Nie rozstawał się ze swoim podniszczonym notesem – źródłem wszelkiej wiedzy – i pewnie ta skrupulatność sprawiła, że stal się skrzynką kontaktową miłośników hazardu. Filon słynął nie tylko z notesu z adresami, ale także z żelaznego uścisku ręki. Pater wielokrotnie widział już grymas bólu na twarzach tych, którzy nieopatrznie wsunęli dłoń w miażdżące kleszcze rekwizytora. Pater wysłał esemesa, a po dwóch minutach otrzymał odpowiedź. „Posucha do niedzieli. Wtedy Mandaryn. Ściskam. F." Nadkomisarz wybrał kolejny numer z listy. I tym razem odpowiedź przyszła szybko. Odpowiedź, która go usatysfakcjonowała.
Kilka godzin później, gdy siedział w samochodzie, nie myślał już o pokerze. Na siedzeniu pasażera leżały notatki, które Kulesza sporządził dziecinnym charakterem pisma, korzystając z wiedzy wielbiciela whisky, Mirasa Pęciaka z ABW. Pater postanowił kupić od razu dwie butelki. Będzie potrzebował dodatkowych wiadomości o specjaliście od modelarstwa oraz o ekspercie w sprawach ran symbolicznych i neopogaństwa. A wiadomości zawsze kosztują. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało Paterowi, że lepiej wypłacić się flaszką ognistej wody niż mieć dług wdzięczności, który nie wiadomo kiedy i w jakiej postaci przyjdzie oddać.
Gdy stał na światłach, przypomniał mu się Park Gorkiego. „Powiem panu, dlaczego kocham śnieg. Panu pierwszemu to mówię. Kocham śnieg, ponieważ skrywa trupy". Dom doktora Liblinga też skrywa trupy. Pater zerknął na notatki Kuleszy. A zaczęło się od wypadku Adeli Woźniak. Co zdarzyło się potem? Ktoś wysyła Czekańskiemu wiadomości z pogróżkami. Na prawym pasie, którym jechał Pater, nagle zatrzymał się fiat i włączył światła awaryjne. Nadkomisarz zobaczył w lewym lusterku sznur samochodów, które bez pośpiechu mijały jego toyotę. Zaklął pod nosem i popatrzył na numery rejestracyjne pojazdu przed sobą. WJ z końcówką 102. Idiota ze stolicy. 102 jak numer pokoju Mariana Hożego. Gdy po lewej stronie wyprzedzał go ostatni samochód, gwałtownie skręcił kierownicą i ruszył z piskiem opon. Jak to było? Jak Czekański nazwał Hożego? „Sflaczały trep". To dosyć nietypowe słownictwo, jak na sławnego profesora. A może – znów przypomniał sobie esemesy – Czekański pisał je sam do siebie? By zwrócić czyjąś uwagę. Czyją? Ludzi z ABW. Dlaczego znany profesor o międzynarodowym autorytecie decyduje się mieszkać w domu starców? Tak, w miejscu, które, bez względu na luksusy, w potocznej opinii, w opinii Kuleszy, Wielocha i wielu mniej inteligentnych od nich, kojarzy się wciąż nie z ekskluzywnym hotelem, tylko z przechowalnią dla samotników? Z umieralnią. Miejscem, które skrywa trupy. Nasuwała się tylko jedna odpowiedź. Czekański przed kimś się ukrywał. Wszystko toczyło się dobrze do momentu, gdy pa czuł się zagrożony.
Pater skręcił w prawo. Tu do gry wkracza kapitan modelarz. Dla otoczenia bezradny inwalida. Oficer wywiadu wojskowego, a może kontrwywiadu. Stąd już blisko do ABW. Dlaczego ukrywa przed Czekańskim swoją tożsamość? Dlaczego ten nazywa go „ciekawym przeciwnikiem"? A później, na dwa tygodnie przed śmiercią, Czekański z jakimiś obcokrajowcami jedzie do Odense. Jeśli tam w ogóle pojechał. Pater nie miał możliwości, by to sprawdzić. Wiedział już, że z każdym pytaniem znów wokół „Edenu" gęstnieje mgła, którą, wydawało mu się rano, prawie rozproszył.
W odległości kilkunastu metrów za Paterem zatrzymał się ford mondeo. Gdy Pater gwałtownie zmieniał pas ruchu, jego kierowca wykonał ten sam manewr, tylko znacznie płynniej, w sposób świadczący o dużym doświadczeniu w podobnych sytuacjach. Teraz patrzył, jak nadkomisarz wchodzi do lokalnego baru. Drzwi otworzyły się ponownie i Pater z butelką wody mineralnej dosiadł się do mężczyzny czekającego w ogródku pod parasolem.
Marcin Ryba trzymał w ogromnej dłoni piwo. Paterowi przypomniał się rekwizytor Filon. Wydawało się mu, że szkło za chwilę trzaśnie, a złocisty napój rozpryśnie się na wszystkie strony.
– Nie dziwi się pan, że zgodziłem się spotkać? Po tym wszystkim, co ostatnio mi pan tu zrobił z tym swoim osiłkiem?
Pater w pierwszej chwili nie poznał pielęgniarza z „Edenu". Dlatego wszedł do środka. Ryba ogolony, trzeźwy i w czystej koszuli. Jakby prosto z wybiegu dla modeli. Zaraz kumple się zlecą i zaczną robić pamiątkowe zdjęcia.
– A nie przestraszył się pan, że będę z tym, jak to pan powiedział, moim osiłkiem? – rzekł Pater spokojnie, po czym niespodziewanie warknął: – A co tobie się wydaje? Że łaskę mi robisz? Jeśli atmosfera pubu już ci nie odpowiada, możemy porozmawiać u nas. Jak przesiedzisz czterdzieści osiem godzin, będziesz bardziej rozmowny…
– Nie ma pan prawa – Ryba zdenerwował się.
– Teraz – Pater znów ściszył głos – ja stanowię prawo dla ciebie. No to jak wolisz?
Mięśnie pielęgniarza zadrgały. Teraz to by się załapał na Mistera Universum. W każdym razie dobrze, że Wielocha tu nie ma – pomyślał Pater.
– Nie boję się skurwego syna. Ale na wszelki wypadek dopiero drugie piję. – Pokazał szklankę zaciśniętą w dłoni. Rzeczywiście, Marcin Ryba w niczym nie przypominał dziś zataczającego się menela sprzed trzech dni.
Pater wrócił myślą do esemesa sprzed kilku godzin. „Dla ciebie nie ruszyłbym dupy. Zrobię to dla pani Adeli. A. o 4-tej". Wcześniej zostawił pielęgniarzowi wiadomość na sekretarce.
– To pogadajmy o tym, co stało się w grudniu 2005 roku. – Wydaje mi się, że to dla pana ważne i trudne, choć nie wiem dlaczego. – Po próbie sił Pater zmienił sposób, w jaki zwracał się do Ryby.
– Dlaczego? Dlatego. – Ryba odstawił szklankę, wstał i podciągnął T-shirt. Kilka nachodzących na siebie białych bruzd na brzuchu kontrastowało z opalenizną Ryby. Paterowi zrobiło się niedobrze.
– Nie bardzo rozumiem.
– Taka pamiątka. Pamiętasz lany poniedziałek jedenaście lat temu?
Pater milczał. Postanowił zignorować nawet to, że Ryba zaczął mówić do niego per ty.
– Ulica Wojska Polskiego, Wrzeszcz. A teraz?
Przypomniał sobie. Wybuch gazu o szóstej nad ranem w 1995 roku. Niemal równo jedenaście lat temu. Prawdziwa jatka. Dwadzieścia dwie ofiary. Pamiętał, że dzień po wybuchu dokonano kontrolowanej eksplozji. Gruzy z górnych kondygnacji, wbrew zapewnieniom ekspertów, jeszcze bardziej przysypały piwnice. Potem mówiono, że pod tymi gruzami uratował się tylko kot jednej z mieszkających w bloku kobiet. -
– Pan tam wtedy był. – Pater bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Nie da się zaprzeczyć. Mam raz jeszcze pokazać? Opiekowałem się wtedy starszą kobietą na wózku – ciągnął Ryba. – Nie miałem szansy jej uratować. Po prostu nie miałem szansy – głos mu się załamał.
– Wierzę panu. Proszę mnie dobrze zrozumieć – mówił szeptem Pater. – Doskonale wiem, co to znaczy znaleźć się w sytuacji, w której nie ma szansy.
– Wróćmy jednak do pani Adeli. Mam tu fragment pańskiego zeznania. – Pater sięgnął po zapiski Kuleszy.
– Przesłuchiwał pana policjant z wąsami, tak? Ryba kiwnął głową.
– Zacytuję: „Dziwiło mnie, czego stara szukała na schodach. Nie wstawała z wózka, no to jak miała zjechać po schodach". A mnie dziwi przede wszystkim ta niezgodność stylu. Tam „stara", a przy mnie „pani" i łzy w oczach. To jak to jest?
Zanim Ryba odpowiedział, klepnął go po plecach mężczyzna w siatkowym białym podkoszulku.
– Cześć, pirania. Masz święto jakieś czy co? Może od dziś będę mówił do ciebie Apollo.
– To ja wtedy do ciebie „ty stary pedrylu". Obaj roześmiali się.
– O czym tak szepczecie? – Wzrok „starego pedryla" i Patera spotkał się po raz pierwszy.
– O stylu.
– Że co?!
– O stylu. Pan – ciągnął Pater – nie pasuje do naszego stylu. – Widząc zdumiony wzrok mężczyzny, powtórzył: – Nie pasuje pan stylistycznie do naszego stolika.
– Pojebało was?! – Mężczyzna nie dawał za wygraną. – Co ty, pirania, znów sprowadzasz tych, co wcierają w dziąsła?
I tym razem czegoś się dowiedziałem – pomyślał Pater.