Выбрать главу

– Dobra – Cichowski syknął. – Wiesz, że to ty jesteś powodem, domyślasz się zapewne, skąd do mnie dzwonili i jakie mogą być konsekwencje. Co robiłeś w „Edenie" mimo oczywistego rozkazu? Nie opowiadaj mi tylko – naczelnik podniósł głos – o powodach osobistych, bo ja, Pater, nie jestem idiotą i w cuda nie wierzę. Rozumiesz?

– Jednak byłem tam z powodów całkiem prywatnych. Po trzech latach pomyślałem…

Cichowski rąbnął pięścią w stół.

– Ostrzegam, nie brnij dalej! I może jeszcze znajomość z tą, jak jej tam… – próbował sobie przypomnieć -…z tą pielęgniarką była tak intensywna, że w przypływie namiętności pozrywaliście plomby na drzwiach?

Zapadła cisza.

– Powiedz mi – głos Cichowskiego opadł – dlaczego to robisz? Wiesz, że to nie nasza sprawa.

Pater popatrzył Cichowskiemu w oczy.

– To dobre pytanie. Wreszcie – odczekał chwilę – dobre pytanie. Popełniono morderstwo. Bestialsko zamordowano inwalidę. – Pater uważnie przypatrywał się Cichowskiemu. – Ofierze ktoś zdarł skórę z włosami. Zaginął inny pensjonariusz. Tymczasem ktoś próbuje całą sprawę zamieść pod dywan. Nikomu nie chodzi o prawdę…

– Prawdę? Jaką prawdę? A od kiedy nam chodzi o prawdę?

– Mnie chodzi. Inaczej, żyjąc w takim świecie, zwariujemy. No dobrze, nie my, ale ja zwariuję.

Cichowski znów zaczął przeżuwać egzotyczny owoc.

– Potraktuj to jako ostatnie ostrzeżenie. I polecenie służbowe. Masz urlop. Jutro rano zadzwonisz do mnie z Przemyśla albo Wrocławia. Albo z Ełku. Podasz mi numer pensjonatu, w którym jesteś. Od „Edenu" trzymaj się z daleka. Do Przemyśla możesz nawet zabrać swoją pielęgniarkę – głos Cichowskiego pełen był sarkazmu. – Pewnie to nie Paryż, ale zawsze. Rozumiemy się?

– Rozumiemy.

Cichowski patrzył na zamykające się drzwi. Jeszcze trzy lata i będzie wsłuchiwał się w szum fal, kiedy tylko zechce. A wtedy godziny takich jak Pater będą policzone. Nastanie era policjantów ślepo posłusznych, gotowych na każde skinienie tych, którzy w danej chwili są na szczycie drabiny. A potem, gdy wiatr zawieje, będą nadskakiwać innym.

Zamykając drzwi, Pater pomyślał, że tylko cudem nie dostał czerwonej kartki. A także, że początek opowieści Cichowskiego, „jest czwarta rano", to jednak nie licentia poetica jego szefa. Gdzieś już to kiedyś słyszał. Chrapliwy, niski głos i mężczyzna w błękitnym prochowcu. Naczelnik Cichowski podążał śladami Leonarda Cohena. Nie mógł lepiej.

Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku,

27.06.2006, 11:35

– Podobno, kierowniku, jakaś zadyma była? W „Edenie" – uściślił Wieloch. – To prawda?

– Daj spokój. – Pater niecierpliwie machnął ręką.

– Tak czy inaczej, szkoda, że mnie tam nie było.

– Aspirant nie dawał za wygraną. – No, a ja też nie próżnowałem. Mam coś dla pana.

– Znalazłeś to, o co cię prosiłem?

– Znalazłem. To znaczy – Wieloch sprecyzował – znalazłem, że nic nie znalazłem. Rozumie pan?

– Niezupełnie. Słuchaj, jestem po rozmowie z naczelnikiem i szczerze mówiąc…

– Dobra – przerwał Wieloch. – W Trójmieście mamy czterech Ryszardów Maziarskich. Pierwszy, hydraulik lat trzydzieści. Drugi, dentysta lat czterdzieści osiem, rozmawiałem z nim godzinę temu. Trzeci…

– Słowem, naszego Maziarskiego nie ma?

– Nie ma! – krzyknął Wieloch. – Sprawdziłem, gdzie się dało. Ani śladu człowieka. To jakiś pieprzony kapitan Nemo!

– Nie wrzeszcz tak. – Pater znów poczuł łupanie w głowie. – Bo jeszcze ktoś pomyśli, że jesteśmy fanami Verne'a albo kiepskiej muzyki z lat osiemdziesiątych.

Wieloch widział, że nadkomisarz jest zadowolony. Nie rozumiał tylko, co może mieć wspólnego z Maziarskim – kapitanem Nemo – kiepska muzyka sprzed dwóch dziesięcioleci.

Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku,

27.06.2006, 12:00

Stołówka Komendy Wojewódzkiej Policji zdecydowanie się różniła od restauracji w Domu Seniora „Eden". Tutaj nie serwowano sałatki z rukoli ani panierowanego tofu. Stoliki nie miały obrusów, a laminowane blaty były upstrzone brązowymi kółkami po kawie. Przy stolikach siedzieli – najczęściej pojedynczo – milczący, masywni mężczyźni i obejmowali dużymi dłońmi kubki z kawowym miałem zalanym wrzątkiem albo nabijali na aluminiowe widelce kawałki wątróbki z cebulą. Na ogół byli ubrani w koszule z krótkim rękawem, w letnie jasne spodnie z cienkiego materiału oraz w sandały. Różnice w garderobie sprowadzały się do szczegółów: posiadania lub braku skarpet i krawatów. I kubki, i łyżki, opatrzone charakterystycznymi znakami ze skrótem „MO", pamiętały czasy, kiedy w tej stołówce można było palić, kubki napełniano pod stołami wódką „Bałtyk", obiad zaś jedzono między drugą a trzecią i nazywano „obiadem" – a nie tak jak dzisiaj, kiedy globalizacja sięgnęła poziomu jadłodajni. Jej widomym znakiem było zastąpienie tradycyjnej nazwy „lanczem". Ten nowocześnie nazwany posiłek przyrządzano wedle starych receptur, zmieniła się natomiast godzina konsumpcji: „lancz" jadano – w zgodzie ze światowymi trendami – koło południa. A zresztą tę ostatnią zmianę w obyczajowości, w odróżnieniu od dwóch pierwszych, większość siedzących tu policjantów akceptowała i uważała za sensowną. Nic dziwnego – ludzie ci zazwyczaj na śniadanie wypalali papierosa, a ów „lancz" to był właśnie pierwszy posiłek w ciągu dnia.

Dwaj mężczyźni siedzący pod oknem nie różnili się niczym od reszty policjantów. Kulesza nosił niemodny wąski krawat w papuzich kolorach i skarpety w podłużne paski, natomiast Pater uważał, że może się obejść bez tych dodatków. Obaj pili herbatę w filiżankach i jedli to samo – pierogi odgrzane w kuchence mikrofalowej, podane wraz z majonezowo-warzywną sałatką „Coleslaw". Sałatkę tę, zwaną swojsko „Kolesławem", przechowywano w lodówce o tak niskiej temperaturze, że wióry marchwi i tasiemki kapusty zamieniały się w lodowe sople, które później zgrzytały w zębach, niepokojąc posiadaczy sztucznych szczęk.

– Wiesz co – powiedział zamyślony Pater – lepiej piło się herbatę dawniej… W wysokich szklankach z plastikowymi uchwytami. Było więcej tego płynu, a im więcej płynu, tym lepiej się trawi…

– Tylko złe jedzenie warto popijać. – Kulesza dotknął językiem bolącego miejsca na podniebieniu, gdzie przed chwilą przykleił mu się skrawek gorącego pieroga. – Dobre samo się trawi. Dlatego lubimy wódką zalewać ciężkostrawną golonkę lub tłuste żeberka… Oczywiście, za dobre uznajemy potrawy lekkostrawne… Jak w tym wypasionym domu starców…

– Nie nazwałbym dobrą sałatki z rukoli – mruknął Pater.

– Jadł pan kiedyś?

– Nigdy.

– Uprzedzenia, stereotypy, klisze… – roześmiał się Kulesza.

– Wróćmy do „Edenu". – Pater zastanawiał się, czy mięsny farsz w pierogu był również homogenizowany jak kiełbasa, którą niedawno spożywał.

– Był kiedyś taki serial… – Kulesza wykorzystał chwilę milczenia. – Głównym bohaterem był niejaki Greg Marsden…

– „Tak zatytułowany", a nie „taki" – poprawił go Pater. – A tytuł brzmiał Powrót do Edenu. A propos Domu Seniora „Eden", miałeś coś sprawdzić. W trybie tajnym i przyśpieszonym.

– No i sprawdziłem. – Kulesza rozejrzał się dookoła i ściszył głos. – Kosztowało mnie to trochę, jak zwykle w nieoficjalnym śledztwie „tajne przez poufne"… Dwie bomboniery i obietnica flaszki czarnego „Johnnie Walkera"…

– Czarnego?

– No niekoniecznie… Kulesza powiedział, że jego stary kumpel Miras Pęciak z ABW zadowoli się butelką whisky z czerwoną etykietą.

– Jak to z ABW?! – Pater wciągnął ze świstem powietrze, aby schłodzić grube, parzące ciasto pieroga.