Wszystko to zostało wykonane tak szybko, że w sali nikt nie zdążył się zorientować, co się dzieje. Skoro jednak tylko Nowak oderwał rękę od automatu, przytłoczyło go natychmiast nigdy nie doznawane uczucie nikczemnej podłości; coś niepojęcie brudnego i mętnego wtargnęło w jasny świat jego myśli i uczynków. Tam, poza drzwiami, znajdowali się towarzysze, z którymi niejedno przeżył, razem pracował, dzielił myśli, niebezpieczeństwa i radość sukcesów. Pełen ognia, wiecznie entuzjazmujący się nowymi ideami Torrena i opanowany, mądry eksperymentator Patrick Loy; Maksym, z którym wspólnie przeżył niepowodzenie i rozpaczliwy smutek pierwszej wyprawy na Dziwną Planetę; chłopięcy Sandro… Antoni spojrzał na Lo Weja i w oczach jego dojrzał do samo: obrzydzenie, wstręt do niego i do samego siebie.
Reakcja była tak silna, że omal nie rzucili się razem, by odryglować drzwi. Lecz po chwili zapanowali nad sobą.
VII
— Antoni, dlaczego nadałeś astrolotowi aż taką prędkość? Trudny przecież będzie powrót na wytyczoną trajektorię..
— Dlatego, by unicestwić rój bez pudła… Tak wypadło według obliczeń… — kapitan dyszał ciężko, przed chwilą bowiem uporał się z ustawieniem pojemnika z antyhelem na dziobie rakiety i właśnie teraz, wspierając się o ściankę kabiny, zdejmował skafander. — Otóż nasza rakieta zwiadowcza nie może rozwijać większego przyśpieszenia niż jeden kilometr na sekundę w sekundę… Przy małych prędkościach „Fotonu–2” i roju zdoła ona przebyć tę odległość w przeciągu 45–50 sekund. A to jest ogromny szmat czasu dla aparatu poznawczego „rakietek”, które zdążą zauważyć i okrążyć rakietę lub po prostu rozprysnąć się na wszystkie strony. Trudno to przewidzieć. Musielibyśmy wypuścić olbrzymi nabój antyhelu — niemal połowę naszego zapasu. Astrolot znalazłby się w niebezpieczeństwie, wybuch mógłby go uszkodzić, rozumiesz?
— Zdecydowałeś się więc wykorzystać efekty wynikające z teorii względności? — skinął głową Lo Wej, nie odrywając wzroku od pulpitu z przyrządami sterowniczymi: nastawił je na automatyczną pracę. — Zmniejszenie tempa czasu, zwiększenie inercjalnej masy „rakietek”?
— Tak i wzrost wzajemnej prędkości… Wygrywamy na czasie sześciokrotnie. W tym przypadku nawet jeśli „rakietki” zdążą dostrzec lecące naprzeciw ciało, nie potrafią uchylić się… Wszystko gotowe?
— Gotowe. — Lo Wej wstał, obrzucił ostatni raz wzrokiem przyrządy i w zamyśleniu powtórzył: — Wszystko gotowe.
Przez kabinę łączącą wyszli z rakiety na korytarz astrolotu. Nowak włączył prąd do magnesów elektrycznych: teraz rakieta zwiadowcza spoczywała w wylocie katapultj elektromagnetycznej, związana z „Fotonem–2” tylko siłą ciążenia.
Antoni i Lo skierowali się na czoło astrolotu, do pulpitu z przyrządami kierującymi katapultą. Dudniąca cisza zalegająca korytarz czujnie wsłuchiwała się w odgłos drobnych kroków. Lo Wej zatrzymał się przy drzwiach ogólnej sali.
— Spójrz, Antoni!
— W pancernej płycie ziała owalna wyrwa o nierównych, pokrytych bąblami roztopionego metalu brzegach. Lo Wej wsunął w nią głowę i rozejrzał się po sali — nikogo w niej nie było. — Wycięli za pomocą prądu… — Nowak dotknął brzegu dziury palcami. — Teraz oni nas poszukują. Chodźmy szybciej.
Niebo za astrolotem składało się z koncentrycznych świetlistych kół, zakreślonych gwiazdami. Najbliższa zagubiła się gdzieś w wirującej przestrzeni. W tym miejscu, gdzie zbiegały się kręgi gwiezdne, leciał w ciemnościach rój „rakietek”. Lo Wej skierował na niego paraboliczne anteny radioteleskopów. Na ekranie pojawiła się kula złożona z mnóstwa punkcików. Można było zobaczyć, jak „rakietki” powoli poruszały się wewnątrz roju.
…Minęło nie więcej niż cztery wewnętrzne godziny od chwili zatrzymania motorów, jednakże Nowaka nie opuszczało pełne zniecierpliwienia pragnienie: szybciej, szybciej skończyć z tym! Czuł się już znużony na skutek napięcia nerwowego… Lo w skupieniu dokładnie wymierzał odległość pomiędzy astrolotem a rojem, by automatom rakiety przekazać ostateczne poprawki.
— No? — zapytał Nowak.
— Zaraz… — Lo Wej przekręcił parę gałek na pulpicie, potem przypomniawszy coś sobie, uniósł głowę. — Antoni, należy ich uprzedzić, że zaraz nastąpi szarpnięcie.
— Słusznie! Pokaleczą się jeszcze — kapitan kiwnął twierdząco głową i włączył mikrofon. — Uwaga! Maksym, Sandro, Loy, Torrena, słuchajcie! Za parę sekund na astrolocie nastąpi wstrząs o sile równej w przybliżeniu trzykrotnemu przyśpieszeniu ciążenia ziemskiego… Uwaga! Gdziekolwiek się znajdujecie, zapnijcie pasy bezpieczeństwa lub uchwyćcie za poręcze foteli.
W tym momencie rozległy się uderzenia o drzwi kabiny nawigacyjnej. Nowak zbity z tropu spojrzał na Lo Weja.
— Nie słyszeli nas. W tej części korytarza nie ma głośników. Co robić? — zawahawszy się sekundę podszedł do drzwi, jednym szarpnięciem otworzył je i nie pozwalając się im opamiętać, ryknął ogłuszająco:
— Odejdźcie od drzwi! Uchwyćcie za poręcze! Zaraz nastąpi silny wstrząs!
Była to cała ich czwórka — Maksym, Patrick, Sandro i Torrena — ciężko dyszeli, wściekłość malowała się na ich twarzach. Przez chwilę, stall zmieszani, lecz natychmiast w milczeniu rzucili się do kabiny nawigacyjnej.
— Lo, włączaj — ostatnim wysiłkiem powstrzymując napór, krzyknął Nowak.
Podłoga korytarza, na której stali, przekształciła się nagle w pionową ścianę i cała piątka poleciała na łeb na szyję „w dół”. Nowak w locie spróbował dosięgnąć poręczy w ścianie, lecz źle obliczywszy, uderzył w nie łokciem i od ostrego bólu, który przeszył rękę, o mało nie stracił przytomności. Po chwili katapulta elektromagnetyczna wyrzuciła rakietę zwiadowczą w przestrzeń, przyspieszenie ustało, podłoga wróciła znowu na miejsce. Przekoziołkowawszy parę razy, Antoni rozciągnął się na niej jak długi. Tuz obok ciężko runęło ciało Maksyma.
Natychmiast, zapomniawszy o bólu, zerwali się na nogi, wdarli do kabiny nawigacyjnej i w milczeniu przywarli do szkła iluminatora. Pośród gwiezdnych kręgów w przestrzeni rakieta zwiadowcza widoczna była dzięki wydobywającym się z dysz płomieniom jak nieco jaskrawsza, oddalająca się gwiazdka. Na ekranie radioteleskopu można było zobaczyć, ze wewnątrz roju zaczął się jakiś ruch. Punkty „rakietek” poruszały się po spirali, w centrum roju pojawił się prześwit, widocznie krystaliczne istoty zauważyły mknące im naprzeciw ciało i postanowiły je przepuścić. Jednakże automat zegarowy na pojemniku zrobił swoje stłoczony pod ciśnieniem tysiąca atmosfer antyhel wyrwał się z cylindra. Teraz na spotkanie „rakietek” mknął niszczący obłok antymaterii.
Wszyscy na mgnienie oka zamarli, oczekiwali na wstrząs odrzutu, który miał oznaczać, że załadowany antyhelem jonolot został wyrzucony w przestrzeń. Nagle zabrzmiał pełen niepokoju i radości okrzyk Lo Weja:
— Oh! Patrzcie, co one robią.
W tej chwili można to było zobaczyć nie tylko na ekranie radioteleskopu, lecz i gołym okiem poprzez iluminatory: rój „rakietek” ożył i zajarzył się światłem. Zaczął on jakby rozpływać się — „rakietki” uchodziły na wszystkie strony od centrum. Rój rozwinął się jak gdyby w lśniący świątecznie pąk kwiatu, który natychmiast przekształcił się w duży pierścień…
— Zrozumiały niebezpieczeństwo. Przygotowują się… — Lecz oto „rakietki” znowu zwarły się w ciasną kulę; w jej wnętrzu zamigotały błyski. W pierwszej chwili astronauci nie zrozumieli, dlaczego każdy następny błysk był bardziej mglisty niż poprzedni.