Выбрать главу

— Ciekawe, jak one się poruszają — rzucił w zamyśleniu Maksym Licho.

— Kapitanie, one doganiają nas! — Lo Wej odznaczający się zazwyczaj zimną krwią i opanowaniem był jakby zaniepokojony. — Pozostało jakieś dziesięć—dwanaście tysięcy kilometrów… Czyż nie czas już włączyć motory?

— Poczekajmy jeszcze — nie odrywając oczu od okularu, odparł Nowak.

…Kiedy między „Fotonem–2” a rojem pozostało nie więcej niż tysiąc kilometrów, luminiscencja w roju nagle ustała, przez co stał się on niewidoczny w czarnej pustce Kosmosu. Sandro włączył radioteleskop: na ekranie ukazała się wisząca w przestrzeni kula z „rakietek”.

— Wydaje się, iż nie mają zamiaru atakować nas — z ulgą westchnął Torrena.

— Zrozumiałe! Mogły to z powodzeniem uczynić na Dziwnej Planecie… „Rakietki” zamierzają lecieć za nami do systemu słonecznego, tak to wygląda. — Nowak obrzucił pytającym wzrokiem zebranych. — Co o tym myślicie?

— To wspaniale! — Sandro wpadł w zachwyt. — Zaznajomić ludzi z tymi krystalicznymi istotami… Oprzeć z nimi stosunki na wzajemnym zrozumieniu się i twórczej współpracy. Jakiż kolosalny postęp w świadomości ludzi, jakież zmiany w ich historii!

— Do dyspozycji „rakietek” można by oddać planetę Merkury — rzeczowo dodał Maksym Licho. — Warunki na niej podobne są do tych, jakie panują na Dziwnej Planecie. Niech tam założą kolonię… Wiem, co cię niepokoi, Antoni. — Maksym spojrzał wprost w twarz kapitana i pokręcił głową. — To próżne obawy. Ludzkość jest dostatecznie silna, by podołać im w razie czego. Lecz ja nie wierzę, by doszło do konfliktu. Myślące istoty zawsze znajdą sposób, by się wzajemnie zrozumieć…

Antoni Nowak zacisnął zęby i nic nie odpowiedziawszy, zwrócił się do Torreny:

— A ty, Juliuszu?

— Trzeba dokładnie zbadać, jak porusza się rój. — W czarnych oczach Torreny płonęła ciekawość uczonego. — Brak zamkniętej konstrukcji, sądząc po wszystkim, brak antymaterii, a mimo to osiągnęły one już prędkość 40 000 km/sek. Ciekawe, czy potrafią osiągnąć szybkość zbliżoną do prędkości światła.

— Lo Wej?

Ten nie odpowiedział od razu.

— One nie chciały skontaktować się z nami, nie usiłowały nawet w jakiś sposób zawiadomić nas o tym, że będą za nami podążać… Trzeba być czujnym. Nie wierzę, by nie potrafiły przekazać informacji.

— A ty co o tym myślisz, Patrick?

— Mówiąc otwarcie, podoba mi się idea sprowadzenia ich na Ziemię. To wszystko… A ty jak sądzisz, kapitanie?

— Jak ja sądzę… — Nowak obrzucił zebranych wzrokiem i skandując poszczególne słowa odrzekł: — Za wszelką cenę musimy się ich pozbyć.

VI

Nowak i Lo Wej, goniąc resztkami sił, ciągnęli korytarzem ku wejściowej kabinie elektromagnetycznej katapulty pojemnik ze skroplonym antyhelem. Olbrzymia masa z rozszczepialnego materiału zawarta w niewielkim cylindrze przy każdym wstrząsie wyrywała się z rąk, przy lada potknięciu miotała nimi na boki, jakby zamierzała zmiażdżyć o ścianę kruche ciało ludzkie. „Foton–2” mknął z szybkością zbliżoną do prędkości światła — potwierdziła się teoria wzrastania mas. Od nadmiernego wysiłku wściekle tłukło się serce, drżały ręce.

Spoza zamkniętych na głucho drzwi sali konferencyjnej dolatywały na korytarz łomot pięści i gniewne krzyki: pozostali tam Sandro Reed, Maksym Licho, Torrena i Loy. Luk wejściowej kabiny był już blisko, kiedy Nowak opuścił pojemnik na podłogę, czując, iż w przeciwnym razie palce rozewrą się same. Po czym wyprostował się i głęboko wciągnął w płuca powietrze. W tym momencie ustały krzyki i hałasy w sali konferencyjnej.

— Oni coś planują — nadsłuchując powiedział Lo Wej. — Naradzają się…

Antoni pochylił się i uchwycił za brzeg cylindra.

— Raz, dwa, razem! — zataczając się z boku na bok znowu zaczęli wlec cylinder.

Wyrażona wówczas przez Nowaka myśl wywołała gorące protesty. Podtrzymał go tylko Lo Wej”.

— Tak, ja również uważam, że narażamy Ziemię na nieznane niebezpieczeństwo’ — Spróbował opowiedzieć o tym, co zobaczył na ekranach. Ale (Lo Wej nie mógł określić dokładnie swych wrażeń) opowiadanie było zagmatwane i nikogo nie przekonało. Ponieważ jednak czas naglił, postanowiono dyskusję kontynuować z kabin. Wszyscy rozeszli się na swoje miejsca. Nowak powrócił do kabiny nawigacyjnej i włączył motory; wtedy miał jeszcze nadzieję, ze rój „rakietek” nie wytrzyma współzawodnictwa w szybkości.

Mijała czterdziesta doba nabierania rozpędu…Foton–2” zbliżał się do prędkości 150 000 km/sek., jednakże rój nie pozostawał w tyle. Gigantycznymi skokami — wybuchami dopędzał astrolot, gdy tylko ten oddalił się od niego o parę tysięcy kilometrów. Juliusz Torrena uważnie badał widmo wybuchów, jednakże mógł tylko stwierdzić, że to nie antymateria. „Rakietkom” była znana jakaś inna zasada ruchu, nie mniej efektywna.

Dyskusja o tym, jak postąpić z „rakietkami”, nie wygasła, lecz przeciwnie, zaostrzała się coraz bardziej. Astronauci prowadzili spór za pomocą wideofonów, pozostając w swoich kabinach; gdy kapitan na parę godzin wyłączył motory, by załoga mogła odpocząć po wysiłku związanym ze skuwającym ciężarem inercji, wszyscy zbierali się w sali narad i spór ciągnął się dalej.

— Nie tylko prowadzić je za sobą, lecz nawet wskazać im kierunek, w którym znajduje się układ słoneczny, oznacza wystawić ludzkość na cios — przekonywał Nowak. — Jest rzeczą śmieszną myśleć, że one zadowolą się planetą Merkury. One zagarną cały system…

— Dlaczego uważasz je za zaborców, Antoni? — wykrzyknął Sandro. — Alboż nas, ludzi, ciągnie w inne światy dążenie do podbojów? Zapewne wiedzie je żądza wiedzy…

— Wiedza nie jest nikomu potrzebna tak sobie z łaski na uciechę, lecz dla dalszego rozwoju życia, chłopcze. „Rakietki” ponadto muszą znaleźć w tym celu nowe ziemie. Wokół Najbliższej krąży tylko jedna planeta. Jest im już na niej zbyt ciasno. Kiedy ludziom dwieście lat temu zrobiło się ciasno na Ziemi, zaczęli zaludniać planety Mars i Wenus, stworzyli atmosferę na Księżycu. A one nie mają się gdzie podziać.

— W układzie słonecznym wystarczy miejsca i dla nich, i dla nas. Dlaczego mamy podejrzewać, że „rakietki” będą usiłowały unicestwić ludzi? — wtrącił Patrick Loy.

— Dlatego, że ludzi i te krystaliczne stwory nic nie może łączyć — wtrącił się do sporu Lo Wej. — Majaczenie uszkodzonej maszyny elektronowej ma więcej wspólnych cech z naszym myśleniem, ponieważ mimo wszystko jest ona dziełem ludzkich rąk i mózgów. A „rakietki”… one nie znają naszych uczuć, nie są w stanie zrozumieć naszych myśli. My zasadniczo różnimy się od nich. Nam potrzebne jest powietrze — „rakietkom” przeszkadza ono w lataniu. Nam niezbędna jest woda — dla nich jest ona mało istotna. Nam potrzebny jest organiczny pokarm — im energia świetlna.

— Czcza gadanina! — rozległ się pewny siebie bas Maksyma Licho. — Myślących istot nie może dzielić przepaść. One zrozumieją nas.

— Z tego powodu sytuacja nasza nie będzie łatwiejsza! — Cienki głos Lo Weja po basie Maksyma brzmiał niepewnie. — One dojdą do przekonania, że jesteśmy grudkami galaretowatej materii ze znikomo małym zapasem energii wewnętrznej, z żółwim tempem myśli i ruchów. Pojmą, że ludzie to istoty niedoskonałe, śmiesznie nieudany twór przyrody, i nie będą też czuły do nas ani sympatii, ani litości, ani współczucia…

Kiedy po odpoczynku wszyscy rozeszli się do swoich kabin, Nowak z rozpaczą w duszy pojął, że załodze nie uda się osiągnąć wspólnego poglądu.