Выбрать главу

– Wie pan co? – Kulesza nie puszczał dłoni nadkomisarza. – Zastanawia mnie pańska poprawność językowa. Gdy ktoś mówi do pana: „daj mi komórkę", odpowiada pan: „nie mogę ci dać mojej komórki, mogę ci dać co najwyżej numer mojego telefonu komórkowego". Co, tak właśnie jest? Albo kiedy odwiedza pana kumpel i odmawia drinka, mówiąc, że „jest samochodem", pan go poprawia: „jesteś człowiekiem, nie samochodem". Co, tak właśnie jest?

Pater uwolnił dłoń z uścisku podwładnego. Uśmiechnął się do niego i opuścił stołówkę. Nie wiedział, jak odpowiedzieć na drugie pytanie Kuleszy. Od trzech lat, od momentu odejścia Izy i śmierci matki, nikt go nie odwiedził. Pater nie miał komu proponować drinka.

Gdańsk-Przymorze, 27.06.2006, 14:00

Pater wyszedł z supermarketu „Alfa Centrum" i podszedł do corolli. Otworzył bagażnik i wciągnął do płuc charakterystyczną woń gumy, smaru i chemiczny odór płynu do spryskiwania szyb, który pienił się w nagrzanej nieszczelnej butelce. Gdy układał zakupy w plastikowej skrzynce, czuł, jak pod jego sandałami rozpływa się asfalt. Nie zważając na to, włożył do skrzynki aerozol przeciwko owadom biegającym, trzy półtoralitrowe butelki z niegazowaną wodą mineralną, dwie puszki piwa „Warka", opakowanie chleba tostowego, kawał niekrojonego sera żółtego oraz dwa udka kurczaka, przyciśnięte próżniowo folią do styropianowej tacki. Wsiadł do samochodu i natychmiast odkręcił szybę. Potem zwinął srebrną odblaskową zasłonę, która chroniła kierownicę i kokpit przed nagrzaniem. Pot, który płynął mu po twarzy, był cierpki i gryzł go w oczy. Czekał, aż wyschnie. Zanurzyć się teraz w słonych falach, myślał, zanurkować i pływać leniwie, obserwując promienie słońca, które rozpraszają się w ciemnej wodzie! Jadę nad morze!

Podjął decyzję, ruszył gwałtownie, żeby ochłodzić wnętrze toyoty. Równie dobrze mógł uruchomić nagrzewnicę z wentylatorem, którą w zimie suszył łazienkę. Gorąco go aż zatkało. Spojrzał na wskaźnik temperatury silnika. Strzałka niebezpiecznie zbliżyła się do czerwonego pola. Z żalem porzucił myśl o morskiej kąpieli. Ostatnia rzecz, o której marzył, to posuwanie się w korku w stronę morza i napięte oczekiwanie: zadymi się spod maski czy może uda się dojechać?

Wjechał na parking pod swoją klatką schodową. O tej porze znalazł miejsce bez problemu. Wysiadł i kiwnął głową właścicielowi pogniecionego szarego forda. Sąsiad klął i naciskał stopą tandetną pompkę z supermarketu, którą usiłował nadmuchać wielkie gumowe koło. Obok niego stały jego dzieci. Ze stoickim spokojem patrzyły na nikły postęp prac i wysłuchiwały coraz bardziej wymyślnych przekleństw Ojciec poprawił siatkową czapkę na głowie i podwinął T-shirt aż do pach, odsłaniając dobrze rozwinięty „mięsień piwny". Pater uśmiechnął się do dzieci przyjaźnie. Nie zareagowały. Nie był pewien, czy ściągnąłby na siebie ich uwagę, gdyby nagle zaczął krzyczeć i kopać w krawężnik.

Dźwigając skrzynkę, wszedł do bramy i nacisnął guzik windy. Działała. Po chwili był w mieszkaniu. Postawi! skrzynkę na stole w kuchni i wszedł do pokoju. Zastanawiał się, czego posłuchać. Postanowił zdać się na przypadek. Włączył komputer, uruchomił program odtwarzający pliki MP3, a potem wcisnął opcję „odtwarzaj w dowolnej kolejności, na chybił trafił". W pokoju rozległo się patetyczne Epitafium King Crimson.

Wróciwszy do kuchni, przypomniał sobie opowieść o przedwojennym warszawskim pieczeniarzu i kawiarnianym filozofie Francu Fiszerze. Kiedy któregoś upalnego dnia przedstawiono mu Oskara Katzenellenbogena, odparł: „Zbyt długie nazwisko na taki upał". Confusion will be my epitaph – huczało z głośników. Pater pilotem wyłączył odtwarzanie.

– Zbyt dużo patosu na taki upał – sparafrazował słowa Fiszera i zaczął się głęboko zastanawiać, czy nie mają racji radiowcy, którzy latem obdarzają słuchaczy wyłącznie piosenkami typu Bajlando, bajlando, adios, adios albo Macarena.

Rozebrał się do samych majtek i dłonią starł pot z płaskiego brzucha. Włożył zakupy do lodówki i poczuł ssący głód. Nadeszła pora obiadu, komunikował jego wyregulowany organizm. Zwykle takie pragnienia zaspokajał pizzą na wynos albo pulpetami ze słoika. Dzisiaj postanowił ugotować sobie rosół z kurczaka. Napełnił garnek wodą i włożył doń dwa udka, nie zadając sobie nawet trudu, aby sprawdzić, czy kończyny ptaka nie są pokryte piórkami. Wiedział, że matka wrzucała do wody oprócz mięsa jeszcze jakieś warzywa, chyba marchew. On nie miał w domu żadnych warzyw oprócz cebuli. Dodał zatem cebulę i postawił garnek na gazie. Wtedy rozległ się dźwięk sygnalizujący nadejście esemesa. „Żyjesz po wczorajszym darcie? Ja już przeglądam lotki przed pojedynkiem z Generałem" – pytał doktor Kwieciński. „Co to za życie! – odpisał Pater. – Cały jestem zDARTy".

I wtedy przypomniał sobie wczorajszy powrót do domu, chłodną kąpiel i kołatanie serca, gdy już leżał pod prześcieradłem, daremnie licząc na nocne ochłodzenie. Coś go zaniepokoiło. Coś mu umknęło. Jakaś niejasna asocjacja, jakiś wytłumiony szybki sygnał. Kwieciński przegląda teraz lotki. Skończył kolejną obdukcję i zamiast iść do domu otwiera aktówkę i przegląda lotki, waży je w ręku i obserwuje w lustrze ruchy ramion i barków.

– Zaczekaj, czy ty to – wskazał etui z akcesoriami do gry w darta – nosisz cały czas przy sobie?

– Oczywiście. Prawdziwy gracz nie zna dnia ani godziny. Czasem idę do toalety, staję przed lustrem i markuję rzuty. Najgorzej, jak ktoś wejdzie i zobaczy. Zresztą to się odnosi do wszystkich ludzi opętanych, kolekcjonerów i hobbystów. Kojarzysz Alka, tego ode mnie, z Zakładu Medycyny Sądowej? On nie gra w lotki i nie wie, co traci. Ale jest kendoką. I zawsze wozi w bagażniku dwa kije do kendo. Ciekaw jestem, jakie miny będą mieli twoi koledzy po fachu, gdy go kiedyś zrewidują.

Maziarski nie miał żadnej aktówki. Lecz w kieszeniach nosił klej typu „Super Glue", którymi skleił swoje palce tak, by powstał z nich romb. Czy był – cytując słowa Kwiecińskiego – „człowiekiem opętanym, kolekcjonerem, hobbystą"? Jeśli tak, to co kolekcjonował? Puste tubki po kleju? A dlaczego puste? Przecież ta musiała być pełna! A do czego używa się pełnych tubek „Super Glue"? Do klejenia. A jakie hobby polega na klejeniu?

Pater klepnął się głośno w nagie udo i podbiegł do komputera. Usiadł na fotelu pokrytym skóropodobnym tworzywem. Uda i pośladki przykleiły się do siedzenia. Nie zważał na to. Potrzebował teraz burzy mózgów. A oprócz swojego miał do dyspozycji tylko jeden tępy mózg elektroniczny, który potrafił świetnie wszystko magazynować. W okienku wyszukiwarki Google wystukał „klej «Super Glue»". Pojawiła się informacja, że są prawie dwa miliony stron zawierających te słowa. Ograniczył zatem zakres swych poszukiwań do stron polskich. Niewielka pociecha. Było ich prawie czterdzieści tysięcy. Zniechęcony przejrzał kilka. Pojawiły się witryny różnych sklepów motoryzacyjnych, oferujących sprzedaż wysyłkową kleju. Wbrew woli Patera na ekranie otwierały się jakieś okienka oferujące towary dla majsterkowicza, wędkarza, a nawet dla mężczyzny niezadowolonego z rozmiarów penisa.

Pater poczuł silną woń dobiegającą z kuchni. Odkleił się od skaju pokrywającego fotel i poszedł za zapachem gotującego się mięsa. Wyjął jedno z udek na talerz i odkroił kawałek. Było wpół surowe, niezbyt smaczne i trąciło słodyczą rozgotowanej cebuli. Nie dodałem soli, pomyślał Pater i zaczął przeglądać szufladę. Oprócz soli jodowanej znalazł tam również jakiś płaski woreczek ze zdjęciem rumianego kurczaka. „Meksykańska pikantna przyprawa do kurczaka" – głosił napis. Pater zanurzył palce w woreczku i posypał obficie solą i meksykańską przyprawą i udko, i gotujący się rosół. Wtedy go olśniło. Powinien jeszcze wpisać słowo „hobby" do wyszukiwarki.

Z półsurowym udem w zębach, z talerzem w ręku wrócił do komputera, wpisał jeszcze raz do okienka wyszukiwarki „Super Glue" oraz „hobby" i ograniczył się tylko do języka polskiego. Pojawiły się liczne strony – równie szybko jak skojarzenia w jego umyśle. Jeśli Maziarski był hobbystą, mógł być tylko modelarzem. Pater przeglądał te strony i wiedział, że dobrze trafił. Wchodził w świat modelarstwa, krainę pęset, skali bezwzględnej i bezdusznej precyzji. W tym świecie było miejsce dla klejów cyjanoakrylowych typu „Super Glue", które spajały fotoutwardzalne części modeli. Już po chwili dowiadywał się, że owe części są to wytrawione kwasem blaszki, które służą głównie upiększaniu modeli i nie są podstawowym ich budulcem. To go trochę rozczarowało. Może Maziarski nie był modelarzem hobbystą? Hobbysta ma przecież przy sobie przedmioty swego codziennego hobbystycznego użytku, nie coś, co jest ekstrawaganckie, rzadko wykorzystywane i służy tylko do wyrafinowanego upiększenia! Podobnie Kwieciński nosił w etui lotki, pióra, końcówki, ale nie miał w kieszeniach talku, który mieli gracze pokazywani w Eurosporcie. Z kolei jego była żona Iza zawsze miała w torebce puder, a nie krem do zmiękczania zrogowaciałych pięt! Pater poruszył się w fotelu i poczuł swędzenie w miejscu, które jego licealny wuefista określał mianem „klejnotów", ostrzegając chłopców przed skokami przez kozioł. Drapał się w tym miejscu przez chwilę. Po kilku sekundach ryknął z bólu. Najpierw lekko zapiekło, a potem siedzenie fotela zamieniło się w rozżarzony grill. Pater wył, klął i patrzył na palce pokryte czerwoną pikantną przyprawą do kurczaka.