Starzec wstał, włączył górne światło. Na gładkim boku robota był wygrawerowany napis: „Ludzie Ziemi, my…” Młodzieniec przenosił pytające spojrzenie z napisu na starca. Wreszcie nie wytrzymał.
— To zostało zrobione tam — wyrzekł. Głos mu zadrżał. — Na tamtej planecie były istoty rozumne…
— Istoty rozumne! — powtórzył starzec w zamyśleniu. — To za słabo powiedziane. Istoty niezwykle mądre. I to właśnie stanowi zagadką.
— Jaką? — zapytał niecierpliwie młodzieniec.
— Nie zdążyli skończyć tego napisu — ciągnął pogrążony w myślach starzec. — Tak, tutaj jest wgłębienie — to początek następnego słowa.
— O jakiej zagadce pan myśli? — powtórzył niecierpliwie młodzieniec.
Zdumiewał go spokój starca i denerwowała powolność, z którą oglądał robota. Starzec powrócił na fotel.
— Rakieta osiągnęła gwiazdę Van Maanena — mówił cicho, jakby głośno myślał. — Jak nam dziś wiadomo, gwiazda ta posiada jedną jedyną planetę. Rakieta stała się na pewien czas jej sputnikiem. Najpierw prowadzono obserwacje przy pomocy przyrządów pokładowych, potem rakieta posiłkowa spuściła w dół robota. Według sporządzonego zawczasu programu robot mógł spędzić na planecie pięćdziesiąt godzin. Gdyby nie wrócił, rakieta udałaby się w drogę powrotną… Rozumiesz teraz? Te istoty w ciągu pięćdziesięciu godzin zdołały zapoznać się z konstrukcją robota i według jego aparatury zrozumieć nasz język…
— To niemożliwe! — wykrzyknął młodzieniec. Starzec wzruszył ramionami.
— Obejrzyj jeszcze raz napis. Zwróć uwagę, że chociaż nie jest skończony, składa się jednak ze starannie wygrawerowanych liter. Nie pominięto najdrobniejszych — w gruncie rzeczy niepotrzebnych — szczegółów. Te istoty nie wiedziały, że można upraszczać pismo. Skopiowały je dokładnie z drukującej aparatury robota.
— Ale przecież robot posiada również taśmę dźwiękową — powiedział młodzieniec. — Dlaczegóż więc… Ach, rozumiem! Znaczy się, że usłyszymy ich głosy?
— Nie — uśmiechnął się starzec. — Usłyszymy głos robota. Taśma dźwiękowa nie była przewidziana do nagrywania dźwięków z zewnątrz. Odzwierciedlała tylko to, co zafiksowywał mózg elektronowy robota. Dlatego głos będzie należał do robota, ale treść może być podpowiedziana — przez nich.
— Mówił pan o jakiejś zagadce.
— Tak. Mają starszą kulturę niż my. Może wybiegli o tysiące, miliony lat naprzód… Więc dlaczego my przylecieliśmy do nich, a nie oni do nas? To właśnie stanowi zagadkę…
Zgarbiony, jakiś nastroszony siedział w swoim kącie. Młodzieniec niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Chciało mu się jak najprędzej otworzyć robota, ale starzec milczał, pogrążony w zamyśleniu, i młodzieniec nie miał odwagi go niepokoić. Nie rozumiał go. Po co dociekać, gdy można po prostu otworzyć robota i dowiedzieć się wszystkiego? Tylko tak postąpiłby, gdyby był na miejscu starca. „Czemu zwleka? — zastanawiał się młodzieniec. — Jeżeli odgadnie, to i tak nie będzie miało znaczenia, bo robot sam powie. A jeżeli się omyli, to będzie mu wstyd. Nie, ja nie próbowałbym dociekać!”
Starzec rozmyślał. Rozwiązywał zadanie jak szachista — przewidując wiele następnych posunięć. Z każdego wyciągniętego wniosku wynikały nowe następstwa, konstrukcje logiczne stawały się zawiłe i skomplikowane. Potem nagle wszystko stało się proste. Znalazł trafne rozwiązanie i myśli wartko pomknęły naprzód.
— Przylecą do nas! — zawołał i zerwał się, odtrącając fotel. — Z pewnością są już w drodze!
Młodzieniec patrzył na starca oszołomiony. Wiedział, że paleontolodzy mogą według jednej znalezionej kostki ustalić wygląd dawno wymarłych zwierząt, ale nie przypuszczał, że opierając się na jednym fakcie można wyciągnąć tak daleko idące i niespodziewane wnioski.
— Lupę! — rozkazał starzec, podchodząc do robota. Młodzieniec zaczął kręcić się bezradnie i starzec powiedział z niezadowoleniem: — Powiedziałem: lupę! Prędzej!
Lupa znalazła się w jednej z szuflad szafy ściennej. Starzec uważnie obejrzał wypolerowaną powierzchnię maszyny.
— Doskonała robota — szepnął z uznaniem. — Metal nie zdążył się prawie stopić…
Rzucił lupę na fotel i szybko przespacerował się z kąta w kąt. Młodzieńca zadziwił jego krok — lekki, sprężysty, młody.
— Proszę otworzyć robota — zarządził starzec, powracając na swój fotel.
Siedział bawiąc się lupą, uśmiechał się. Młodzieniec długo manipulował przy pokrywie robota. Wreszcie rozległ się szczęk i pokrywa odskoczyła.
— Sprawdź, proszę, czy zdjęto wewnętrzne plomby — rzekł starzec.
— Nie ma plomb!
— Aha! — potwierdził starzec z satysfakcją — to znaczy, że całkowicie rozbierali robota. — Poruszył wargami. — I żadnych śladów ognia?
— Ognia? — powtórzył ze zdumieniem młodzieniec. — Nie ma, naturalnie. A dlaczego?…
— Dlatego — dobitnie powiedział starzec — że ten robot był w świecie z antymaterii. Tak, tak, proszę mi nie przerywać! Gwiazda Van Maanena, jej jedyna planeta, istoty zamieszkujące tę planetę — to wszystko jest z antymaterii. Te same atomy, te same cząsteczki — ale zamiast elektronów — pozytrony, zamiast protonów, neutronów, mezonów — antyprotony, antyneutrony, antymezony.
— Robot rozerwałby się w zetknięciu z antymaterią — zaprotestował młodzieniec. — Materia przy zetknięciu z antymaterią unicestwia się, przekształcając w energię.
Starzec uśmiechnął się.
— Nieźle znasz podstawy fizyki — powiedział — ale zapomniałeś o pewnikach filozofii. Postęp nie zna granic. Istoty żyjące na tamtej planecie poszły znacznie dalej niż my. Nauczyli się — co prawda dopiero niedawno — zapobiegać wybuchom przy zetknięciu ciał z materii z antymaterią.
— Niedawno? — powtórzył młodzieniec.
— Tak, niedawno — powtórzył z przekonaniem starzec. — Dlatego właśnie nie mogli dotąd przylecieć na Ziemią.
Młodzieńca ogarnęło nerwowe drżenie. Patrzył na starca bez tchu, jakby miał przed sobą jasnowidza…
— Proszę włączyć aparaturę dźwiękową — powiedział półgłosem starzec.
Młodzieniec nacisnął guziczek. Natychmiast rozległ się przyciszony syk. Wyraźny, ale zupełnie pozbawiony modulacji głos oznajmił: „Przyrządy włączone. Rakieta posiłkowa odłączyła się od jonolotu i zagłębia się w atmosferę planety. Na zewnątrz obserwuje się zwiększoną koncentrację pozytronów…”
Głos umilkł. Ledwo dosłyszalnie szeleściła taśma magnetofonu. Potem ten sam, pozbawiony wyrazu głos podjął dalej:
„Wysokość nad powierzchnią planety sześć tysięcy kilometrów. Koncentracja pozytronów szybko wzrasta. Kadłub robota rozgrzewa się… Wysokość cztery tysiące kilometrów. Atmosfera planety składa się z antymaterii. Powrót niemożliwy — stery rakiety odmówiły posłuszeństwa… Trzy tysiące kilometrów. Topi się metal na wypukłych częściach robota. Przyrządy działają normalnie. Za trzydzieści sekund nastąpi wybuch…”
Starzec wpił palce w poręcze fotela, pochylając się naprzód. Młodzieniec znieruchomiał obok robota. Beznamiętny głos aparatury cybernetycznej, obojętnie komunikujący o nieuniknionej zagładzie robota wywierał niesamowite wrażenie.
„Dwa tysiące siedemset kilometrów — podjął znów robot. — Rakieta jest otoczona zwartą osłoną magnetyczną. Wzrost temperatury został zahamowany. Rakieta wciąż się zniża… Tysiąc pięćset kilometrów. Natężenie osłony magnetycznej rośnie. Temperatura spadła do normalnej. Przyrządy pracują sprawnie. Filmowanie i fotografowanie jest niemożliwe: w polu magnetycznym migawki obiektywów odmówiły posłuszeństwa… Pięćset kilometrów. Siła… Nieznana siła odchyla rakietę w stronę bieguna…”