Выбрать главу

Patrzyli na siebie w milczeniu. W oddali rozległy się pomruki burzy.

– Za chwilę rozpada się jeszcze mocniej. Chodźmy stąd. Muszę coś jeszcze sprawdzić.

– Proszę, pan pierwszy.

Dwaj mężczyźni z latarkami szli leśną ścieżką. Widać było, że ten w sztormiaku się trzęsie. Pater sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kartki. Były niezapisane. Na górze widniała jedynie reklama jakiegoś lekarstwa. Takich kartek doktor Borucki miał pełno. Marian Hoży szedł trzy kroki z przodu i nie mógł widzieć, jak pa frunęły między drzewa.

W lesie porobiły się pierwsze kałuże. Pater miał przemoczone buty i wiedział trzy rzeczy. Wiedział, kto zabił Czekańskiego. Wiedział, gdzie ma oficerskie słowo honoru Mariana Hożego, chociaż nigdy mu tego nie powie. I wiedział, że Przemysław Marciniec nie byłby zachwycony, gdyby dowiedział się, że Czekański umierał z uśmiechem na twarzy.

Dom Seniora „Eden", 4.07.2006, 2:30

Boczna brama luksusowego domu starości była tylko przymknięta. Pater popatrzył pytająco na pułkownika.

– Mam swoje klucze. I życzliwość portiera. – Nadkomisarz przypomniał sobie mężczyznę, który prawie umarł ze strachu, sterroryzowany przez trzech zamaskowanych napastników. – Też nie lubił Czekańskiego.

W dyżurce było pusto. Monitory pokazywały oba wejścia do „Edenu". Dopiero na ekranie Pater zobaczył to, co już dawno powinien zauważyć. Obie bramy zwieńczone były promieniami słońca, które znajdowało się w logo ośrodka. Dom zachodzącego słońca.

– Czy jest pan pewien, że to konieczne? – zapytał szeptem Hoży.

Pater skinął głową.

– Może poczekajmy do rana.

– Nie mogę czekać do rana.

Pułkownik ruszył w głąb korytarza. Stanął pod drzwiami i zaczął nadsłuchiwać.

– Śpi. Może…

– Wchodzimy.

Dziwny grymas nie schodził z twarzy Kazimierza Janiaka nawet wtedy, gdy spał. Hoży potrząsnął jego ramieniem.

– Kaziu… Kaziu… Obudź się! To ja, Marian! Kaziu… obudź się! Jest tu pan nadkomisarz i chce cię o coś spytać.

Janiak otworzył oczy i wpatrywał się w stojących nad nim mężczyzn.

– Panie Kazimierzu… – Pater.pochylił się nad mężczyzną. – Nie chcę o nic pytać. Mam za to dobrą wiadomość. Znalazł się profesor Czekański. Cały i zdrowy Jutro wraca do „Edenu". Prosił, by pana pozdrowić…

Głowa Janiaka zadrżała, a w kąciku ust pojawiła się strużka śliny.

Pater wyprostował się i popatrzył na Hożego.

– Przepraszam, musiałem wiedzieć na pewno. Teraz już wiem.

Ślina ściekała po brodzie Janiaka. Hoży wziął chusteczkę higieniczną i wytarł mu usta. Potem wstał. Pater poczuł woń psujących się zębów. Pułkownik zaczął potrząsać ramieniem Janiaka. Jak pacynka. Chwieje się jak jakaś chora pacynka – pomyślał Pater, patrząc na bezwładne ciało, rządzące niegdyś polską piłką nożną. Może nie był tak przystojny i elokwentny jak prezes PZPN zwany Misiem, ale swego czasu właśnie tacy ludzie jak on rządzili polską piłką.

– Kaziu, to nieprawda! – gorączkowo szeptał Hoży. – On kłamie! Skurwysyn kłamie! On tu nie przyjdzie, zabiłem go, rozumiesz? Zabiłem! Nikt ci już nie zrobi krzywdy. Kaziu…

– Pan to robi z miłości do futbolu, prawda? – zapytał Pater Hożego. Znów poczuł zapach fermentujących owoców i gnijącego mięsa.

– Jest pan zerem.

– Już gdzieś to słyszałem.

– Ty skurwielu! Wynoś się stąd albo i ciebie zabiję!

Hoży chciał jeszcze coś dodać, ale w pokoju pozostali już tylko we dwóch. On i sparaliżowany człowiek, któremu ślina ściekała kącikami ust.

Dom seniora „Eden", 4.07.2006, 3:00

Znalazł się przez chwilę w prawie zupełnym mroku. Na korytarzu paliły się jedynie małe czerwone kontrolki, wskazujące wyłączniki górnego światła. Nie pozwalały one jednak przebić wzrokiem ciemności. Pater, zastanawiając się nad wyrazem „wyłącznik", podszedł ostrożnie do jednego z jego desygnatów i nacisnął go. Jeszcze w jego głowie odzywały się pytania – dlaczego „wyłącznik", nie zaś „włącznik", dlaczego „schody", nie zaś „wchody"? – kiedy ostra biała łuna zalała korytarz i bezlitośnie oświetliła twarze stojących wokół postaci. W pierwszej sekundzie wydawało mu się, że otoczyły go jakieś demony z sennego koszmaru. Czterej mężczyźni – dwaj ogoleni na łyso, dwaj bardzo krótko ostrzyżeni, wszyscy ubrani na czarno – patrzyli na niego nienawistnym wzrokiem. Światło wydobywało z ich twarzy każdą zmarszczkę, każdy grymas ust, niemal oświetlało wytężoną pracę mózgów pod kopułami czaszek. Pater słyszał, że w szpitalach często pojawiają się korowody duchów. Bardzo chciał, aby ci ludzie byli zjawami, a nie na przykład funkcjonariuszami ABW.

Kiedy otrzymał pierwszy cios, zrozumiał, że jego nadzieja była płonna. Nawet nie spostrzegł zamachu, żadnego najmniejszego zwiastuna. Jedynie ból, który rozlał się po podbródku. Raczej instynktownie wyczuł, niż zauważył swojego oprawcę. Kiedy na błyszczącej jak lustro posadzce odbierał drugi cios – w ucho i w szyję – spojrzał przelotnie na twarz, nad którą wznosiła się zaciśnięta pięść. Była to twarz dzika, azjatycka. Dwie kreski ściągniętych i wygiętych ku górze brwi i takie same dwie kreski cienkich wąsów, które łączyły się pod brodą. Kiedy zapiekło go ucho i usłyszał w nim rozkołysany dzwon, pojawiło się w głowie absurdalne w tych okolicznościach pytanie, jak pielęgnować taki wyszukany zarost. Trzeci cios pozbawi mnie przytomności, pomyślał i zamknął oczy, aby nie widzieć nienawistnej twarzy Tatarzyna. Po kilkunastu sekundach otworzył oczy. Trzeciego ciosu nie było, tatarskie oblicze wciąż nad nim wisiało. Powoli brwi ułożyły się w równe kreski, zmrużone oczy przestały być skośne, twarz utraciła azjatycki wyraz. Teraz wydała się ona Paterowi dziwnie sympatyczna i znajoma. Ból, który pulsował od brody do ucha, i dzwon w głowie nie pozwalały mu się skupić nad identyfikacją napastnika. Za to pojawiła się nagła potrzeba usłyszenia własnego głosu. Głos jest ratunkiem. Bez głosu nie ma wołania o pomoc. Cios w szyję zrobił jednak swoje: Z gardła policjanta wydobył się jedynie charkot.

– Paprzycki i Lewar ostrzegali cię, gnoju – powiedział rzekomy Tatar – żebyś nie wsadzał mordy w nie swoje sprawy. Nie posłuchałeś. No to teraz już nie będzie żadnych ostrzeżeń. Teraz będzie dół w lesie. Brać go zewnętrzną windą!

– Tak jest – odrzekli prawie równocześnie dwaj mężczyźni i chwycili Patera pod pachy.

Nigdy się nie czuł tak lekki jak teraz. Prawie unosił się nad posadzką. Zgasło światło na korytarzu. Poruszali się szybko i prawie bezszelestnie. Przed nim biegł dowódca komanda, obok niego dwaj tragarze, a za sobą słyszał oddech czwartego. Weszli wszyscy do windy, która zakołysała się od impetu, z jakim go rzucili na podłogę. Po chwili owiało go leśne powietrze. Pędzili przez tylny dziedziniec z niewiarygodną prędkością. Jego sandały sunęły noskami po wypielęgnowanym trawniku. Poczuł wilgoć na twarzy. Kątem oka dojrzał urządzenie nawadniające trawnik. To ono siknęło na nich krzywym strumieniem wody. Pater wszystko słyszał z oddalenia, jakby transportowano go w szklanym kloszu. Zdawało mu się, że jego ucho rozrasta się na pół twarzy jak bolący siny nowotwór. Za chwilę zapach rozgrzanych sosen stał się intensywniejszy. Po raz trzeci tego dnia Pater miał gwałtowne spotkanie z podłożem. Ziemia aż jęknęła pod jego ciężarem. Zwinął się w kłębek jak dziecko, które próbuje się osłonić przed ciosem pijanego ojca. Kątem oka zobaczył piękny, stylowy budynek „Edenu", oświetlony punktowo. Dwaj mężczyźni stali obok Patera, opierając dłonie na kolanach i ciężko dysząc. Przekręcił głowę ku dowódcy. Jego twarz była doskonale widoczna w świetle latarki, którą trzymał jeszcze jeden jego człowiek, ten zamykający ich niewielki szybki peleton.

– No więc nie podwinęliśmy ogona, jak raczył powiedzieć ten idiota, doktor Borucki.

Podsłuchiwali rozmowę, nagrali ją – pomyślał Pater.

– Wiesz, co to jest, Pater? – zapytał dowódca, pokazawszy mu pistolet z tłumikiem. – Niezarejestrowany nigdzie pistolet. Dziewięciostrzałowy Kupiłem go niedawno na bazarze od Ruskich. Mogę ci to przyłożyć do skroni i wywiercić małą dziurę w głowie, a potem przez tę dziurę wykapie twój mózg… Mogę też wywiercić ci tym dziurę w kolanie. Paskudnie strzaskać rzepkę. Kiedy co rano będziesz wstawał z łóżka i opierał sztywną nogę na podłodze, przypomnisz sobie tę letnią noc. Że chodziłeś tam, gdzie nikt cię nie zapraszał… Kiedy będziesz stał na jednej nodze, poczujesz, jak drży. Wtedy przypomnisz sobie zakaz, którego nie posłuchałeś…