Выбрать главу

Nastąpiła dłuższa przerwa. Młodzieniec pochylił się nad robotem. Wąska taśma magnetofonu rozkręcała się powoli. Nagle rozległ się przeciągły, wysoki, przypominający uderzenie w gong dźwięk. Przebrzmiał i natychmiast odezwał się znowu głos robota. Był to ten sam, pozbawiony modulacji głos maszyny z pedantyczną dokładnością wypowiadający każdy dźwięk. Ale zwiększyły się pauzy między zdaniami i poszczególnymi słowami. I same zdania były jakoś inaczej zbudowane — z naprężeniem, nie zawsze prawidłowo. Było w nich coś nieuchwytnie obcego, odrębnego od mowy ludzkiej.

„Ludzie planety Ziemia — skandując mówił metaliczny głos. — Jesteście młodzi i zuchwali. Wysłaliście swój automat, wychodząc z założenia, że planeta, na której wyląduje, będzie w ogólnych zarysach podobna do waszej planety. Zaopatrzyliście automat w prymitywną broń, skonstruowaliście zbędny układ zdalnego kierowania. Taki automat może się okazać pożyteczny tylko w owym mało prawdopodobnym wypadku, jeżeli poddana badaniu planeta będzie zamieszkiwana przez istoty, znajdujące się na jednakowym z wami stopniu rozwoju. Jednak według teorii prawdopodobieństwa przynajmniej połowa zamieszkanych planet powinna wyprzedzić was w rozwoju. W tych wypadkach automat okaże się mało przydatny.

Tak się właśnie zdarzyło. Nie przewidzieliście również innej okoliczności. Wasz świat jest zbudowany w stosunku do naszego z antymaterii. Automat był skazany na zagładę. Jednakże w ostatnich czasach nauczyliśmy się zachowywać antymaterię.

Tutaj musimy dać dodatkowe wyjaśnienia. Nasza nauka ustaliła, że wszystkie bliskie nam gwiazdy i układy planetarne, w tej liczbie i wasz, zbudowane są z antymaterii. Nasze statki kosmiczne już w odległej przeszłości rozpoczęły podróże po wszechświecie, ale nie mogły wylądować na żadnej planecie. Układy zaś planetarne, zbudowane w stosunku do nas z materii, znajdują się na razie poza granicami osiągalności dla naszych statków.

Nasza planeta podlegała często niszczącemu działaniu meteorytów z antymaterii. Nauczyliśmy się izolować te meteoryty za pomocą pola magnetycznego i sprowadzać je na dół. W ten sposób sprowadziliśmy i wasz automat, który początkowo uznaliśmy za meteoryt.

Udało nam się rozebrać wasz automat i zrozumieć jego konstrukcję. Okazała się ona dla nas nader skomplikowana. Stworzyło to sytuację, dla określenia której nie znaleźliśmy odpowiedniego wyrazu w słowniku waszego automatu…”

— To słowo musi oznaczać sytuację humorystyczną — uśmiechnął się starzec. — Robot nie zna słowa poczucie humoru.

„Było nam trudno — ciągnął matowy, metaliczny głos — rozebrać zrobiony z antymaterii automat i zapoznać się z jego konstrukcją, w takim przynajmniej stopniu, aby wam o tym zakomunikować. Mieliśmy na to za mało czasu. Przy tej okazji musimy zaznaczyć, że uważamy wasz system rachuby czasu za nieracjonalny. Zrozumieliśmy, że rok to jest okres obrotu Ziemi wokół gwiazdy Słońce. Ale po co dzielić okres obrotu Ziemi wokół własnej osi na dwadzieścia cztery części, a każdą z tych części — na sześćdziesiąt odcinków? To jest bez sensu, szczególnie że w innych wypadkach stosujecie system dziesiętny. Zrozumieliśmy jednak, że wasz automat musi wrócić na rakietę, która go dostarczyła, po upływie pięćdziesięciu jednostek czasu, zwanych przez was godzinami. Tego czasu wystarczyło nam do wyrobienia sobie jasnego poglądu na poziom rozwoju życia na planecie Ziemia. Zdobyliśmy obszerne informacje o waszej wiedzy. Przekonaliśmy się, że stopień waszego rozwoju jest dostatecznie wysoki, aby można było bez obaw wysłać do was nasze statki kosmiczne. Uczynimy to w najbliższej przyszłości. Zaopatrzone w osłonę magnetyczną będą mogły bezpiecznie przebywać w antyświecie. Prócz tego…”

Głos umilkł. Potem zabrzmiał znowu. Przerwy między słowami zmalały.

„Ludzie planety Ziemia, za kilkanaście sześćdziesiątych części godziny automat wasz musi wyruszyć w drogę powrotną. Zastosowaliśmy wszystkie środki, aby wrócił bez przeszkód na rakietę. Wyrażamy…”

Magnetofon z szelestem przesuwał taśmę. Głos urwał się.

— Koniec — powiedział starzec opierając się o poręcz fotela. — Można wyłączyć.

Zapadła cisza. Starzec zamknął oczy i zamyślił się. Młodzieniec był niesłychanie podniecony. Jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło mu się, aby pierwszy dowiedział się tylu nowych.rzeczy z dziedziny nauki. I chociaż rakietę wypuścili inni ludzie, chociaż inne istoty mówiły głosem robota, czuł się tak, jakby sam zrobił te wszystkie odkrycia. Kłębił mu się w głowie wir myśli: kogo zawiadomić, o czym zawiadomić… Ale starzec milczał i młodzieniec zmuszał się do spokojnego czekania, aż się odezwie. Doznawał w stosunku do niego uczucia jakiejś nieuświadomionej bojaźni: nie zdziwiłby się, gdyby starzec przemówił nagle językiem tej dalekiej planety.

Starzec otworzył oczy i wstał.

— Rankiem wyślij w dół wszystkie przyrządy — powiedział. Głos jego brzmiał dźwięcznie i mocno. — Wszystkie przyrządy robota i rakiety. Informację wstępną przekażę dzisiaj.

— Przez radio? — zapytał szybko młodzieniec.

Starzec spojrzał na niego i zaprzeczył ruchem głowy.

— Nie. Wylecę zaraz swoim ornitopterem.

— W nocy? — zaniepokoił się młodzieniec. — Przez te góry, podczas takiej pogody?… Wezwę rakietoplan, dostarczą pana…

— Nie trzeba — uśmiechnął się starzec. — Proszę mi wierzyć, nic się nie stanie.

Tak wielką była siła jego przekonania, że młodzieniec uspokoił się natychmiast. Teraz już wiedział, był pewny, że naprawdę nic się nie stanie. Nie mógł wątpić w słowa starca.

Wąskimi, chwiejnymi schodkami zeszli na oświetlone lampami jarzeniowymi pole startowe. Starzec podniósł kołnierz kurtki, rozejrzał się, wciągnął głęboko w płuca mroźne powietrze.

— Idź już — powiedział wyciągając rękę do młodzieńca. — Idź…

Młodzieniec miał ochotę odprowadzić starca, ale nie śmiał mu się przeciwstawić. Zazwyczaj raczej gadatliwy, tego wieczoru przejął bezwiednie sposób bycia starca — mówić mało, zwięźle, z rozwagą.

Starzec szedł alejką obsadzoną karłowatymi krzewami. Patrzył przed siebie i uśmiechał się z roztargnieniem do własnych myśli. Przed jego oczami przesuwały się postacie tych, którzy czterdzieści lat temu razem z nim wysyłali stąd rakietę. W imieniu tych ludzi witał dzisiaj powracający statek kosmiczny. Mógłby im powiedzieć: „Przyjaciele, praca nasza nie była daremna…”

Zatrzymał się nad jeziorem. Wiatr pędził czarne fale, kołysał jonolotem, przypominającym w kształcie wieloryba.

Starzec skinął ręką rakiecie jak żywemu, bliskiemu przyjacielowi. „Niedorzeczna konstrukcja — pomyślał z czułością. — Jak ci musiało być trudno tam, w Kosmosie…” Wzniesieniem raki pożegnał rakietę. Nagle zawrócił i skierował się w miejsce, gdzie ongiś stała ławka.

„Tak, to było tutaj — pomyślał. — Teraz sobie dokładnie przypominam. A słowa… No, ma się rozumieć. Po prostu nic mi nie odpowiedziała. Ani jednego słowa — w przeciwnym wypadku bym pamiętał. Położyła mi rękę na piersi i nie powiedziała nic. Widocznie przeszkodziła jej muzyka. Przeszkodziła?”

Uśmiechnął się.

„Zmienię teraz trasę ekspedycji — myślał. — Już nie ma sensu lecieć na gwiazdę Van Maanena. Udam się w krótką podróż, żeby wrócić na Ziemię. Trzeba zobaczyć tych… tak, są mądrzy… bardzo mądrzy… Wrócę na Ziemię. I tutaj jeszcze wrócę. Cóż, wszyscy ulatujący w Kosmos biorą z sobą grudki ziemi. Dlaczegóż więc… Tak, oczywiście, wezmę stąd grudkę ziemi”.