Twarz Liblinga spurpurowiała i pokryła się sinymi plamami. Paterowi zdawało się, że puchnie w oczach i staje się coraz bardziej podobna do żarówki. Albo do gruszki służącej do robienia lewatywy.
– Proszę opuścić mój teren!
Pater miał wrażenie, że w procesie artykulacji tego polecenia brały udział wyłącznie zęby Liblinga. Wstał i syknął z bólu.
– Tortury – powiedział Pater – tak, nie przesłyszał się pan. Zeznania wymuszone torturami. Dla sądu nie mają znaczenia. Ale dla mnie mają. Bo wie pan co? Bo ja jestem głupi. I zawsze chcę wiedzieć, kto zabił. Nic mnie więcej nie obchodzi. Zrozum, Libling, ja po prostu nie mogę zasnąć, nie dowiedziawszy się, kto zabił.
W tym momencie Pater otworzył drzwi. Do gabinetu dyrektora cicho weszło czterech ubranych na czarno, krótko ostrzyżonych mężczyzn. Trzech wciąż miało na głowie kominiarki. Dowódca komanda podbiegi do biurka i szybkim ruchem uderzył Liblinga w krtań. Cios był bardzo dokładnie odmierzony. Dyrektor stracił głos, nie przytomność. Po sekundzie znalazł się w rękach trzech ludzi, którzy wynieśli go do łazienki sąsiadującej z gabinetem. Pater pokuśtykał za nimi. Libling leżał w wannie i usiłował chwycić powietrze. Jego zalane krwią usta poruszały się jak otwór gębowy ryby. Na wardze pęki bąbel śliny.
– A teraz ci przestrzelę kolano – powiedział dowódca do Liblinga – jeśli mi zaraz wszystkiego nie opowiesz. Będziesz czuł drżącą nogę codziennie, przez wiele lat, kiedy będziesz wstawał z łóżka…
– Dobrze – wyszeptał Libling – już mówię… Najbardziej irytowało mnie czytanie tych bredni o staroskandynawskich rytuałach. O skalpowaniu… Jednak musiałem to wiedzieć…
Libling – w odróżnieniu od Patera – nie drażnił dowódcy kąśliwymi uwagami o tekstach z amerykańskich filmów. Najwyraźniej wiedział, że życie to nie film.
Dom Seniora „Eden", 17.06.2006, 1:46
Libling wszedł bez pukania do pokoju pensjonariusza Ryszarda Maziarskiego. Z binokularem w oku siedział on na swoim wózku inwalidzkim przy stole, na którym leżały liczne plastikowe i metalowe elementy modelarskie, które po złożeniu i sklejeniu miały utworzyć jakiś czołg, pojazd opancerzony czy superpancernik. Dwie potężne lampy oświetlały to rumowisko części, z którego miało powstać kolejne dzieło ludzkiej cierpliwości.
– Co się stało z pańskimi dobrymi manierami, dyrektorze! – Maziarski przekręcił się z wózkiem w stronę Liblinga. – Wchodzi pan jak do obory? Bez pukania?
– Wiem, kim pan jest, panie pseudo-Maziarski – warknął Libling – i chciałem panu zakomunikować, że od jutra traci pan miejsce w moim pensjonacie.
Maziarski wstał z wózka i zbliżył się do Liblinga. Miał podpuchnięte oczy i ślinę w kącikach ust. Na ten widok Libling potrząsnął głową ze wstrętem. Maziarski był od niego znacznie niższy.
– I co z tego, że stąd odejdę – powiedział zimnym głosem Maziarski. – Myślisz, że zamieciesz wszystko pod dywan? Pomyśl, debilu, czy nie lepiej mieć we mnie sprzymierzeńca zamiast mnie stąd wyrzucać! Zbierzmy fakty. Ktoś zabił Adelę Woźniak. Ktoś wysyła pogróżki zaprzysięgłemu sekciarzowi i neopoganinowi Czekańskiemu. Może chcą go zaciukać jego koledzy z sekty Może komuś podpadł, bo za dużo gadał. On uwielbia gadać. Dzisiaj, w środku nocy, Czekańskiego nie ma. Jego pokój jest pusty… Stało się? Kto o tym wszystkim wie? Tylko ty i ja! I nikt więcej nie musi wiedzieć!
– A pańscy mocodawcy? – Na twarz Liblinga wystąpiły różowe plamy. – Nic im pan nie powie?
– Jak mi zapłacisz, to nie powiem i wszystko razem zamieciemy pod dywan. Nikt już cię nie nazwie „Rzeźnikiem z Milanówka" ani „doktorem…"
Dom Seniora „Eden", 4.07.2006, 3:41
– Tak mnie nazwał. – W oczach leżącego w wannie Liblinga pojawiły się łzy. – Nie mogłem tego znieść… Nikt nie ma prawa nazywać mnie „doktorem Mengele"…
– Mów dalej – warknął dowódca. – Kiedy on skleił sobie ręce?
– Kiedy był w agonii. – Libling poruszył się, jakby chciał przewrócić się na bok, co natychmiast uniemożliwił mu jeden z mężczyzn. – Opadł na wózek inwalidzki, ostatkiem sił wycisnął trochę kleju na stół. Następnie wsadził do kleju palce i skleił je. Potem umarł. Oskalpowałem go już po śmierci. Nie zadawałem mu bólu.
– Co powiedział przed śmiercią? – zapytał dowódca, którego twarz i łysa głowa przybrały nagle kolor malinowy. – Mów, kurwa, co powiedział przed śmiercią!
– Że mam przesrane – wyszeptał przerażony Libling. – Bo jutro będzie u mnie ABW. Rano natychmiast zadzwoniłem na policję, nie wiedziałem, czy on blefuje, czy nie. To wszystko. – Nagle Libling podniósł się w wannie i ryknął, wskazując drzwi od łazienki. – A teraz wypierdalać stąd wszyscy, bo rano mam touroperatorów!
Dowódca uczynił nieznaczny ruch ręką, który okazał się siarczystym policzkiem. Libling uderzył potylicą o wannę i krzyknął z bólu. Drugi cios zadany przez dowódcę był gorszy. Trafił go w nos, który w jednej chwili zamienił się w spuchnięty siny organ z dwoma nienaturalnie wielkimi otworami. Krew lala się wolnym, obfitym strumieniem.
– Zeznania wymuszone torturami są nieważne w sądzie – zabulgotało w przełyku Liblinga.
– Nikt nie będzie przekonywał sądu – powiedział dowódca komanda i uniósł wysoko dłoń. – A teraz się przedstawię. Kapitan ABW Jacek Madziar, dla przyjaciół Junior, syn Romana Madziara, którego zabiłeś pod nazwiskiem „Maziarski".
Madziar wykonał szybki ruch ręką. Wierzchem dłoni znów trafił w nos Liblinga. Po uderzeniu stał się on miękki i wklęsły. Kości nosa rozdarły tkanki i wbiły się w mózg dyrektora.
– Co tu jeszcze robisz? – Madziar odwrócił się gwałtownie do Patera. – Czekasz na przeprosiny?
– Tak by było w książkach Alistaira MacLeana – odparł Pater i wyszedł z łazienki. – Ale w życiu nigdy nie jest tak jak w książce…
To ostatnie zdanie powiedział już tylko do siebie samego.
Dom Seniora „Eden", 4.07.2006, 4:30
W powietrzu wciąż czuć było ozon. Kwadrans wcześniej Pater usłyszał ostatnie uderzenie pioruna. Świtało. Słychać było świergot ptaków
Jacek Madziar stal z zamkniętymi oczami i opierał się o kolumnę przy drzwiach wejściowych do „Edenu". W prawej dłoni nadal trzymał pistolet. Kostki i paznokcie pokryte były zaschniętymi czerwonymi plamami.
– Nietypowo się przedstawiasz. Nie sposób nie zapamiętać.
Otworzył oczy i popatrzył na szpakowatego mężczyznę.
– On już nic nie zapamięta.
– Co z nim zrobiliście?
Śpiew ptaków stał się donośniejszy.
– Nie „zrobiliście". Zrobiłem. Wyprosiłem chłopaków. Jak z przyjęcia w „Ritzu". Powiedzmy – Madziar otworzył oczy – że doktor Libling, dyrektor „Edenu", „Rzeźnik z Milanówka" i Mengele w jednej osobie popełnił samobójstwo. To taka wersja dla moich chłopaków. I dla ciebie. Strzelił z tego – wyciągnął pistolet w kierunku Patera. – Sirhan Sirhan, kojarzysz?
– Nie musisz się powtarzać. Strzeliłeś mi w nogę, nie w ucho.
– Nie powtarzam się. Sirhan Sirhan. Zabójca Roberta Kennedy'ego. Tego chociaż kojarzysz?
Kojarzył.
– Sirhan Sirhan zastrzelił go z dziewięciostrzałowego pistoletu. Dokładnie takiego samego jak ten. Dziewięć strzałów. Wiesz, jak długo można umierać? Uwierz mi, nie zaprezentowałem ci pełni moich umiejętności.
Pater usłyszał szum deszczówki w rynnie.
– Ali Agca też strzelał do papieża z pistoletu dziewięciostrzałowego. Można powiedzieć – Madziar popatrzył na Patera – że to broń złych ludzi. Jak myślisz, Pater? Jestem złym człowiekiem?