Выбрать главу

Na stole pojawiła się czwarta karta. Walet trefi. Jezus z Oliwy postawił kolejny słupek żetonów i rozsiadł się wygodniej.

– Pamięta pan, graliśmy trzy tygodnie temu niedaleko hotelu „Grand". Potem usłyszałem od kolegi prawnika, że to miejsce z tradycjami. Przed wojną te piękne secesyjne wnętrza były jaskinią hazardu. Ale najciekawsze jest to, że obok „Grandu", w kierunku Wejherowa, ciągnęła się aleja samobójców. Wieszali się niemieccy rybacy, polscy inżynierowie, żydowscy sklepikarze i rosyjscy arystokraci, którzy przegrywali tu majątki. Podobno nad ranem właściciel hotelu miał zwyczaj, że przychodził do kasyna, wskazywał głową w stronę alei i pytał: „Ilu?" „Dwóch", odpowiadał krupier. Wspaniała historia, nieprawdaż?

– Sądzi pan, profesorze, że dzisiaj powinienem udać się w kierunku Wejherowa? – zapytał Pater. Profesor wybuchnął śmiechem.

– Och, nic takiego nie chciałem powiedzieć! – Słup papierosowego dymu wzbił się w stronę lampy, a Pater podbił stawkę.

Walet trefi. Czekański. Co chce od niego ABW? Może to też kret? Pieprzona kapusta. Pieprzony kret – Pater przypomniał sobie poranną rozmowę i bruzdy na twarzy Chrzana. Ale po co agencji człowiek w domu starców? I co się właściwie stało ze znawcą ran symbolicznych? Kto wysyłał mu esemesy? Pater znów zobaczył swoje dwa odbicia w okularach profesora matematyki. Profesor Uniwersytetu Gdańskiego. Tak jak Czekański.

– Profesorze, to żadna pokerowa sztuczka, naprawdę mnie to interesuje. Czy mówi coś panu nazwisko Czekański? Profesor Uniwersytetu Gdańskiego…

– Nie, pierwsze słyszę. – Obłok dymu znów pofrunął do góry. – A czym on się zajmuje?

– Lekarz, ale także specjalista od antropologii…

– O, to nam nie po drodze. Ale jeśli tak pana to interesuje, dowiem się czegoś. Ktoś na pewno będzie go znał. – Jezus dołożył swoje żetony.

Na stole pojawiła się ostatnia karta. Piątka pik. Pater raz jeszcze popatrzył w zakryte dwie karty, popatrzył na Jezusa i nie odrywając wzroku od swoich dwóch odbić, dołożył kolejny słupek. Poczuł, że wokół stołu robi się nagle tłoczno. To trzej gracze, którzy wcześniej odpadli, patrzyli na decydujące starcie. Pater już dawno powinien spasować. A już na pewno powinien to zrobić, gdy profesor opowiedział o alei samobójców w kierunku Wejherowa. Historyjka ta była pokazem siły. Ale nadkomisarz wiedział też, że jeśli zagrać z profesorem ostro, puszczają mu nerwy i zaczyna się gubić. Para piątek to niewiele, ale powinno się udać. Profesor podbił. W szklance jednego z kibiców zachrzęścił lód. Pater bez zastanowienia przesunął na środek ostatni stos żetonów. Po chwili Jezus odkrył pierwszą ze swoich kart: trójkę karo. Dmuchnął dymem tym razem w bok i odsłonił króla trefi. Leżał on obok wcześniej odkrytego pikowego. Dwa czarne króle. Trefl to krzyż. Krzyż nad grobami samobójców i nad grobem Maziarskiego.

– Wejherowo – mruknął Pater i odłożył swoje karty do talii. Potem patrzył jeszcze, jak profesor wymienia żetony na żywe pieniądze.

– No to tym razem mi się udało. – W niebieskich oczach profesora dostrzegł wesoły błysk. – A za tym Czekańskim się rozejrzę.

Popełniłem błąd. Gdzieś popełniłem błąd. Gdzie? Pater nie myślał o pokerze. Znów myślał o niedzielnym południu w „Edenie". Była dwudziesta trzecia. Upał zelżał i zrobiło się nawet przyjemnie. W klubach na Monciaku didżeje rozkręcali imprezy.

Gdańsk, 20.06.2006, 13:10

Jarosław Pater dopijał właśnie drugą kawę i kończył czytać protokół z przesłuchania. Musiał przyznać, że Kulesza nie miał wiele do roboty. Sprawa zamurowanych w mieszkaniu zwłok była dość banalną kombinacją chciwości i ludzkiej wyobraźni, które dość często – jak uczyło Patera doświadczenie – szły w parze. Może w tej sprawie miałby jeszcze coś do powiedzenia psychoanalityk – pomyślał Pater w momencie, gdy otworzyły się drzwi. W progu stal niski blondyn z wyraźną nadwagą i rumieniem na policzkach.

– Ostatnie wyjaśnienia, kierowniku. Chciałby pan go dosłuchać czy co…

Kulesza często formułował zdania tak, że nie bardzo było wiadomo, czy zadaje pytanie, czy coś po prostu oznajmia. Tym razem, jak wywnioskował Pater, była to zachęta. Nadkomisarz podniósł się. Nie ma co się spieszyć z tą sprawą. Zamknięcie jednej oznaczało powrót do rozgrzebanych śledztw albo nowe, bardziej skomplikowane. Tymczasem uwaga nadkomisarza skupiała się na wierzchołkach trójkątów, którymi pokrył leżącą na biurku kartkę. Dwa wierzchołki pozostały bez zmian, zaznaczone nazwiskami Maziarskiego i Czekańskiego. Trzeci szczyt bywał opisany jako „skalp", ale równie często pojawiał się przy nim skrót ABW. I wyraźny, pogrubiany za każdym razem znak zapytania. Nadkomisarz czekał. Dopóki nie dowiem się więcej, mam związane ręce. Błądzę jak we mgle, skazany na niedorzeczne domysły – myślał, podążając za Kuleszą.

Za stołem siedział mężczyzna w podkoszulku, z którego dawno już wyblakła naturalna zieleń. Był dziesięć lat starszy od Patera, ale sine wory pod oczami, zmarszczki i kilkudniowy zarost czyniły z niego zaawansowanego emeryta. Kolejny emeryt w ostatnich dniach – przemknęło Paterowi przez głowę.

– Wymyślił pan bardzo nietypowy sposób pochówku, panie Tchórzewski – zaczął nadkomisarz. Mężczyzna zamrugał oczami.

– No, wie pan, ma się ten fach w ręce. – Pater usłyszał w jego głosie coś w rodzaju dumy. – Trzydzieści lat w murarce robię. Może i pana mieszkanie postawiłem.

– To akurat świadczyłoby o pańskich kwalifikacjach nie najlepiej – mruknął Pater. – Sam pan to wymyślił?

– Panu i księdzu to szczerą prawdę powiem. – Mężczyzna uderzył się w wyblakły podkoszulek. – No to jak teściowa umarła, szybką kalkulację żem zrobił. Jak na budowie. No i wyszło, że pogrzeb to będzie kilka kół, państwo potem coś odda, ale po co ma oddawać. Tylko kłopot niepotrzebny. No i popatrzyłem na kaloryfer, tam, wiecie, w większym pokoju. Teściowa nieduża kobita, wszystko oszacowałem, no i do roboty

– A zimą?

– Co zimą? – Tchórzewski zamrugał oczami.

– Czy bez kaloryfera zimno nie było? – Pater zobaczył, jak Kulesza odwraca się plecami i próbuje zdusić śmiech.

– Dało radę. Poza tym ściana pogrubiona. A resztę już powiedziałem. Pieniądze z ZUS-u na nieboszczkę co miesiąc przychodziły. Listonosz zostawiał za pokwitowaniem, bo ciężko chora to podpisać sama nie mogła. Przez ponad dwa lata szło. – Wyblakły podkoszulek westchnął. – Ja bym nie chciał, żeby pan sobie pomyślał, że ja zły człowiek jestem. Że niby co? Na wódkę z kolegami wydałem? Córka w Anglii. Na naukę szło wszystko. No, prawie…

Pater zastanawiał się, czy nie warto doprecyzować, co to znaczy „prawie", ale zrezygnował.

– A pańska żona? Przecież to była jej matka. Zgodziła się, by zamurować ją w domu?

– Początkowo nie. Ale od czego przekonywanie? – Tchórzewski uśmiechnął się. Pater zobaczył, że mężczyzna ma na kostkach prawej dłoni wytatuowane cztery litery układające się w słowo LOVE. Nie wiedzieć czemu przypomniała mu się piosenka T.Love, Pocisk miłości. Sapiący mężczyzna w podkoszulku rzeczywiście miał w ręce pocisk miłości. I siłę argumentów. Przeszła mu ochota na dalszą pogawędkę.

Gdy wracali korytarzem, Kulesza nagle się ożywił.

– Ludzie to mają nasrane, panie nadkomisarzu. – Widząc spojrzenie Patera, poprawił się: – No, nie mają równo pod sufitem. Wie pan, co on mi powiedział? Że jak było Święto Zmarłych, to kupował kwiaty teściowej. I znicze. I wie pan co? – Kulesza zrobił nieznaczny ruch głową. – Tam je kładł.