Выбрать главу

– Więc gdybyś skalpował tak, jak grasz w lotki, wykonałbyś kilka nierównych, częściowo nakładających się na siebie cięć, aby uzyskać zamierzony skutek. I tak właśnie stało się w „Edenie". I jeszcze uszy. Przy okazji niewprawnych manipulacji nożem mogą ulec uszkodzeniu małżowiny uszne. Takie ślady powstały również u naszego delikwenta.

– Czyli zrobił to amator? A chirurg? Dla chirurga to raczej banalna rzecz, prawda?

– Mógł to zrobić też ktoś, komu drżały ręce. Albo starszy człowiek, który już nie radzi sobie z taką, rzeczywiście prostą, operacją. O! – Kwieciński wstał i pomachał w kierunku drzwi. – Generał Grant nadchodzi.

– Jak idzie? – pytanie zwrócone było do anatomopatologa.

– Trzynasta runda – westchnął doktor – a mój przeciwnik wciąż ma na liczniku prawie trzysta punktów

– To musiałeś grać z samym Steviem Wonderem – skomentował Generał.

– Niezupełnie – Kwieciński wskazał na milczącego dotąd mężczyznę. – Grałem z nadkomisarzem Paterem.

– A to co innego – Generał ciągnął niezmieszany.

– Po prostu dał ci wygrać.

W tym momencie do pubu wkroczyli młody brunet i blondyn. Obaj zataczali się ze śmiechu.

– Te wesołki to tak zwane w naszym środowisku „mózgi". Medioznawcy z uniwersytetu. Opowiadają, co widać w telewizorze – wyjaśnił Kwieciński.

– Słyszeliście? – Brunet wycierał załzawione oczy.

– Jedzie winda i wpada do niej facet w kominiarce. A tam kobieta. „Rób mi loda!" – krzyczy do niej. To ona na kolana i robi, nie? I wtedy on – brunet znów zaśmiał się przeraźliwie i zgiął się wpół – i wtedy on zrywa kominiarkę i mówi: „Teraz to robisz. A w domu nie chcesz!"

Gdy śmiech przy stoliku opadł, Pater podniósł się.

– Ja mogę wam w rewanżu opowiedzieć o facecie, któremu ktoś zdarł włosy z głowy. Chcecie?

Nikt nie chciał. Przy stole zapadło milczenie. Pater zauważył, że Ponury, wciąż grający z grubym blondynem, zerka w kierunku, w którym zapadła cisza.

– Na razie – rzucił Pater. – Potrenuję w domu i jeszcze tu wrócę.

– Poczekaj, pożyczę ci lotki – powiedział Kwieciński i poczuł, że atmosfera znów się rozluźniła. Sięgnął za pasek, do którego miał przypięte etui. Pożyczę ci bristowy. I wybierz sobie pióra. – Znów w dłoni trzymał akcesoria z trupią czaszką.

– Nie, tylko żartowałem – tym razem uśmiechnął się Pater. – Ponieważ wygrałeś, przegram ci ten bootleg Coltrane'a. Tylko powiedz, o który koncert chodzi? Z którego roku? Lata sześćdziesiąte czy osiemdziesiąte?

Kwieciński chciał coś odpowiedzieć, ale Pater mu nie pozwolił.

– Zaczekaj, czy ty to – wskazał etui z akcesoriami do gry w darta – nosisz cały czas przy sobie?

– Oczywiście. Prawdziwy gracz nie zna dnia ani godziny. Czasem idę do toalety, staję przed lustrem i markuję rzuty. Najgorzej, jak ktoś wejdzie i zobaczy. Zresztą to się odnosi do wszystkich ludzi opętanych, kolekcjonerów i hobbystów. Kojarzysz Alka, tego ode mnie, z Zakładu Medycyny Sądowej? On nie gra w lotki i nie wie, co traci. Ale jest kendoką. I zawsze wozi w bagażniku dwa kije do kendo. Ciekaw jestem, jakie miny będą mieli twoi koledzy po fachu, gdy go kiedyś zrewidują. – Kwieciński śmiał się tego wieczoru po raz kolejny.

– Dobra, daj znać, o który bootleg ci chodzi. Trzymaj się, Trane.

Gdańsk, 26.06.2006, 21:50

Chłopak czekał. Mężczyzna w okularach wyszedł szybkim krokiem po dziesięciu minutach. Najwyraźniej był wściekły, co przynosiło chłopakowi dodatkową satysfakcję. Mężczyzna szedł w jego stronę. Wprost ku swojemu przeznaczeniu. Chłopak jeszcze raz się rozejrzał. Na, ulicy było pusto. Jedynie sto metrów dalej szła jakaś samotna kobieta.

Kobieta zauważyła, jak mężczyzna, który szedł przed nią, zatrzymuje się, a potem osuwa na kolana. Dopiero teraz spostrzegła drugiego, który biegiem skręcił w boczną uliczkę. Przez chwilę wahała się, czy nie zawrócić. Właśnie z klubu wyszła jakaś para i obecność innych dodała jej odwagi. Gdy podeszła, mężczyzna leżał nieruchomo. Gdy kałuża, w której leżał, nieznacznie się powiększyła, kobieta krzyknęła.

Gdańsk, 27.06.2006, 1:20

Papierosowy kac przyszedł szybciej, niż Pater się spodziewał. Pulsowały mu skronie. Gdy zrzucił przepocone, śmierdzące nikotyną ubranie i spojrzał w lustro, zobaczył, że ma oczy przekrwione jak na fotografii zrobionej kiepskim aparatem.

Gdy leżał już w łóżku, skronie wciąż pulsowały, a Pater próbował sobie przypomnieć, co takiego ważnego usłyszał od Kwiecińskiego. Podczas tego fatalnego wieczoru anatomopatolog powiedział coś, co wywołało błysk skojarzenia. Równie szybko jak przyszło, tak minęło.

Coś przemknęło mu przez głowę, ale co? Pater sięgnął po telefon, by zadzwonić do Kwiecińskiego, ale się rozmyślił. Zapewne doktor gra wreszcie z Generałem. Rzuca lotkami z trupią czaszką do tarczy i orbituje w innym wymiarze.

Gdańsk, 27.06.2006, 11:00

Nic w naturze nie ginie. I nie zmienia właściciela, tylko się do niego przywiązuje. Przywiązuje się zwłaszcza kac i ból. Pulsowanie w głowie, piekące oczy oraz ból gardła to były koszta własne wieczoru w pubie lotkowym. Jeszcze przed zaśnięciem nadkomisarz obiecał sobie, że wtorek dwudziestego siódmego czerwca będzie dniem całkowitego spokoju. Absolutnej ciszy. Zera absolutnego. Resetowania. Będzie tak: obudzi się, zmyje raz jeszcze brud ostatniej nocy, a może nawet ostatnich dwóch tygodni, gdy wszystko się zaczęło. Posurfuje na chyboczących się kafelkach, runie na łóżko i powróci do początku lat siedemdziesiątych. Włączy jedną z ulubionych płyt, na przykład Transformer Lou Reeda, i przy utworze numer trzy, przy Perfect Day, pomyśli, że dzień jest rzeczywiście idealny. Może tylko upał i smród śmieci psują nieco nastrój, ale da się przeżyć. Potem kupi „Przegląd Sportowy" i kilka innych gazet. Zerknie na portale piłkarskie w internecie i powoli będzie się przygotowywał do jednej ósmej finałów. Brazylijczyków sprawdzi drużyna Ghany, a Hiszpanie zagrają z emerytami z Francji. Pater obiecał sobie, że nie zadzwoni do Joanny Radziewicz i nie popsuje idealnego dnia. Pierwszego dnia urlopu, który w końcu mu się należy. W ogóle wyłączy komórkę.

Komórka zadzwoniła, zanim ją wyłączył. Sekretarka naczelnika Cichowskiego z lakoniczną wiadomością: „Szef chce pana widzieć". Na razie wszystko w normie. W głosie kobiety, starszej już, której niezaprzeczalnymi atutami były doświadczenie, wiedza o ludziach i dyskrecja, wyczul jednak wahanie. Następne zdanie brzmiało już jak szept: „Naczelnik powiedział, że nieprzekraczalną godziną jest jedenasta". Pater wiedział już, że to nie będzie Perfect Day.

Kwadrans przed jedenastą czekał w sekretariacie Cichowskiego. Gdy wszedł, zrozumiał, że jest gorzej, niż myślał. Naczelnik milczał, a górna warga przyciskała dolną. Pater pomyślał, że Cichowski wygląda, jakby rozgryzał egzotyczny owoc. Po chwili uświadomił sobie, że tym egzotycznym owocem jest on sam.

– Opowiem ci historyjkę – szepnął w końcu Cichowski. – Jest czwarta rano. Pewien fanatyk wędkarstwa obiecał sobie, że spędzi ten dzień nad wodą. Cisza, spokój, tylko on i natura. Chociaż przez kilka godzin. Człowiek ów zespolił się już z rytmem odpływających i przypływających fal. Jest mu po prostu dobrze. I wiesz, co wtedy się dzieje?

Pater rozłożył ręce jak piłkarz, który nie przyznaje się do faulu, i pokręcił głową.

– I wtedy, kurwa, dzwoni telefon. A ze słuchawki dobiega dziki wrzask. A teraz – Cichowski zacisnął palce obu rąk w pięści, aż na przedramionach pojawiły się żyły – mam dwa pytania. Pierwsze: kim był ten człowiek? I drugie: z jakiego powodu ktoś zepsuł mu piękny poranek?

Pater znów rozłożył ręce i wyobraził sobie, że naczelnik sięga do kieszonki, by ukarać go czerwoną kartką.

– Myślę, że pięknie opowiedział pan o sobie. Prawie jak jakiś literacki klasyk. – Pater starał się uczynić wszystko, by w jego głosie nie było słychać nawet pół tonu drwiny. – Jeśli zaś chodzi o powód tak nieprzyjemnego telefonu, to… – zawiesił głos i znów bezradnie rozłożył ręce.