Выбрать главу

– Niech pan posłucha, zrelacjonuję każdy mój krok. – Wyjął z tylnej kieszeni spodni skóropodobny notatnik; podobnego używał agent Cooper w Miasteczku Twin Peaks. – W naszym archiwum nie ma żadnej teczki ze sprawą Adeli Woźniak. Byłem w Zakładzie Medycyny Sądowej. Ta młoda laska, wie pan, doktorantka Kwiecińskiego, sprawdziła dokumentację i tu mamy pierwszą bombę… – Kulesza zawiesił głos i stuknął wierzchem dłoni w otwarty notes.

Pater spoglądał na niego w milczeniu, a jego szczęki wydawały taki dźwięk, jakby gryzł on nie homogenizowany farsz i na wpół zmrożone warzywa, lecz garść gwoździ.

– Protokół obdukcji podpisał prokurator Krzysztof Masio – kontynuował Kulesza, zadowolony z napiętego zaciekawienia Patera. – Dobrze nam znany „Misio". Zadzwoniłem do niego. Był akurat na jakimś pieczeniu barana nad jeziorem. Ale wie pan, że on nawet po największej wódce ma świetną pamięć. Pamiętał, że sprawę Adeli Woźniak prowadził – i tu Kulesza znów zawiesił głos – prowadził pański najlepszy przyjaciel…

– No nie mów! – Szczęki Patera znieruchomiały. – Misio nazwał go „ten, który wszystko spaprze"… Paprzycki – nadkomisarz pociągnął duży łyk herbaty, jakby chciał z gardła spłukać osad po tym nazwisku.

– Tak. Sprawę Adeli Woźniak prowadził Paprzycki. To ciągle nie wyjaśnia, dlaczego akta tej banalnej sprawy gdzieś zaginęły.

– Banalne akta, które znikają, przestają być banalne. I wtedy pomyślałeś o obecnym miejscu pracy mojego, jak to ująłeś, najlepszego przyjaciela, tak?

– Tak jest. I dlatego musiałem iść do Mirasa Pęciaka z ABW z obietnicą czarnego „Johnnie Walkera". Dostałem teczkę sprawy i zrobiłem notatki. Miras nie zgodził się na kserowanie… A propos „Jasia Wędrowniczka" i Mirasa…

– Dobra, dobra, kupię go dla tego Pęciaka…

– No więc okazało się, że dokumentacja sprawy jest jakimś trafem u nich. A oto moje notatki – uśmiechnął się Kulesza. – Wózek z Adelą Woźniak zleciał ze schodów w niedzielę szesnastego grudnia ubiegłego roku, czyli prawie sześć miesięcy przed zamordowaniem Maziarskiego. Było to między czwartą a piątą po południu, kiedy cały dom starców oglądał serial Na dobre i na złe, a personel drzemał. Paprzycki uznał to za nieszczęśliwy wypadek i zamknął sprawę…

– To chyba była ostatnia sprawa Paprzyckiego, o ile sobie przypominam… – Pater wpatrywał się w roślinny motyw, którym ozdobiono talerze. – Tak… Już wtedy był na wylocie. I nagle, w ciągu kilku dni, odrodził się jak Feniks z popiołów w ABW.

– Jeśli jeszcze zdążył w starym roku, to zrobił sobie prezent na gwiazdkę.

– Co do twoich notatek… Niezbyt ciekawy raport. Niewart czarnego „Walkera"…

– Za to bardzo dokładny. – Kulesza siorbnął resztkę herbaty, a następnie posypał cukrem sflaczały plaster cytryny. – I pełen załączników. Są zdjęcia i jest płyta CD, na którą nagrał z dyktafonu przesłuchanie. A właściwie dwa.

– Mógłbyś się zdecydować. – Pater popatrzył na zegarek. – Jedno, dwa. To łatwo policzyć.

Dlaczego lubię tego człowieka? – Kulesza pomyślał o swoim rozmówcy, który w opinii wielu policjantów uchodził za mądralę, wynosił się ponad innych i do wszystkiego się przypieprzał. A już zwłaszcza do braku precyzji w wypowiedziach i do błędów językowych.

– Właściwie nagranie jest jedno. To przesłuchanie doktora Liblinga, który – Kulesza popatrzył Paterowi w oczy – bredzi piąte przez dziewiąte jakieś gładkie zdania i nie idzie nic zrozumieć. Tyle tylko można pojąć, że adaptacja budynku spełnia wszystkie standardy, ma atesty, homologacje czy co tam trzeba. Ale gdy kończy się nagranie, po jakiejś minucie następuje fragment następnego. Gdyby nie to, że właśnie zadzwoniła mi komórka i nie wyłączyłem płyty, nie trafiłbym na to. Tego już nie mówi Libling, to inny męski głos. Na zwykłe, standardowe pytanie, czy dziwi go coś w tej sprawie, odpowiada – już to odczytuję – „Dziwi mnie, czego stara szukała na schodach. Nie wstawała z wózka, no to jak mogła zjechać po schodach". Koniec cytatu. Sprawdziłem, że tej wypowiedzi nie ma w opisie płyty. Jakby ktoś ją pominął. Albo o niej zapomniał.

– Nie rozumiem tej błyskotliwej kwestii. – Pater obserwował, jak Kulesza mlaska i krzywi się, przełykając cytrynę. Co w niej jest takiego dziwnego? Nadkomisarzowi zrobiło się kwaśno i napłynęła mu ślina do ust, jakby jego własne ślinianki zostały uruchomione cytrynowym kwasem.

– Zadzwoniłem do domu starców. Udałem klienta zainteresowanego umieszczeniem tam matki. Zapytałem o udogodnienia dla inwalidów na wózku. Recepcjonistka wszystko mi powiedziała. W domu jest jeden podjazd dla wózków inwalidzkich w klatce głównej i oszklona winda na zewnątrz. Nie ma podjazdu w bocznej klatce schodowej, gdzie znaleziono starą. Co zatem robiła przy schodach, którymi nie mogła się poruszać, które były dla niej bezużyteczne? Właśnie to zdziwiło tego, którego nagrano na płytę. A Paprzycki miał to gdzieś. Olał te wątpliwości. Może nie chciał rozgrzebywać sprawy, a może ktoś mu nie pozwolił… Wszystko przyklepał, i po herbacie.

„Ten, który wszystko spaprze". Niespodziewanie Paterowi przypomnieli się Beatlesi i A Day In The Life z tym niezwykłym zakończeniem. Czyżby Paprzycki przygotował nagranie zagadkę? Jak czwórka z Liverpoolu?

Odsunął się od stołu i splótł dłonie na karku. Przyglądał się przez chwilę Kuleszy. Ten przechylił się do tyłu i założył nogę na nogę. Spomiędzy rzemieni sandałów mignęły skarpety w podłużne białe paski. Takie same skarpety miała na stopach jego matka, kiedy dostała wylewu. Był wtedy wyjątkowo mroźny styczeń. Znad morza wiatr przywiewał kłujące grudki lodu i śniegu, które pokryły cały falowiec lśniącym całunem. W mieszkaniu było zimno. Matka, która w zimie zawsze przeprowadzała się do niego, ogrzewała kuchnię gazem. Zrobiło się tak gorąco, że już sama nie wiedziała, czy żar w jej głowie to skutek tego ogrzewania, czy powstał z jakiejś innej przyczyny. Ostatnie, co Pater tego dnia zapamiętał, to smród gazu i obleczone w pasiaste skarpety stopy matki, które wystawały poza obręb noszy, kiedy sanitariusze wynosili z kuchni jej ciało, klnąc, iż z powodu nieczynnej windy będą musieli biec oblodzoną galerią do następnej klatki schodowej. Pater przypomniał sobie to wszystko. Było to krótko po odejściu Izy. Patrzył teraz na skarpety Kuleszy i rozumiał, że kwas w jego ustach pojawił się nie tylko z powodu widoku zużytego plastra cytryny.

– Proszę cię o jedno – powiedział zimno – nie nazywaj Adeli Woźniak „starą". Nie musisz o niej mówić „pani Woźniak". Mów po prostu „Woźniak" albo „Woźniakowa". Nie naśladuj Ryby. Nie warto.

– Nie ma sprawy – odrzekł Kulesza. – A, jeszcze jedno… Boję się, że nie będę miał teraz czasu, żeby szybko działać w sprawie domu starców. Mam na głowie coś nowego. Nożownik zaatakował wykładowcę z uniwersytetu…

– Jak się nazywa poszkodowany?

– Przemysław Marciniec, jakiś doktorek skandynawista. W szpitalu mówili, że po doktorka już pukali „łowcy skór". To znaczy, że – Kulesza dodał pospiesznie, widząc spojrzenie przełożonego – wywinął się spod kosy w ostatniej chwili. Kilka centymetrów w bok, i byłaby mogiła. Tak czy inaczej, doktorek leży nieprzytomny.

Znów coś zazgrzytało w ustach Patera. A może był to chrapliwy głos Ryszarda Rynkowskiego, który nagle wyjątkowo głośno zapewnił wszystkich w stołówce, że „dziewczyny lubią brąz". Pater przypomniał sobie pewien skatologiczny kawał, którego puentą były te słowa. Spojrzał w stronę lady i zobaczył przysadzistą bufetową, panią Magdę, która pilotem zwiększała siłę głosu i – kiwając się w takt muzyki – przyklaskiwała słowom piosenkarza. Mężczyźni przy stolikach uśmiechnęli się do siebie, ten i ów rzucił jakiś życzliwy komentarz znad talerza pyz czy łazanek.

– Prowadź tę sprawę bardzo uważnie – powiedział Pater, podając rękę Kuleszy. – Jeśli możesz, poślij człowieka do szpitala. Jeśli nie możesz tam kogoś postawić, to przynajmniej niech rozejrzy się, czy ktoś się przy rannym nie kręcił lub o niego nie pytał. To może mieć jakiś związek z Domem Seniora „Eden". Słyszysz? Z Domem Seniora, nie domem starców.