Выбрать главу

Pater milczał.

– Nie jestem. Dlatego posłuchaj mnie uważnie. – Madziar wycelował pistolet w pierś Patera. – Jesteś na urlopie, tak? Ciebie tu nie było. Po prostu nie było. Rozumiesz?

– Teraz rozumiem. Poznałem wersję do mojej wiadomości. I twoich chłopaków. A jaka będzie oficjalna wersja?

– Doktor Libling zniknął. Nikt nie odnajdzie ciała. Żyjemy w takich czasach, że za tydzień nikt się nie będzie tym interesował.

Skierował się w stronę bramy. Gdy był blisko kutego ogrodzenia, usłyszał kroki. Odwrócił się.

– Powiedz mi jeszcze jedno. Czy z tym „ing"… to prawda?

– Ing. Albo Yngvi. Albo bóg… Tutaj Libling był bogiem.

– Powiedz, czy to prawda…

– A skąd mam wiedzieć? – Pater rozłożył ręce i poszedł w stronę samochodu.

Wysypisko śmieci niedaleko Domu Seniora „Eden",

4.07.2006, 22:15

Od pół godziny dwie wielkie śmieciarki uprzątały wysypisko. Samochody nie miały ani napisu MPO, ani logo „Błysku" czy innej z konkurujących na rynku firm. Wciąż ważyły się losy porozumienia rządu z ogólnopolskim komitetem strajkowym, a mimo to ludzie w szarych uniformach z zielonymi pasami szybko likwidowali zwałkę. Brunatne tego dnia niebo stawało się czarne. Na polanie noc nadciągała jeszcze szybciej.

– Nie dziwi to pana? – Pater patrzył, jak śmieciarze zbierają kawałki eternitu. – Śmieciarki pracujące o tej godzinie? – Spojrzał na swojego towarzysza. – Cuchnęło wam tam w „Edenie", miesiącami nie można było się doprosić, a tu – pstryknął palcami – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziwne, co?

Śmieciarze podnieśli kilka czarnych zawiązanych worków. Mężczyzna towarzyszący Paterowi zagryzł wargi. Jeszcze moment, a eksploduje z nich krew, pomyślał Pater. Jakby mało było krwi do tej pory.

– Dużo tych worków, prawda? A to przecież tylko jedno ciało – powiedział Pater.

Kłamał. Był niemal pewien, że są tam dwa ciała. Przypomniał sobie rozmowę z Madziarem. Wynikało z niej, że sprawa jest zakończona i wieczorem ostatecznie zostanie zamknięta na wysypisku.

Czarne worki zniknęły w czeluściach śmieciarki. Gówno poszło do gówna. Pater spojrzał na swojego towarzysza.

– Widział pan dziś Liblinga?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Ciekawe, co się z nim stało – kontynuował Pater. – Miał umówione ważne spotkania biznesowe. Maziarski, Czekański, teraz Libling. Chyba jakieś fatum zawisło nad "Edenem".

W stronę mężczyzn pofrunęła kartka. Minęła już Patera, gdy ten wykonał paradę bramkarską, niczym bramkarz Włochów Gianluigi Buffon. Kartka z notesu zapisana była gęsto drobnymi literami. „Naprawdę już dłużej nie mogę tego znieść" – przeczytał Pater.

Dom Seniora „Eden", 21.12.2005, 18:55

– Pani Adelo, proszę stać spokojnie. Za chwilę wrócę, pojedziemy na dół, posiedzimy sobie.

Sanitariusz oddalił się. W telewizorze na dole słychać było reklamy, które zagłuszyły odgłos kroków.

Wózek ruszył. Zmierzał jednak nie w stronę platformy dla inwalidów, ale bocznych schodów. Odgłos reklam zginął w tle i wtedy Adela Woźniak usłyszała głos.

– Naprawdę już dłużej nie mogę tego znieść. Nie mogę dłużej patrzeć, jak się męczysz, Adelo. Pająki wchodzą we wszystkie szpary twojego ciała. Łaskoczą cię po udach, siedzą w kącikach twoich oczu. Inne się właśnie zbliżają. Włochate odnóża, tnące szczęki, palący jad. Mogę skrócić twoje cierpienia. Popchnąć cię lekko w stronę schodów. Chcesz tego, Adelo?

Usłyszał szum spuszczanej wody.

– Musimy kończyć, Adelo! Chcesz tego czy ma przyjść do ciebie nasz dobry znajomy, Chiracantium punctorium, kolczak zbrojny? To jak? Mam skrócić twoje cierpienia?

Staruszka trzęsła głową.

– Zdaje się, że powiedziałaś „tak".

Wózek spadał ze schodów, gdy w telewizorze rozbrzmiewały dźwięki zwiastujące Dobranockę.

Wysypisko śmieci niedaleko Domu Seniora „Eden",

4. 07.2006, 22:32

Odnóża śmieciarek wciąż wykonywały swoją pracę, zgarniając to wszystko, co żyjący uznali za niegodne życia.

– Lepiej wracajmy. Mam dla pana radę, pułkowniku. „Eden" jest skończony. Niech pan poszuka innego miejsca. Dla siebie. Dla Kazia…

Pięć dni później mniej więcej o tej samej porze bramkarz Gianluigi Buffon trzymał w dłoniach Puchar Świata dla najlepszej drużyny mistrzostw w Niemczech.

Hipodrom Sopot, ul. Polna 1, 19.07.2006, 16:20

Takiego dnia nie było w stuletniej historii toru wyścigów konnych w Sopocie. W ciągu dwóch dni wystartować miało sto koni w dziesięciu gonitwach. Pełnej obsady nie miały nawet gonitwy na Służewcu, który dogorywa jako estrada dla jakichś długowłosych szarpidrutów. Wiesław Paprzycki wachlował się programem zawodów. W zasadzie tylko jedno mąciło jego dobry humor. Na hipodromie, ze względu na brak koncesji, nie działał totek. Organizatorzy poradzili sobie jednak i z tym problemem. Każdy z graczy, na specjalnym kuponie dołączonym do programu, mógł wytypować porządek w trzeciej gonitwie. Połowę kuponu trzeba było wrzucić do urny. Oficer ABW podszedł do skrzynki, gdy usłyszał:

– To jaki obstawiasz porządek? Libling, Ryba? Ryba, Libling? A może uwzględniłeś też Adelę Woźniak? Ręka Paprzyckiego zawisła nad urną.

– Na pewno nie masz czasu. Chciałbyś obejrzeć kolejną gonitwę. I ja też, Wiesiu, nie mam czasu. Więc do rzeczy. Jestem po długiej przyjacielskiej rozmowie z kapitanem Madziarem. Jej konkluzja powinna być dla ciebie interesująca.

– Czego chcesz? – Głos Paprzyckiego został zagłuszony przez Andrzeja Szydlika, którego uznawano za najlepszego spikera na torach w Polsce.

– Najpierw ci coś opowiem. Jest koniec 2005 roku. W policji grunt pali ci się pod nogami. Jeszcze trochę, a zajmie się tobą gdańskie Biuro Spraw Wewnętrznych. I wtedy przychodzi wybawienie. Zostajesz wezwany do wypadku w „Edenie". Sparaliżowana staruszka Adela Woźniak miała wypadek. Nie jesteś głupi. Szybko orientujesz się, że wypadek był, by tak rzec, problematyczny. Mówisz to dyrektorowi „Edenu" Liblingowi. Ten nie chce mieć kłopotów, bo już je w przeszłości miał. Proponujesz mu, tak to nazwijmy, polubowne rozwiązanie. Jest jeszcze sanitariusz Ryba. Dociskasz go. Nie jest to trudne, bo wiesz, że Ryba miał już kłopoty Pewnie zastanawiasz się, skąd o tym wszystkim wiem? Nieważne. Ważne, że Madziar też wie.

Andrzej Szydlik prezentował konie, które miały wystartować w kolejnej gonitwie.

– Może staniemy tam? – Paprzycki wskazał głową pustą ławkę.

– A twój kupon? Czytałem, że można wygrać mikrofalówkę. Albo dmuchany kajak. Podobny do dmuchanej lali. To co, kajak?

Paprzycki przystanął. Mięśnie na jego twarzy zadrgały.

– Czego chcesz?

– A ty ciągle to samo. Pewnie właśnie to powiedział Libling. „Czego pan chce?" Nie, Libling powiedziałby: „Czego pan oczekuje?" I ty przedstawiłeś mu swój cennik. Cena musiała być wysoka, bo minęło kilka dni i znalazłeś się w Abwerze. Libling ci posmarował i ty następnie komuś posmarowałeś w ABW – ciągnął

Pater. – Łańcuch ludzkich serc i lepkich palców, tak? Tak to działa?

– Wedle mojego cennika masz w mordę – szepnął Paprzycki.

– Nie sądzę. Pomyśl, Wiesiu, o kapitanie Madziarze. Mam zeznania Liblinga, które obciążają cię tak jak ciężary dźwigane przez Agatę Wróbel. W dodatku zostawiłeś trefną dokumentację. Złapałem cię na spalonym, rozumiesz?

Spiker zaprezentował dorobek dżokeja, który miał jechać na ostatnim, dziesiątym koniu.