Выбрать главу

– Panie doktorze, w „Edenie" został zamordowany Ryszard Maziarski, a zaginął profesor Jan Czekański. – zaczął Pater. – Siłą rzeczy Czekański pojawia się jako główny podejrzany. Co może mi pan doktor o nim powiedzieć?

– A ja myślałem, że pogadamy o dziewczynach.

– Borucki znów klasnął dłonią o pierś. – A nie o staruchach. To dopiero byłby temat.

– Zwłaszcza gdy mówi o tym specjalista – Pater uśmiechnął się przymilnie, choć dławiła go irytacja.

– Taki jak pan doktor…

– Wie pan co, komisarzu? – Lekarz uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z komplementu, i wyciągnął dłoń do Patera. – Dość tych tytułów. Uprośćmy sprawę… Jestem Heniek, a ty?

– Jarosław – Pater uścisnął dłoń lekarza.

Kiedy podawał mu rękę, zbliżył się do niego i z odruchem niechęci pogratulował sobie trafności przewidywań co do czystości lekarza, stanu jego jamy ustnej i obyczajów. Nie znosił przechodzenia na ty z osobami, które znal słabo albo wcale. Najbardziej go rozwścieczało „tykanie" bezceremonialne i bezwstępne, bez żadnej wyraźnej propozycji w tej kwestii. Porównywał je nawet do gwałtu, choć przejawiał niekiedy sporo konformizmu. Odwiecznym policyjnym obyczajem mówił swoim podwładnym po imieniu, ale wcześniej każdemu z nich expressis verbis oświadczał, że wypijają symboliczny bruderszaft. Nie musiał tego robić. Nie musiał wdawać się w żadne wyjaśnienia, a jednak zawsze to czynił. Nazywał to „gwałtem z grą wstępną".

– Fajne tu mamy dziewczyny, co, Jarek? – Borucki zapalił nowego papierosa.

– Porozmawiamy o tym za chwilę, dobrze, Henryku? – Pater powiedział to bardzo szybko. – Ale na razie o Czekańskim?

– No dobrze… Skoro już koniecznie musimy… – Borucki wstał i poprawił pasek od spodni. – Mów do mnie „Heniek", nie „Henryk". Nie lubię oficjalnej formy mojego imienia.

– No to powiedz mi, Heniu… – Pater uniknął sztucznej, jego zdaniem, formy „Heńku" – coś o Czekańskim. A właściwie nie coś, ale wszystko.

– Miał początki choroby Alzheimera, było to jego największe przekleństwo – Borucki mówił wolno, starannie dobierając słowa. – A wiesz dlaczego? Bo go pozbawiała władzy. Nad sobą, nad ludźmi, a przede wszystkim nad własną pamięcią. Nie mógł tego znieść. To powodowało największą frustrację.

– Skąd tak dobrze o tym wiesz? – zapytał zdumiony Pater. – Czekański ci się zwierzał?

– Tak – odparł poważnie Borucki i zaraz się poprawił: – No niezupełnie… On się zwierzał bezwiednie. Zdradzało go zachowanie…

– Jakie zachowanie? – Pater, choć bardzo zaciekawiony, odnotował w pamięci przejście Boruckiego ze stylu rubasznego i potocznego na piękny i literacki.

– Wiesz, co to są kartki przypominajki? – zapytał lekarz. – W jego pokoju nie było miejsca bez przyklejonej takiej kartki. Przylepiał je nawet do wewnętrznej kieszeni marynarki. Jak ściągi w szkole. Oprócz tego robił tradycyjne notatki. Kiedyś pod nieobecność Czekańskiego czytałem te kartki. Wiem, to nieuczciwe. Głupia ciekawość. Na prawie wszystkich były jakieś nazwiska z adnotacjami i zwroty, których miał użyć w ekspertyzach sądowych. Wiesz co? Zaryzykuję stwierdzenie, że Czekański panicznie bał się utraty pamięci, bo nie chciał stracić władzy, jaką dawała mu pozycja biegłego sądowego. Czekański zastał mnie podczas czytania swoich notatek. Wpadł we wściekłość. Nigdy nie widziałem tak rozzłoszczonego człowieka. Omal nie wyleciałem wtedy z pracy. Libling go jakoś udobruchał, a mnie pozbawił na miesiąc premii. Wiesz, co kiedyś podpatrzyłem? Profesor wyrzucał na śmietnik te zapisane kartki. Sam, osobiście. Nie chciał się przed nikim zdradzać ze swoją słabością. Nawet przed sprzątaczką. Sądzę, że dlatego był w tym domu starców. Tutaj, nawet gdyby okazał jakąś słabość, zrobił coś głupiego czy kompromitującego, i tak by mu to uszło na sucho. Za to dobrze płacił. A w życiu na zewnątrz utrata samokontroli mogłaby go drogo kosztować. Mogłoby nie starczyć na to pieniędzy.

Zapadła cisza. Borucki podciągnął nogawkę spodni i podrapał się po łydce. Patera zdumiała precyzyjna wypowiedź lekarza i jego swoista metamorfoza. W jednej chwili zamienił się w subtelnego psychologa.

Co jest pozą i maską Boruckiego? Jaką rolę on gra? Rubasznego i nieokrzesanego gawędziarza czy Dostojewskiego z „Edenu"? Czy ten ordynarny, prostacki gest podrapania się po łydce zapowiada powrót do poprzedniej roli? Nic w Domu Seniora „Eden" nie jest takie, jakie być powinno. Zamordowany inwalida wcale nie jest inwalidą, lekarz Borucki jest człowiekiem o dwóch twarzach. Jeszcze się okaże – nie daj Boże! – że pielęgniarka Joanna Radziewicz jest transwestytą.

– Jednego nie rozumiem w twojej wnikliwej wypowiedzi – powiedział Pater po chwili. – Powiedziałeś, że Czekański bał się utraty samokontroli. Użyłeś nawet przysłówka „panicznie". Z czego to wywnioskowałeś?

– Posłuchaj, Jarecki. – Dostojewski najwyraźniej zamieniał się teraz w Zagłobę. – Czytałem zapiski Czekańskiego kilka razy. Ten facet wciąż pisał to samo. Jednego dnia wywalał na śmietnik kartkę, a następnego pisał to, co było na tej wywalonej. To nie jest rozsądne. To świadczy o jakichś emocjach. Jedną z nich jest strach przed zdemaskowaniem albo kompromitacją, co nie? I tak to sobie wymyśliłem. Capito?

– Przecież gdyby bał się kompromitacji, niszczyłby te wszystkie kartki skuteczniej. Mógłby je palić, a nie zanosić na śmietnik. Teraz śmietniki nie są bezpiecznymi miejscami dla zachowania tajemnicy. – Pater przypomniał sobie historię pewnego paparazzo, który w jakimś brukowcu dokładnie wyliczył – według zużytych prezerwatyw – ile stosunków płciowych odbywa pewna znana piosenkarka.

– Domyślam się, czemu ich nie palił. – Borucki odczytywał esemesa, który właśnie przyszedł z delikatnym brzękiem. – Czekański nienawidził dymu tytoniowego. Ode mnie odsuwał się zawsze na sporą odległość. Darł się, że kiedy wyjeżdża na dłużej, sprzątaczki palą papierosy w jego pokoju. Kazał na własny koszt zamontować w pokoju i w łazience cholernie czułe czujniki dymu. Nie mógł więc palić notatek u siebie. Ale nie każ mi, Jaro, tłumaczyć się za tego starego kutasa! Masz jeszcze jakieś pytania? Bo wzywa mnie padre direttore…

– Czy mógłbyś mi powiedzieć, co Czekański zapisywał na tych kartkach? To bardzo ważne.

– Nie powtórzę dosłownie. Ale były tam jakieś durne historyjki, którymi straszy się dzieci… Jakby groźby… A oprócz tego nazwiska i charakterystyki różnych nieznanych mi ludzi… Oraz takie zgrabne sformułowania… I wymyślne słowa, których chyba używał w swoich ekspertyzach… Na przykład często pisał „idiosynkrazja"… Wymyślne słowo, bał się, że go zapomni…

– Pamiętasz choć jedną z tych historyjek?

– Żadnej. – Borucki pochylił się i omiótł Patera smrodliwym oddechem. – Wiem tylko, że były jakieś głupie… Gdybym był dzieckiem, to raczej bym się z nich śmiał, niż ich bał…

– Mówisz, że te kartki są na wysypisku śmieci?… – Pater odsunął się na sporą odległość i dodał bardzo głośno: – Materiały Czekańskiego na śmietniku! Może jest w nich coś ciekawego?! Jutro przeszukamy wysypisko!

– Czemu się tak drzesz, Jarecki? – Borucki aż podskoczył.

Pater nie odpowiedział, lecz rzucił się ku drzwiom. Otworzył je gwałtownie i usłyszał oddalające się kroki. Dobiegł do bocznej klatki schodowej. Na parterze zauważył idącą szybkim krokiem starą kobietę. Światło żarówek zaiskrzyło na jej krwistoczerwonych paznokciach. Jadwiga Duraj chodziła bardzo żwawo, jak na swój wiek. Pater był zdezorientowany. Był pewien, że kroki oddaliły się w innym kierunku niż ten, w którym zmierzała pani Duraj.