– Na nietypowym urlopie – sprostował nadkomisarz. – Wstałem wcześniej od ciebie. A teraz słuchajcie. Mam do was zaufanie. Ani słowa nikomu, rozumiecie?
– Jelitkowo 0730 – pokiwał głową Kulesza.
Ten numer telefonu Patera znało tylko kilka osób. Wieloch i Kulesza nie musieli czytać treści esemesa, by wiedzieć, o co chodzi. Szef nie skorzystał z oficjalnego, powszechnie znanego numeru komórki. Ale Jelitkowo i siódma trzydzieści przypomniały coś jeszcze. Przywoływały sprawę sprzed kilku lat, która zaczęła się właśnie tu i o tej godzinie. Sprawcy podwójnego morderstwa nigdy nie znaleziono, bo Pater i jego podwładni zawalili robotę. Przeoczyli oczywisty ślad. Wtedy Pater nauczył się, że ludzi zbliżają nie tylko wspólnie rozwiązane sprawy, ale i te wspólnie spartaczone.
– Dwie prośby. Pierwsza, żebyście mi pomogli, kiedy będę was potrzebował. Wasze działania będą nielegalne, bez błogosławieństwa Cichowskiego, a nawet wbrew jego woli. Zrobicie to? Pomożecie mi wbrew woli szefa? Za to może was spotkać niezły…
– Opierdol. – Wieloch przesypywał piasek pomiędzy palcami.
– Tak. – Tym razem nadkomisarz nie strofował swojego podwładnego. – A nawet coś gorszego. ABW nie lubi, jak się wchodzi na ich działkę. Paprzycki to mściwy i zawistny człowiek…
– A jego pies, Lewar – Kulesza zapalił papierosa – tylko prosi, by go spuścić ze smyczy…
– Krótko mówiąc – kontynuował Pater i odpędzał tytoniowy dym jak natrętną muchę – proszę was o gotowość do pomocy w sprawie morderstwa w „Edenie". Nie mogę wam oczywiście niczego nakazać, więc jeśli któryś chce się wycofać, najlepiej niech zrobi to teraz.
– Jelitkowo – Kulesza wymówił to słowo ponownie. – Skoro tu jesteśmy, to znaczy, że podjęliśmy decyzję. Może pan, kierowniku, niespecjalnie wierzy w naszą inteligencję, ale spodziewamy się, że zaprosił nas pan tu nie po to, byśmy wypili wspólnie cappuccino i zjedli lody „Magnum".
Wieloch najpierw przełknął ślinę, a potem zapytał:
– A tak konkretnie, co znaczy „gotowość do pomocy"?
– To znaczy, że masz robić swoje. – Kulesza wypuszczał przez nos małe, ściśle odmierzone dymki.
– A kiedy dostaniesz esemesa „Jelitkowo" z godziną, to masz rzucić swoje i pomóc nadkomisarzowi. Esemes cię uaktywnia, tak jak uaktywnia strony porno w necie.
– Porównanie nie najtrafniejsze – powiedział Pater – ale mniej więcej o to właśnie chodzi. A dokładnie mówiąc, chodzi o pomoc w sprawie morderstwa Ryszarda Maziarskiego. Jestem na urlopie, ale tylko po to, żeby móc ją prowadzić. Po cichu i prywatnie. Może nadejść chwila, że sam sobie z czymś nie poradzę. Wtedy w waszych komórkach pojawi się ten esemes, jak przed trzema laty, kiedy nam odebrano sprawę Janiszczaka.
Milczeli przez chwilę. Kulesza wcisnął niedopałek do puszki po piwie i kopnął ją przed siebie.
– Prawie jak wczoraj Maniche. – Pater skomentował strzał Kuleszy i obserwował, jak Jureczek biegnie po puszkę. – A teraz zbiorę wszystko, co wiem o tym mordzie w „Raju". Pytajcie i przerywajcie mi choćby w pół słowa. – Kiedy obaj podwładni kiwnęli głowami, nadkomisarz kontynuował: – Tydzień temu, w nocy z soboty na niedzielę, w luksusowym Domu Seniora „Eden" kolo Rozewia zamordowano Ryszarda Maziarskiego. Denat miał lat siedemdziesiąt i był inwalidą poruszającym się na wózku. I od razu dwie zagadki oraz jedno zadziwienie. Zagadki to wiek zamordowanego i sposób jego uśmiercenia.
– A zadziwienie? – Wieloch opędzał się od osy.
– Zadziwienie to luksus w Domu Seniora. Trzy tysiące miesięcznie. Tyle musi płacić każdy podopieczny doktora Liblinga… Ma za to wspaniały pokój, łazienkę z podgrzewaną podłogą i telewizor plazmowy… Jest jeszcze kilka zadziwień – Pater z upodobaniem wypowiadał to słowo. – Dyrektor jest byłym chirurgiem plastycznym. W swojej klinice w Milanówku pod Warszawą zdefasonował twarz Arletty Kosińskiej. Głośna sprawa. Pisały o niej brukowce…
– Która to? – zapytał Kulesza.
– Ta bruneta z cycami jak arbuzy – odpowiedział mu Wieloch. – Gra Żanet czy jakąś taką o egzotycznym imieniu w jednym serialu, a za pół godziny jest jakąś kurą domową w innym serialu. Raz u teściowej to tak w ciągu oglądałem i było nawet ciekawie…
– Tak, to ta brunetka z dobrze zoperowanymi piersiami – poprawił go Pater, kładąc nacisk na trzy ostatnie słowa. – Doktor Libling zamknął klinikę w Milanówku i przyjechał na Wybrzeże, aby jak twierdzi, odpocząć od dusznej atmosfery warszawki. W swoim luksusowym domu spokojnej starości zatrudnia podejrzanych typów. Jednym z nich jest Marcin Ryba, alkoholik, który kiedyś omal nie utopił ze złości własnego dziecka w akwarium. W jego aktach jest tylko ta historia o przemocy w rodzinie…
– Trudno w to uwierzyć, gdy się patrzy na jego mordę – zauważył Wieloch.
– Maziarski był w „Edenie" niecały miesiąc, najdziwniejsze jest w tym wszystkim może to, że nic o nim nie wiemy, a wziąwszy pod uwagę to, co za chwilę wam opowiem, chciałbym o tym człowieku wiedzieć jak najwięcej. Widzicie zatem, że Dom Seniora „Eden" jest miejscem dość dziwnym. Maziarski szybko zdobył sympatię profesora Czekańskiego, z którym regularnie grywał w szachy. Przedziwna jest także postać Czekańskiego…
– Panie nadkomisarzu, a teraz te dwie zagadki – przerwał Kulesza. – Wiek denata i okoliczności śmierci…
– Dobrze, dobrze… – Pater wstał, otrzepał spodnie z piasku i zaczął krążyć wokół podwładnych, ściągając na siebie uwagę Jureczka -…że mnie kontrolujesz… Zaraz przejdę do Czekańskiego. A teraz wiek… Denat miał niecałe siedemdziesiąt lat i jeździł na wózku. I jedno, i drugie zakwestionował doktor Kwieciński. Maziarski miał ufarbowane na siwo włosy, świetnie rozwinięte mięśnie nóg, a na jego bieliźnie nie było żadnych naturalnych zanieczyszczeń. To znaczy…
– Że facet był młodszy i normalnie chodził – wrzasnął Wieloch, uderzywszy się po nagim udzie, wystającym z krótkich spodenek. – Bo gdyby był inwalidą, to nasrałby niby w gacie?!
– Nie drzyj mordy na całą plażę – odezwał się Kulesza.
– Daj spokój, ojciec, tu jest tylko ten głuchoniemy… A on…
– Zanieczyściłby bieliznę – Pater przerwał podwładnemu. – Niekoniecznie musiałoby dojść do zabrudzenia, które tak dosadnie określiłeś. Względna czystość bielizny i brak zaniku mięśni jest ważnym argumentem, że udawał kogoś, kim nie był. Kwieciński ma zresztą kilka innych mocnych argumentów, które za tym przemawiają.
– Może był tajniakiem? – w zamyśleniu powiedział Kulesza. – Może z ABW, bo dlaczego właśnie ABW się w to wszystko wmieszało?
– ABW wcale się nie wmieszało. – Pater krążył coraz szybciej, wzbijając sandałami dymki kurzu. – To my się im wmieszaliśmy. Dzięki tobie, Wieloch. Byłeś na dyżurze i po telefonie Liblinga zadzwoniłeś do samego Cichowskiego. A ten przekazałby sprawę ABW i byłoby po wszystkim. Miał chyba takie wytyczne od Fałocha. Tymczasem Cichowski był na plaży z żoną i wyłączył komórkę. Wtedy zadzwoniłeś do mnie. I stało się. Namieszaliśmy ABW. Musiała to być dla ABW bardzo ważna sprawa, skoro do Kwiecińskiego dzwonił z Tunezji sam profesor Gromek i kazał mu zrobić obdukcję. Tak… ABW… Już pierwszego dnia przejęli śledztwo, a Paprzycki na mnie groźnie naszczekał. Następnego dnia na odprawie u Cichowskiego Fałoch oficjalnie odebrał nam sprawę, a stary oddelegował nas do jakiegoś poczciwca, który zamurował w mieszkaniu zmarłą wcześniej teściową.
Jureczek zebrał już wszystko pomiędzy telebimami i kłaniając się mężczyznom w pas, pokazywał, że chce teraz wziąć puszki znajdujące się pomiędzy nimi.
– Mamy hipotetyczną odpowiedź na pierwszą zagadkę. – Pater przyzwalająco machnął Jureczkowi ręką i wszyscy odsunęli się nieco, aby oczyścić złomiarzowi front robót. – Może Maziarski był agentem ABW i został zamordowany, ponieważ ktoś go zdemaskował.
– A czy jest jakaś inna możliwość? – spytał Kulesza.