Выбрать главу

– Wracamy. Wracamy, zanim zrobi się dym. Tym razem ani Kulesza, ani Wieloch się nie sprzeciwili.

„Ciekawe, kto wygra". Klęska. Totalna klęska. Jak w życiu. Mistrz przegranych pojedynków. Syf. Wszystko syf. Kręciło mu się w głowie. Jeszcze chwila, i upadnie. Pochowają go tu, w parku w „Edenie". A Jadwiga Duraj narysuje mu nagrobek.

– Widziałam, jak grają w szachy. Bardzo miły, chociaż… chociaż raz widziałam, jak się zdenerwował.

– Na Czekańskiego?

– Nie! Na Liblinga. Byli w patio i słyszałam, jak zdenerwowany pan Ryszard mówi, że nie życzy sobie, by bez jego wiedzy ktoś sprzątał mu pokój, bo potem nic nie może znaleźć.

– Libling chyba nie był zadowolony…

– Nie był. Ale zaprzeczał. Pochylił się nad wózkiem Maziarskiego i mówił, że nikt u niego bez jego wiedzy nie sprzątał.

Ten sukinsyn musiał coś znaleźć. Czekański ograł Maziarskiego. I teraz ograł mnie, bo okazał się sprytniejszy. Od jutra koniec – pomyślał. – Wyjadę w góry. Oby jak najdalej stąd. Bez telefonu. Wezmę tylko kilka książek. Może zabiorę Czekańskiemu tego Wilsona. Będzie mi przypominał o pięknej katastrofie.

Wydawało mu się, że natarczywy dźwięk telefonu na portierni obudzi wszystkich mieszkańców „Edenu". Z wyjątkiem zamordowanych i zaginionych. I z wyjątkiem pułkownika Hożego, który cierpi na bezsenność.

Gdy wychodzili tylnymi drzwiami, wreszcie zrozumiał. Już w pokoju Czekańskiego czuł, że coś nie pasuje do tej układanki. Wreszcie wiedział, co to było. Księgozbiór podręczny. Jak mógł tego od razu nie zauważyć?

– Zaczekajcie jeszcze chwilę.

Kulesza i Wieloch patrzyli zdumieni, jak Pater znów wbiega na schody.

Poczuł ucisk w żołądku, gdy sięgał po książkę. Jedna nie pasowała do pozostałych. W odróżnieniu od innych, które introligator pokrył płótnem lub półskórkiem, ta była obłożona w gazetę. Pater zdjął ją z półki i otworzył. Park Gorkiego Marlina Cruza Smitha, wydany przez De Agostini. Zdjął prowizoryczną obwolutę z gazety. Sztuczna skóra, złocone litery. Takie książki jego kolega ze studiów, obecnie redaktor w jednym z wydawnictw, nazywał „Swarzędz", ponieważ świetnie pasowały do drogich mebli, a takie – jak wiadomo – produkowano od niepamiętnych czasów w tym wielkopolskim miasteczku. Jak wieloznaczne mogą być toponimy, myślał Pater, Wejherowo, Jelitkowo, Swarzędz… A co to za gazeta? Zwykły dodatek telewizyjny, dołączany do wielu tytułów. Kto by oprawiał „Swarzędz" w gazetę? Tylko idiota. Może „Swarzędz" to bezguście, ale „Swarzędz" opakowany w gazetę to bezguście do kwadratu i czysty idiotyzm. Czekański z pewnością idiotą nie był.

Podniósł ją pod światło i zobaczył, że jest ciemniejsza na środku. Teraz już miał pewność, że się nie myli. Do gazety była przyklejona taśmą klejącą mała papierowa kieszonka. Delikatnie ją rozchylił. W kieszonce znajdowała się kartka z innej gazety. Wyjął kartkę. Był to wycinek ze specjalistycznego czasopisma, wydanego starannie na gładkim papierze. W nagłówku był jego tytuł. „FineScaleModeler". Od dzisiejszego popołudnia Pater wiedział, że to najpopularniejsza gazeta modelarzy. Zaczął tłumaczyć wstęp do artykułu. W myślach składał po polsku zdania. Zrobiło mu się gorąco. Potem spojrzał na zdjęcie przedstawiające starszego mężczyznę. Usiadł gwałtownie na łóżku i z całej siły trzasnął otwartą dłonią w stół.

– Mam cię, skurwysynu. Mam cię – wycedził.

Piętro niżej pani Jadwiga Duraj bojaźliwie spojrzała na sufit.

– A nie mówiłam, że tu straszy? – powiedziała sama do siebie.

Dom Seniora „Eden", 27.06.2006, 23:45

Michała Korneckiego, zwanego Lewarem, obudził głos doktora Liblinga. Otworzył oczy i chciał je przetrzeć. Nie mógł. Wykręcił do tyłu łysą głowę. Był skuty kajdankami. Podniósł głowę i ujrzał swoje obnażone podbrzusze i owłosione nogi. W drzwiach stał dyrektor i recepcjonista. Jak przez mgłę widział sylwetki kręcących się wokół niego ludzi. Lewar opadł na poduszkę i zamknął oczy.

– No przecież panu tłumaczę, panie poruczniku. – ciągnął Libling cierpliwym głosem. – Mój pracownik, nocny portier Hebda, tak, Janusz Hebda, powiedział, że dziś późnym wieczorem jakaś znajoma odwiedziła tego pana. Młoda, atrakcyjna. No i ten mężczyzna wyszedł za nią na zewnątrz. Portier mówi, że nie pamięta, co działo się dalej. Ktoś zarzucił mu coś na głowę, zamknął w pokoju i zabrał klucze. Ten człowiek? Znaleźliśmy go w pokoju zamordowanego Maziarskiego… No pewnie, że miał klucz… U profesora Czekańskiego drzwi też były otwarte, gdy przyjechałem. Dlaczego? Rano przyjeżdżają potencjalni klienci, więc pomyślałem, że przenocuję już w „Edenie". Nie, dziewczyny nie było… No cóż, nie może się ruszyć, jest skuty kajdankami… No jasne, że zerwał plomby… Pozwolę sobie zauważyć, panie poruczniku, że inaczej by się tu nie dostał…

– Jaki wynik? – wyszeptał Lewar.

Dom Kultury „Przymorze', 28.06.2006, 11:00

Pater wpatrywał się bezmyślnie w ekran monitora. Obok klawiatury stała wyszczerbiona filiżanka z rozpuszczalną kawą, która dawno już wystygła.

– Napojów nie wolno stawiać przy klawiaturze.

– Głos należał do starszej kobiety, której fryzura skojarzyła się Paterowi ze stylem prezenterek telewizyjnych z lat siedemdziesiątych. Styl ów zdawał się nieśmiertelny, o czym nadkomisarz przekonał się w pokoju sto dwa w „Edenie", gdy Marian Hoży pokazywał zdjęcia z Międzyzdrojów. Uwagę Patera przykuł nie młody gwiazdor seriali, zwany „polskim

Bradem Pittem", tylko leciwe fanki w tle, każda z ondulacją w kolorze platyny. Albo klony Krystyny Loski, albo nawiedzone moherowe berety, fanki księdza z Torunia. Albo takie jak Joanna Radziewicz. Młode, ładne i, oczywiście, niedostępne już dla Patera. Przemknęło mu przez głowę, że nienawidzi kobiet. Odwrócił głowę i spojrzał przekrwionymi oczami na tę, która raczyła go pouczać, po czym bez słowa przysunął filiżankę jeszcze bliżej do klawiatury. W jego spojrzeniu musiało być coś, co sprawiło, że kobieta oddaliła się na bezpieczną odległość i czujnie obserwowała go z dystansu.

Nie tak dawno jedno z pomieszczeń Domu Kultury przemianowano na kawiarenkę internetową. Wstawiono zawieszający się komputer i podawano jakąś lurę do picia. Poza tym bez zmian. Kółka zainteresowań dla emerytek, próby chóru, a w weekendy i wtorki wieczorki taneczne dla samotnych. Pater znów pomyślał o „Edenie" – spokoju, luksusie i czającej się gdzieś przemocy, która eksplodowała dwa tygodnie temu. Nie wiadomo który już raz spojrzał na wyświetlacz w telefonie. Nie było żadnych wiadomości. Niebieska ikonka w prawym górnym rogu komputera zaczęła się kręcić, była szansa, że internet zacznie zaraz wyświetlać kolejne strony.

Najgorsze było czekanie. Całą noc Pater nie zmrużył oka. Rozstali się po północy. Musieli pozbyć się ubrań, w których wybrali się, jak to określił Kulesza, na gościnne występy w „Edenie".

– Tylko niech pan nie chowa tego do szafy – powiedział Wieloch, gdy się rozstawali, i zaśmiał ze swa jego wątpliwego żartu.

Później, gdy Pater krążył od kuchni do pokoju, potykając się o książki, pomyślał, że to, co powiedział Wieloch na odchodnym, nie było jedynie głupawym żartem. Uświadomił sobie, że nie wie, jak się zachować. Początkowo chciał pojechać do jakiegoś klubu i wmieszać się w tłum korzystających z uroków kolejnej gorącej letniej nocy. Pomysł wydał mu się jednak absurdalny. Przypomniał sobie, co mówiono w komendzie. „Pater – antypater". Antypatyczny samotnik, unikający kontaktu z ludźmi, odrzucający zaproszenia na imieniny i urodziny wyprawiane przez kolegów z pracy. I nagle, pytany o to, co robił wieczorem, między dwudziestą drugą a północą, odpowiada, że bawił się w klubie? To tak jakby od razu wydać na siebie wyrok.