Выбрать главу

– Popierdoliło cię?! – Fałoch wstał i nie mógł ukryć gniewu. – No i co będzie, jeśli właśnie nie zadzwoni? Jeśli Czekański jest naprawdę zbrodniarzem z sekty i zabije Romana? Co wtedy zrobisz? A mnie wezwą do ministra… Mówisz, żebym się nie martwił, bo on do ciebie codziennie dzwoni. Ale ja właśnie martwię się, że nie zadzwoni! A zresztą, co ty mówisz?! – wrzasnął Fałoch. – Jak to dzwoni?! To on już tam jest?!

Junior spuścił wzrok i milczał. Fałoch szybko się opanował. Wstał, odkręcił kran w rogu i demonstracyjnie włożył obie dłonie pod strumień wody. W gabinecie zniknęły promienie słońca. To wcale nie zmartwiło Fałocha.

Dom Seniora „Eden", 4.07.2006, 3:25

Jarosław Pater zagryzał wargi. Mówił z coraz większym trudem.

– I co, jak dalej było? – policjant wolno cedził słowa. – Pewnego pięknego dnia zaginął Czekański…

– Proszę wyjść z mojego gabinetu! – wrzasnął Libling. – Jak pan śmie zakłócać spokój i wysuwać pod moim adresem jakieś oskarżenia?! Jest pan na terenie prywatnym! Moim terenie! Proszę go opuścić, ale to już!

– Dlaczego dopiero teraz mnie pan wyrzuca? – zapytał Pater. – A nie od razu, kiedy pana obudziłem w środku nocy? Odpowiem na to pytanie. – Poprawił się na krześle. – Był pan po prostu ciekaw, co ja wiem. A teraz obudził się w panu lew, bo zdaje się panu, że nic więcej nie wiem. A może stał się pan lwem, bo czymś pana dotknąłem… Może idę właściwym tropem? Wyjaśnijmy sobie dwie rzeczy. – Pater z charakterystycznym świstem wciągnął przez zęby powietrze, jakby chciał osuszyć bolący ząb. – Po pierwsze, nie prowadzę żadnego oficjalnego śledztwa w tej sprawie i występuję przed panem jako osoba prywatna, w dodatku na urlopie. Po drugie, nawet gdybym potajemnie nagrywał to, co pan mi powie, to może pan za chwilę udawać pijanego i potem każdy pański ewentualny obrońca będzie wnioskował o nieuwzględnianie tego nagrania jako dowodu nawet bez badań fonoskopijnych. I każdy sąd przychyli się do tego wniosku. To co? Porozmawiamy jeszcze chwilę czy chce pan, żebym to ja dziś przywitał pańskich touroperatorów – wypowiedział to słowo z wyraźnym obrzydzeniem – i już na wstępie powiedział, że znaleźli się w Domu Seniora „Inferno"?

– No so jest, kurwa? – zabełkotał Libling. – Gadasz szy, kurwa, nie gadasz?

– Szybko odkrył pan, doktorze, że Maziarski jest pseudoinwalidą.

– A niby jak to odkryłem?

– Jest pan specjalistą od zmiany wyglądu. Zawodowcem. Nie oszukał pana ktoś, kto wygląd zmienia po amatorsku. Farbuje włosy i udaje inwalidę. Bezbłędnie pan rozpozna, czy ktoś swój inwalidzki wózek obsługuje od dawna, czy od kilku tygodni, prawda?

– No dobszsze… No i so dalej?

– Maziarski coś wywęszył. Mógł być agentem. Co gorsza, mógł coś odkryć. Na przykład coś śmierdzącego w sprawie śmierci Adeli Woźniak, która złamała sobie kręgosłup, zjeżdżając w dół po schodach na zaciągniętym ręcznym hamulcu. Alkoholizm i przeszłość Marcina Ryby też nie uszłaby uwadze agenta. A najgorsze było to, że Maziarski zaprzyjaźnił się z Czekańskim. Z sadystą, który lubił dręczyć psychicznie ludzi. I ten sadysta znika nagle z twojego, przepraszam, pańskiego sanatorium. Może ktoś go zabił? Kolejna tajemnicza śmierć w „Edenie", w raju dla seniorów? W pańskim pachnącym sosnowym lesie pojawiają się długowłosi, pozbawieni skrupułów młodzieńcy z prasy brukowej. Ich komórki nieustannie dzwonią. Zanieczyszczają torebkami po hamburgerach pańskie wyżwirowane ścieżki. Za drzewami i w krzewach pojawiają się produkty ich niezdrowej przemiany materii. Tego by pan już nie zniósł. Pański Dom Seniora zostaje przechrzczony na „znikający punkt", a „Rzeźnik z Milanówka" staje się nagle w tytułach brukowców „doktorem Inferno" albo „doktorem Potasikiem", jak ten od „łowców skór". Mam mówić dalej czy w końcu coś pan powie swym pijackim głosem?

Twarz Liblinga spurpurowiała i pokryła się sinymi plamami. Paterowi zdawało się, że puchnie w oczach i staje się coraz bardziej podobna do żarówki. Albo do gruszki służącej do robienia lewatywy.

– Proszę opuścić mój teren!

Pater miał wrażenie, że w procesie artykulacji tego polecenia brały udział wyłącznie zęby Liblinga. Wstał i syknął z bólu.

– Tortury – powiedział Pater – tak, nie przesłyszał się pan. Zeznania wymuszone torturami. Dla sądu nie mają znaczenia. Ale dla mnie mają. Bo wie pan co? Bo ja jestem głupi. I zawsze chcę wiedzieć, kto zabił. Nic mnie więcej nie obchodzi. Zrozum, Libling, ja po prostu nie mogę zasnąć, nie dowiedziawszy się, kto zabił.

W tym momencie Pater otworzył drzwi. Do gabinetu dyrektora cicho weszło czterech ubranych na czarno, krótko ostrzyżonych mężczyzn. Trzech wciąż miało na głowie kominiarki. Dowódca komanda podbiegi do biurka i szybkim ruchem uderzył Liblinga w krtań. Cios był bardzo dokładnie odmierzony. Dyrektor stracił głos, nie przytomność. Po sekundzie znalazł się w rękach trzech ludzi, którzy wynieśli go do łazienki sąsiadującej z gabinetem. Pater pokuśtykał za nimi. Libling leżał w wannie i usiłował chwycić powietrze. Jego zalane krwią usta poruszały się jak otwór gębowy ryby. Na wardze pęki bąbel śliny.

– A teraz ci przestrzelę kolano – powiedział dowódca do Liblinga – jeśli mi zaraz wszystkiego nie opowiesz. Będziesz czuł drżącą nogę codziennie, przez wiele lat, kiedy będziesz wstawał z łóżka…

– Dobrze – wyszeptał Libling – już mówię… Najbardziej irytowało mnie czytanie tych bredni o staroskandynawskich rytuałach. O skalpowaniu… Jednak musiałem to wiedzieć…

Libling – w odróżnieniu od Patera – nie drażnił dowódcy kąśliwymi uwagami o tekstach z amerykańskich filmów. Najwyraźniej wiedział, że życie to nie film.

Dom Seniora „Eden", 17.06.2006, 1:46

Libling wszedł bez pukania do pokoju pensjonariusza Ryszarda Maziarskiego. Z binokularem w oku siedział on na swoim wózku inwalidzkim przy stole, na którym leżały liczne plastikowe i metalowe elementy modelarskie, które po złożeniu i sklejeniu miały utworzyć jakiś czołg, pojazd opancerzony czy superpancernik. Dwie potężne lampy oświetlały to rumowisko części, z którego miało powstać kolejne dzieło ludzkiej cierpliwości.

– Co się stało z pańskimi dobrymi manierami, dyrektorze! – Maziarski przekręcił się z wózkiem w stronę Liblinga. – Wchodzi pan jak do obory? Bez pukania?

– Wiem, kim pan jest, panie pseudo-Maziarski – warknął Libling – i chciałem panu zakomunikować, że od jutra traci pan miejsce w moim pensjonacie.

Maziarski wstał z wózka i zbliżył się do Liblinga. Miał podpuchnięte oczy i ślinę w kącikach ust. Na ten widok Libling potrząsnął głową ze wstrętem. Maziarski był od niego znacznie niższy.

– I co z tego, że stąd odejdę – powiedział zimnym głosem Maziarski. – Myślisz, że zamieciesz wszystko pod dywan? Pomyśl, debilu, czy nie lepiej mieć we mnie sprzymierzeńca zamiast mnie stąd wyrzucać! Zbierzmy fakty. Ktoś zabił Adelę Woźniak. Ktoś wysyła pogróżki zaprzysięgłemu sekciarzowi i neopoganinowi Czekańskiemu. Może chcą go zaciukać jego koledzy z sekty Może komuś podpadł, bo za dużo gadał. On uwielbia gadać. Dzisiaj, w środku nocy, Czekańskiego nie ma. Jego pokój jest pusty… Stało się? Kto o tym wszystkim wie? Tylko ty i ja! I nikt więcej nie musi wiedzieć!

– A pańscy mocodawcy? – Na twarz Liblinga wystąpiły różowe plamy. – Nic im pan nie powie?

– Jak mi zapłacisz, to nie powiem i wszystko razem zamieciemy pod dywan. Nikt już cię nie nazwie „Rzeźnikiem z Milanówka" ani „doktorem…"

Dom Seniora „Eden", 4.07.2006, 3:41

– Tak mnie nazwał. – W oczach leżącego w wannie Liblinga pojawiły się łzy. – Nie mogłem tego znieść… Nikt nie ma prawa nazywać mnie „doktorem Mengele"…

– Mów dalej – warknął dowódca. – Kiedy on skleił sobie ręce?

– Kiedy był w agonii. – Libling poruszył się, jakby chciał przewrócić się na bok, co natychmiast uniemożliwił mu jeden z mężczyzn. – Opadł na wózek inwalidzki, ostatkiem sił wycisnął trochę kleju na stół. Następnie wsadził do kleju palce i skleił je. Potem umarł. Oskalpowałem go już po śmierci. Nie zadawałem mu bólu.