to rzeczywiście ważne pytanie, Junior. Czy Czekański pisze to z głupoty, roztargnienia, z powodu starczej demencji czy z wyrachowania, bo chce ocalić sekciarzy? Tak to pytanie sformułowałem, kiedy ci powierzałem tę sprawę. A powierzyłem ją tylko tobie – podniósł głos – nie tobie i Romanowi! Poleciłem ci konsultować się z nim, jako wybitnym znawcą sekt, ale nie pozwoliłem ci mówić z nim o samej sprawie!

– Panie inspektorze! – W głosie Madziara zabrzmiało jakby rozbawienie. Przecież pan go zna i wie, że on nie popuści, kiedy usłyszy o jakiejś zbrodniczej sekcie… Dając mi tę sprawę, wiedział pan, że pana stary kumpel nie da mi żyć i tak długo będzie mnie męczył, aż wszystko mu opowiem. No i puściłem farbę… Cała wina spada na mnie. A on chce tę sprawę dalej poprowadzić sam… Oczywiście w ścisłym kontakcie ze mną. Jego atutem są umiejętności szachowe. Potrafi udawać i żółtodzioba, i Karpowa. Był kiedyś arcymistrzem. Gra w szachy to dobry pretekst, aby się zaprzyjaźnić z Czekańskim, który jest wybitnym szachistą.

– Mówisz, Junior, że go znam. – Fałoch zamyślił się na kilka sekund. – Tak, znam dobrze Romana. I dlatego boję się o niego, nie chcę wpierdolić na minę starego kumpla…

– Proszę się o to nie martwić – przerwał mu Madziar. – On dzwoni do mnie o stałych porach, a wie pan, jaki jest obowiązkowy Jeśli nie zadzwoni, to znaczy, że nie żyje…

– Popierdoliło cię?! – Fałoch wstał i nie mógł ukryć gniewu. – No i co będzie, jeśli właśnie nie zadzwoni? Jeśli Czekański jest naprawdę zbrodniarzem z sekty i zabije Romana? Co wtedy zrobisz? A mnie wezwą do ministra… Mówisz, żebym się nie martwił, bo on do ciebie codziennie dzwoni. Ale ja właśnie martwię się, że nie zadzwoni! A zresztą, co ty mówisz?! – wrzasnął Fałoch. – Jak to dzwoni?! To on już tam jest?!

Junior spuścił wzrok i milczał. Fałoch szybko się opanował. Wstał, odkręcił kran w rogu i demonstracyjnie włożył obie dłonie pod strumień wody. W gabinecie zniknęły promienie słońca. To wcale nie zmartwiło Fałocha.

Dom Seniora „Eden", 4.07.2006, 3:25

Jarosław Pater zagryzał wargi. Mówił z coraz większym trudem.

– I co, jak dalej było? – policjant wolno cedził słowa. – Pewnego pięknego dnia zaginął Czekański…

– Proszę wyjść z mojego gabinetu! – wrzasnął Libling. – Jak pan śmie zakłócać spokój i wysuwać pod moim adresem jakieś oskarżenia?! Jest pan na terenie prywatnym! Moim terenie! Proszę go opuścić, ale to już!

– Dlaczego dopiero teraz mnie pan wyrzuca? – zapytał Pater. – A nie od razu, kiedy pana obudziłem w środku nocy? Odpowiem na to pytanie. – Poprawił się na krześle. – Był pan po prostu ciekaw, co ja wiem. A teraz obudził się w panu lew, bo zdaje się panu, że nic więcej nie wiem. A może stał się pan lwem, bo czymś pana dotknąłem… Może idę właściwym tropem? Wyjaśnijmy sobie dwie rzeczy. – Pater z charakterystycznym świstem wciągnął przez zęby powietrze, jakby chciał osuszyć bolący ząb. – Po pierwsze, nie prowadzę żadnego oficjalnego śledztwa w tej sprawie i występuję przed panem jako osoba prywatna, w dodatku na urlopie. Po drugie, nawet gdybym potajemnie nagrywał to, co pan mi powie, to może pan za chwilę udawać pijanego i potem każdy pański ewentualny obrońca będzie wnioskował o nieuwzględnianie tego nagrania jako dowodu nawet bez badań fonoskopijnych. I każdy sąd przychyli się do tego wniosku. To co? Porozmawiamy jeszcze chwilę czy chce pan, żebym to ja dziś przywitał pańskich touroperatorów – wypowiedział to słowo z wyraźnym obrzydzeniem – i już na wstępie powiedział, że znaleźli się w Domu Seniora „Inferno"?

– No so jest, kurwa? – zabełkotał Libling. – Gadasz szy, kurwa, nie gadasz?

– Szybko odkrył pan, doktorze, że Maziarski jest pseudoinwalidą.

– A niby jak to odkryłem?

– Jest pan specjalistą od zmiany wyglądu. Zawodowcem. Nie oszukał pana ktoś, kto wygląd zmienia po amatorsku. Farbuje włosy i udaje inwalidę. Bezbłędnie pan rozpozna, czy ktoś swój inwalidzki wózek obsługuje od dawna, czy od kilku tygodni, prawda?

– No dobszsze… No i so dalej?

– Maziarski coś wywęszył. Mógł być agentem. Co gorsza, mógł coś odkryć. Na przykład coś śmierdzącego w sprawie śmierci Adeli Woźniak, która złamała sobie kręgosłup, zjeżdżając w dół po schodach na zaciągniętym ręcznym hamulcu. Alkoholizm i przeszłość Marcina Ryby też nie uszłaby uwadze agenta. A najgorsze było to, że Maziarski zaprzyjaźnił się z Czekańskim. Z sadystą, który lubił dręczyć psychicznie ludzi. I ten sadysta znika nagle z twojego, przepraszam, pańskiego sanatorium. Może ktoś go zabił? Kolejna tajemnicza śmierć w „Edenie", w raju dla seniorów? W pańskim pachnącym sosnowym lesie pojawiają się długowłosi, pozbawieni skrupułów młodzieńcy z prasy brukowej. Ich komórki nieustannie dzwonią. Zanieczyszczają torebkami po hamburgerach pańskie wyżwirowane ścieżki. Za drzewami i w krzewach pojawiają się produkty ich niezdrowej przemiany materii. Tego by pan już nie zniósł. Pański Dom Seniora zostaje przechrzczony na „znikający punkt", a „Rzeźnik z Milanówka" staje się nagle w tytułach brukowców „doktorem Inferno" albo „doktorem Potasikiem", jak ten od „łowców skór". Mam mówić dalej czy w końcu coś pan powie swym pijackim głosem?