Выбрать главу

Zamknął samochód i na nogach miękkich jak z waty ruszył w głąb lasu. Po trzech minutach rytm serca się wyrównał, a jego myśli znów krążyły wokół zdarzeń z ostatniej godziny. W samochodzie wciąż je rozpamiętywał. Tę chwilę nieuwagi mógł przypłacić życiem.

Przed dwoma kwadransami, zanim poszedł do pokoju sto dwa – niezmiennie kojarzącego się pułkownikowi Hożemu z dziarskimi czołgistami z telewizyjnego serialu – raz jeszcze wszedł do Liblinga.

– Borucki. Doktor Borucki – podał dyrektorowi kartkę. – Nie ma go na pańskiej liście.

Libling uderzył się otwartą dłonią w czoło.

– Rzeczywiście! Jak mogłem o nim zapomnieć. Widać, że najciemniej jest pod latarnią…

– Zastanawiam się – Pater pochylił się nad biurkiem – czy jeszcze kogoś pan w tej sytuacji nie pominął…

– Już panu zapisuję telefon doktora Boruckiego. – Libling sięgnął po komórkę. – Ale tego jednego przypadku nie ekstrapolowałbym… – Paterowi wydawało się, że to słowo rozciągnął do granic możliwości -…na inne. Moja lista jest pełna.

– Mam nadzieję – powiedział Pater i wyszedł bez pożegnania.

Nie zdążył zapukać do drzwi oznaczonych numerem sto dwa, gdy te się otworzyły. Zwalista sylwetka Mariana Hożego zagradzała drogę.

– To takie proste ćwiczenie – uśmiechnął się pułkownik. – Słuch wciąż mam znakomity, wiedziałem, że pan już stoi przy drzwiach. Szuracie nogami jak starcy, porządnej musztry wam brakuje. A wystarczy popatrzeć na starą gwardię, choćby na generała Jaruzelskiego. Jak się chłop trzyma! I mnie coraz częściej dokuczają różne dolegliwości, ale gdy byłem w pańskim wieku…

Przez następnych kilka minut Pater cierpliwie słuchał, co pułkownik Hoży robił, gdy był w jego wieku.

Ciekawe, czy brał udział w inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w sześćdziesiątym ósmym, pomyślał Pater. Może bardziej zrozumiała stałaby się ta miłość do czołgistów. Potem nagle z Hożego uszło powietrze. Zaczął opowiadać o dopadającym go artretyzmie oraz o nieprzespanych nocach.

– Bezsenność… – Hoży wpatrywał się w okno i przez krótki moment zdawało się, że zapomniał o swoim gościu. – Bezsenność może być piekłem… Był w telewizji taki film z tym znanym amerykańskim aktorem… – Strzelał palcami, najwyraźniej próbując przypomnieć sobie nazwisko Ala Pacino. – Jak mu tam… nieważne, i tak wolę seriale – mruczał. – Grał detektywa, który też nie może spać. – A pan? – Spojrzał na Patera. – Pan dobrze sypia?

– Najlepiej, gdy słyszę kłótnie sąsiadów z góry.

– Pater przypomniał sobie sympatyczną rodzinkę z mieszkania nad nim: grubasa, jego kościstą żonę i ich bulteriera. – A jeszcze lepiej, jak w tym samym czasie awanturują się też ci pode mną. Wtedy mam stereofonię.

W pułkownika Hożego nagle wstąpiły nowe siły. Podniósł się z fotela i podszedł do dużej wiszącej szafki, pokrytej orzechowym fornirem.

– Teraz to jest moje życie. Seriale. – Wyjął zdjęcie.

– Poznaje pan? Nie? – W głosie słychać było nutę rozczarowania. – A tu? Też nie? To z festiwalu gwiazd w Międzyzdrojach. Sprzed dwóch lat, lipiec był… Ale tego to już pan pewnie poznaje? – Na fotografii widać było kilka głów, barierkę, a za nią jakąś uśmiechniętą postać.

Tę twarz Pater rozpoznał. Na zdjęciu był aktor znany z regularnego wywoływania burd pod wpływem alkoholu. Klimat Wybrzeża, szum fal i jod najwyraźniej sprzyjały takim wyczynom, a serialowa gwiazda była dobrze znana tutejszym policjantom oraz pracownikom izby wytrzeźwień na ulicy 3 Maja. Od dłuższego czasu nadkomisarz patrzył w czeluście półotwartej orzechowej szafki, a właściwie na wewnętrzną stronę obu skrzydeł drzwiczek. Zdobiła je galeria kobiecych ciał. Jakkolwiek fotografii było kilkanaście, Pater pomyślał, że z trudem dałoby się złożyć choćby jeden komplet bielizny.

Pater zamknął oczy i widział dokoła wypięte kobiece pośladki, cudownie kołyszące się piersi i rozchylone karminowe usta. Otworzył oczy i z rozczarowaniem stwierdził, że wizje nie ustąpiły. Czuł się jak święty Antoni kuszony przez cielesne fantomy. Mechanicznie i niechętnie zadawał Hożemu pytania. Ten natomiast odpowiadał nader chętnie, lecz lakonicznie i przewidywalnie. Nadkomisarz z rozczarowaniem stwierdził, że o sąsiadach z „Edenu" Marian Hoży nie miał tyle do powiedzenia, ile o bohaterach oper mydlanych. O Jadwidze Duraj powiedział jedynie, że to stara pudernica, kokietka i wariatka, która wszędzie słyszy duchy. Czekański? Nadęty profesorek. Nie, nic do niego nie ma, raz tylko mieli scysję, gdy Czekański nazwał pułkownika „sflaczałym trepem". Pater był pewien, że tej zniewagi emerytowany wojskowy nie puścił płazem. Libling? Elegancik o uśmiechu rozdeptanego płaza, dla którego liczy się jedynie przyrost zer na koncie. Ryba? O dziwo, Hoży mówił dobrze jedynie o nim i chwalił sumienność pielęgniarza.

Pater zanotował to wszystko jakimiś skrótowcami i stenograficznymi hieroglifami, których zwykle sam nie potrafił odczytać. Potem podał rękę miłośnikowi seriali. Była miękka, ciepła i wilgotna. Jak ręka masturbatora, wzdrygnął się Pater, myśląc o dziewczętach przypiętych pineskami na orzechowej desce. Wytarł rękę o spodnie i wyszedł przez frontowe drzwi. Tam czekała go niespodzianka.

– Pater? – usłyszał cichy głos. – Mówiłem ci, żebyś się nie wpieprzał w nie swoje sprawy. Chyba że – ciągnął głos – już nie ogarniasz. Nie ogarniasz, co to znaczy „nie wpieprzać się".

Zza filaru wyszedł Paprzycki.

– Co ty tu robisz, Pater?

Nie odpowiedział. Usłyszał natomiast ciche chrząknięcie w drzwiach. Najwyraźniej do rozmowy chciał się włączyć ktoś jeszcze.

– Nadkomisarz Pater – powiedział kobiecy głos – jest tu prywatnie. Całkowicie prywatnie – dodała z naciskiem Joanna Radziewicz.

– To co tu się dzieje, do cholery? Gorący romans w gorące popołudnie, tak? – Paprzycki uśmiechnął się ironicznie. – Ciekawe, czy pani szef wie o tym.

– Zwrócił się do Patera: – No, gratuluję. Widzę, że się otrząsnąłeś po trzech latach.

– Jak widzisz. Życie przede mną. Tobie to już tylko twój kumpel Lewar pozostał. Ciekawe, czy twój szef wie o tym.

Twarz Paprzyckiego drgnęła. Oficer ABW zrobił krok do przodu.

– Może nie tutaj, dobrze? – Pielęgniarka znalazła się między mężczyznami. Ta bliskość była dla Patera bardzo przyjemna. – Tak czy inaczej pańskie pretensje do nadkomisarza Patera są nieuzasadnione…

– Patra, laleczko, Patra. – Paprzycki z trudem panował nad sobą. – Chyba wiesz, że on chce, by tak odmieniać jego cholerne nazwisko. Co, nie mieliście czasu, żeby o tym porozmawiać?

– Naszym językiem jest mowa ciała – powiedział Pater. Uśmiech szybko zgasł na jego twarzy. Gdy spojrzał na dziewczynę, zrozumiał, że przeholował.

– Tak czy inaczej nie ujdzie ci to na sucho. – Paprzycki wycelował palec w nadkomisarza. – I więcej tu nie wejdziesz. O każdej godzinie będzie tu mój człowiek i dopilnuje, byś się tu nie pętał…

Właśnie w momencie odsłuchiwania w głowie nieprzyjemnego głosu Paprzyckiego skręcił w lewo na główną drogę do Gdańska i usłyszał ryk cysterny „Lotosu". Ta elokwencja zniechęca do mnie ludzi i kiedyś mnie zabije, Pater pomyślał zarówno o „Edenie", jak i o zdarzeniu na drodze. Zabije mnie, gdy będę rozpamiętywał kolejną rozmowę i popełnione błędy. Tak jak często nie mógł się uwolnić od natrętnego refrenu piosenki, tak teraz równie uporczywie ścigały go wspomnienia z luksusowego domu starców.

– Dlaczego to pani zrobiła? – zapytał, gdy stali przy samochodzie.

Wzruszyła ramionami.

– Będzie pani miała kłopoty.

Znów wzruszenie ramion.