Выбрать главу

– Więc co jest? – powtórzył. – Raz „stara", raz „pani"? Schizofrenik z ciebie, czy co?

– Ten z wąsami wyprowadził mnie wtedy z równowagi – sapał Ryba. – Postawisz mi browar?

Gdy pielęgniarz zobaczył kolejną pełną szklankę, wyraźnie się uspokoił.

– Dobra. Po kolei. Ten z wąsami powiedział, że to wszystko moja wina. No i puściły mi nerwy Nie zaprzeczam, tak wtedy o niej powiedziałem.

– To jak znalazła się na schodach?

– Tego nie rozumiem. Bo było tak. Mieliśmy zjechać do restauracji. Pani Adela chciała popatrzeć na innych pensjonariuszy, lubiła towarzystwo, tylko patrzenie jej zostało. Rozumie pan, co to jest całkowity paraliż?

– Mówiła?

– Powiedziałem: całkowity paraliż. Sprawne tylko dwa palce prawej ręki, które umożliwiały obsługę pilota.

– Jakiego pilota?

– Wózek inwalidzki Netti Shark. Widział pan? Kosztuje tyle, że można kupić niezły używany samochód. Na podłokietniku wózka zainstalowany jest pilot. Pilotem włącza się i wyłącza napęd.

– Okej. No i?

– No i ten wózek to taki fajny szajs, który pozwała odłączyć wspomaganie elektryczne. I zimą odłączyłem je. Zresztą stan zdrowia pani Adeli w ostatnich miesiącach przed śmiercią gwałtownie się pogorszył…

– Skąd pan to wie? Przecież nie mówiła. Nie mogła…

– Możesz myśleć, co chcesz – Ryba dumnie wypiął pierś – ale jestem fachowcem. Znam się na tym. Ona… więdła.

– Jak warzywo – powiedział cicho Pater.

– To ty powiedziałeś.

– Co z tym napędem? – Pater poczuł nagle, że jest zmęczony rozmową.

– Na sezon zimowy odłączyłem wspomaganie elektryczne. Ale zainstalowałem hamulce przy kółkach. I gdy zostawiłem panią Adelę, hamulce były zaciągnięte. Zawsze zaciągałem. Przysięgam… Taki odruch. Zresztą i bez tego trzeba by w jej stanie nadludzkiej siły, by dojechać do schodów. To po prostu niemożliwe.

– A dlaczego zostawiłeś ją na podjeździe?

– Musiałem za potrzebą. Ludzka rzecz, nie? A potem – Ryba pociągnął potężny łyk piwa – ten twój kumpel z wąsami zarzucił mi, że nie dopełniłem obowiązków. Że spartoliłem sprawę.

– A nie było tak?

– Jest jeszcze coś. – Ryba zignorował zaczepkę Patera. – Zawsze, bez względu na protesty, przypinam pensjonariuszy pasami. To jak to się stało, że pasy były rozpięte?

– Może się rozpięły podczas upadku ze schodów?

– W wózku za piętnaście tysięcy? – Sanitariusz popatrzył na Patera, jakby ujrzał człowieka nie z tego świata.

Pater wstał. Przechylił się przez stół.

– Mówiłem, że teraz ja stanowię dla ciebie prawo. A oto pierwszy paragraf. Codziennie punktualnie o piętnastej będziesz do mnie dzwonił. Będziesz informował mnie, co się dzieje w „Edenie". Miej oczy i uszy szeroko otwarte. Coś usłyszysz, coś zobaczysz, chcę o tym wiedzieć. Rozumiesz?

– A jak nie?

– To wtedy paragraf drugi. Słyszałem – Pater rozejrzał się – że ktoś tu w „Alladynie" rozprowadza prochy. Ciekawe kto? Trzeba się będzie temu przyjrzeć…

Ryba drgnął.

– Nic o tym nie wiem. Ale dobra, dla świętego spokoju będę dzwonić. Tylko żeby nie pomyślał pan sobie, że jestem jakimś kapusiem.

Gdy Pater jechał do szpitala Akademii Medycznej, kołatało mu w głowie jedno pytanie: czy Rybie mogły puścić nerwy w „Edenie"? Czy mogło się stać coś takiego, że zamiast „pani Adeli" nagle zobaczył „starą"? Obrzydliwe obumierające warzywo na wózku, które nie zasługuje na to, by żyć? Kilka razy próbował sprowokować sanitariusza, ale tym razem się nie udało. „Tym razem" nie znaczy „zawsze".

Za Paterem wciąż podążał ford mondeo. Telewizyjni eksperci od piłki nożnej powiedzieliby, że nadkomisarz dostał „plastra".

Tego popołudnia Pater nie patrzył, co dzieje się za nim na drodze.

Szpital Akademii Medycznej w Gdańsku,

28.06.2006, 19:00

Właściwie nie wiedział, po co tam jedzie. Z Marcińcem i tak nie pogada, zresztą co napad na skandynawistę ma wspólnego z morderstwem w „Edenie"? Pater jednak niejasno czuł, że między specjalistą od sekt a adiunktem na uniwersytecie jest jakiś związek, jakaś nić, która ich łączy.

– No był tu jakiś z zagranicy… tak… – pielęgniarka w izbie przyjęć przerzucała stos papierów -…ale kto?

– Kręciła głową. – Zresztą wtedy mnie nie było… Gdybyś była, i tak nic z tego by nie wynikło – pomyślał Pater i popatrzył na ziemistą cerę pielęgniarki.

– O, ale niech pan spyta doktora.

Starszy lekarz rozmawiał z jakąś kobietą. Gdy się pożegnali, Pater podszedł i pokazał legitymację.

– Chciałby pan porozmawiać z pacjentem? Nie pan pierwszy, ale to wykluczone.

– Jak pan sądzi, kiedy najwcześniej?

– Najwcześniej jutro. A może nawet pojutrze. Nieźle został pocięty

– Panie doktorze, czy napastnik, bo najpewniej był to jeden człowiek, zrobił to, by tak rzec, fachowo?

– Pyta pan, czy ten nożownik brał lekcje anatomii?

– Krzaczaste brwi doktora się uniosły. – Nie sądzę. Chlasnął raczej bez zastanowienia. – Lekarz wykonał ruch ręką, markując cięcie. – Ja w każdym razie nie nazwałbym tego czystą robotą.

Gdy kończyli rozmowę, Pater przytrzymał dłoń lekarza.

– Co to znaczy, że nie ja pierwszy? Że nie ja pierwszy chciałem z nim rozmawiać?

Brwi uniosły się ponownie.

– Ta kobieta, widział pan. Ta, z którą rozmawiałem, zanim pan podszedł. Też chciała. To, zdaje się, jakaś rodzina…

Pater nie słuchał dalej. Podbiegł do drzwi wyjściowych: W oddali majaczyło kilka sylwetek.

– Marciniec! Przemysław Marciniec! – wrzasnął.

Jedna z sylwetek odwróciła się. Gdy Pater podbiegł, zobaczył kobietę z włosami w kolorze popiołu. Oczy przesłaniały grube szkła okularów. Kobieta lekko się garbiła. Wygląda jak kobra szykująca się do ataku – pomyślał Pater i znów wyjął legitymację.

– Czy pani jest rodziną doktora Marcińca?

– Tak, jestem rodziną doktora Marcińca – kobieta odpowiedziała beznamiętnie.

– Czy doktor miał wrogów? Może kogoś pani podejrzewa? Słyszałem, że doktor grywał i wygrywał w brydża. Może któryś z dłużników?

– Nikogo nie podejrzewam. Przepraszam, spieszę się – wyszeptała wszystkie słowa na tej samej nucie.

– A może mówi coś pani nazwisko Madziar. Albo Czekański?

Wpatrywała się w Patera z wysuniętą do przodu głową.

– Po co to wszystko? – w końcu powiedziała. – Naprawdę muszę już iść.

Odwróciła się i wsiadła do małego fiata.

– Jeszcze się spotkamy – powiedział Pater na tyle głośno, by usłyszała.

Gdy odjeżdżała, Pater pomyślał, że dziesięcioletni silnik malucha miał w sobie więcej życia niż jego właścicielka.

Wrócił do domu i wziął kolejny tego dnia prysznic. Pod falowcem zatrzymał się ford mondeo. Jego właściciel obserwował samochód Patera jeszcze przez dwie godziny. Potem odjechał.

Gdańsk, 29.06.2006, 13:30

W oddziale zakładów bukmacherskich „Profesjonał" kłębiło się nadspodziewanie wielu graczy. O tej godzinie albo się pracuje, albo – zwłaszcza przy takiej pogodzie – leży na plaży. Wiele twarzy Pater widział po raz pierwszy. Znaczyło to, że mundialowa gorączka dopadła tych, którzy na co dzień szerokim łukiem omijali takie salony jak ten. Natłok graczy budził irytację tylko jednej osoby. Kasjerka musiała zrezygnować z ulubionej czynności, czyli podziwiania swoich tipsów.

– Dzień dobry, panie nadkomisarzu. – Dziewczyna szybko sortowała podane kupony.

– Widzę, że wszystko już o mnie wiecie – cierpko zauważył Pater. – Ciekawe, czy znacie już numer mojego kołnierzyka?

– Czterdzieści jeden. – Tipsy przyszpiliły kilka banknotów. – Mój mąż jest podobnej budowy jak pan. A co do reszty – spojrzała na kilku graczy zawzięcie dyskutujących o szansach drużyny trójkolorowych – mamy tu niezły wywiad. Nie gorszy od waszego.