Выбрать главу

— Pójdę już — powiedział wreszcie. — Trzeba uprzedzić pozostałych.

Schodząc z drabinki zauważył nagle, że się już nie śpieszy i nie liczy sekund.

Kapitan zamknął szczelnie drzwi kajuty. Niedbałym ruchem umieścił probówkę na stojaku. Uśmiechnął się: „Panika — to też reakcja łańcuchowa. Wszystkie czynniki uboczne działają na jej zahamowanie…” Usiadł w fotelu. Cicho szumiał układ chłodzenia reaktora. Silniki pracowały, zwiększając szybkość „Bieguna…”

W dziesięć minut później kapitan zszedł na dół, do mesy. Pięć osób wstało na jego powitanie, Wszyscy byli w mundurach astronautów, wkładanych tylko z rzadka, w wypadkach uroczystych i kapitan zrozumiał, że nie ma potrzeby wyjaśniać sytuacji.

— Tak — powiedział. — Tylko ja, zdaje się, nie domyśliłem się, że trzeba włożyć mundur…

Nikt się nie uśmiechnął.

— Siadajcie — powiedział kapitan. — Rada wojenna… No, dobra. Niech według zwyczaju pierwszy zabierze głos najmłodszy. A więc ty, Leno. Jak sądzisz — co mamy robić?

Zwrócił się do dziewczyny. Lena odparła bardzo poważnie:

— Jestem lekarzem, kapitanie. A chodzi przede wszystkim o problem techniczny. Pozwól, że wypowiem się później.

Kapitan kiwnął głową.

— Proszę bardzo. Jesteś najrozsądniejsza z nas. I sprytna, jak każda kobieta. Gotów jestem się założyć, że masz już swoje zdanie. Już masz.

Dziewczyna nie odpowiedziała.

— A więc — ciągnął kapitan — Lenoczka wypowie się później. Wobec tego ty, Siergieju.

Astrofizyk rozłożył ręce.

— To również nie leży w zakresie mojej specjalności. Nie mam zdecydowanego poglądu. Ale wiem, że paliwa wystarczy, aby dolecieć do gwiazdy Barnarda. Czemu więc wracać z połowy drogi?

— Czemu? — powtórzył kapitan. — Bo nie będziemy już mogli stamtąd wrócić. Z połowy drogi — możemy. A stamtąd — nie.

— Rozumiem — powiedział z zadumą astrofizyk. — A zresztą, czy nie będziemy mogli wrócić? Oczywiście, że nie wrócimy o własnych siłach. Ale przecież po nas przylecą. Zorientują się, że nie wracamy i przylecą. Astronautyka robi postępy.

— Robi postępy — uśmiechnął się drwiąco kapitan. — Z upływem czasu. A więc — lecimy dalej? Dobrze cię zrozumiałem? Pięknie. Teraz ty, Jerzy. To leży w zakresie twojej specjalności?

Nawigator zerwał się, odepchnął krzesło.

— Siadaj — powiedział kapitan. — Usiądź i mów spokojnie. Nie skacz.

— Nie należy wracać! — nawigator z wysiłkiem powstrzymywał się od krzyku. — Tylko naprzód. Naprzód — wbrew temu, co możliwe. Nie, no pomyślcie tylko, jak można wracać?! Czy nie wiedzieliśmy, że to będzie trudna wyprawa? Wiedzieliśmy! I chcemy skapitulować przy pierwszej trudności… Nie, nie, nie, tylko naprzód!

— Taaak… — rzekł przeciągle kapitan. — Naprzód wbrew temu, co możliwe? Pięknie powiedziane… No, a co myślą nasi inżynierowie? Nina? I ty, Mikołaju?

Inżynier spojrzał na żonę, która skinęła głową. Inżynier zaczął mówić. Mówił spokojnie, jakby głośno myśląc.

— Nasza podróż ku gwieździe Barnarda jest wyprawą badawczą. Jeżeli my, sześcioro ludzi, dowiemy się czegoś nowego, zrobimy jakieś odkrycia, to samo przez się nie będzie miało żadnej wartości. Nasze odkrycia będą miały wartość tylko wtedy, gdy staną się znane wszystkim, całej ludzkości. Jeżeli dolecimy do gwiazdy Barnarda bez możliwości powrotu — to co za sens będą miały nasze odkrycia? Siergiej mówi, że w końcu po nas przylecą. Wierzę. Ale cl, którzy po nas przylecą, sami zrobią te same odkrycia. Na czym więc ma polegać nasza zasługa? Co nasza wyprawa przyniesie ludziom?… W gruncie rzeczy wyrządzi tylko szkodę. Tak, szkodę. Na Ziemi będą czekać powrotu naszej ekspedycji. Czekać zupełnie bezpłodnie. Jeżeli zaraz wrócimy — stratę czasu da się sprowadzić do minimum. Wyleci nowa ekspedycja. Ściśle mówiąc, to my wylecimy ponownie. No, stracimy parę lat. Za to zebrany przez nas materiał będzie dostarczony na Ziemię. A teraz jesteśmy pozbawieni tej możliwości. Lecieć? W jakim celu? Nie. My — Nina i ja — jesteśmy przeciwni. Trzeba wracać. I to natychmiast.

Zapadło długie milczenie. Potem Lena zapytała:

— A co ty myślisz, kapitanie?

Kapitan uśmiechnął się smutnie.

— Myślę, że nasi inżynierowie mają rację. Piękne słowa — to tylko słowa. A zdrowy rozsądek, logika, obliczenia — potwierdzają słuszność stanowiska inżynierów. Lecimy po to, żeby robić odkrycia. I jeżeli nie przekażemy ich na Ziemię — to nie są tynfa warte. Mikołaj ma rację, po tysiąckroć ma rację…

Zarubin wstał, ciężkim krokiem przespacerował się po kajucie. Chodzić było trudno. Potrójne przeciążenie spowodowane przyśpieszeniem rakiety ograniczało ruchy.

— Wariant z oczekiwaniem na pomoc odpada — ciągnął kapitan. — Pozostają dwie możliwości. Pierwsza — wrócić na Ziemię. Druga — lecieć ku gwieździe Barnarda i… jednak wrócić stamtąd na Ziemię. Wrócić, bez względu na stratę paliwa.

— Jak? — zapytał inżynier.

Zarubin podszedł do fotela, usiadł i odezwał się dopiero po długiej chwili.

— Nie wiem jak. Ale mamy czas. Od gwiazdy Barnarda dzieli nas jeszcze jedenaście miesięcy podróży. Jeżeli postanowimy wracać natychmiast — wrócimy. Ale jeżeli wierzycie, że w ciągu jedenastu miesięcy potrafię wymyślić, wynaleźć, odkryć coś takiego, co pozwoli nam wybrnąć, wtedy… naprzód, wbrew temu, co możliwe!.. Tak, przyjaciele! Co na to powiecie? Co powiesz teraz ty, Leno?

Młoda dziewczyna przekornie zmrużyła oczy.

— Jesteś, kapitanie, sprytny jak każdy mężczyzna. Pójdę o zakład, że masz już jakiś pomysł w zanadrzu.

Kapitan roześmiał się.

— Przegrałabyś! Nic nie wymyśliłem. Ale wymyślę. Wymyślę na pewno…

— Ufamy ci — rzekł inżynier. — Mamy bezwzględne zaufanie — i umilkł. — Chociaż, prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak z tego wybrniemy. Na „Biegunie” zostanie osiemnaście procent paliwa. Osiemnaście zamiast pięćdziesięciu… Ale skoro tak powiedziałeś — to koniec. Lecimy ku gwieździe Barnarda. Tak jak mówi Jerzy — naprzód, wbrew temu, co możliwe.

Skrzypią cicho okiennice. Wiatr szeleści kartkami, myszkuje po pokoju, napełniając go wilgotnym zapachem morza. Zapach — to zdumiewająca rzecz. W rakietach nie ma zapachu. Klimatyzatory oczyszczają powietrze, utrzymują należytą wilgotność, temperaturę. Ale powietrze klimatyzacyjne jest bez smaku, jak woda destylowana. Nieraz wypróbowywano generatory sztucznych zapachów, ale jak dotąd nic z tego nie wynikło. Aromat zwykłego powietrza Ziemi jest zbyt skomplikowany, nie tak łatwo go odtworzyć. Teraz na przykład… Czuję woń morza i woń mokrych liści jesiennych, i ledwo uchwytny zapach perfum i chwilami, gdy wiatr się wzmaga — zapach ziemi. I słaby zapach farby…

Wiatr przewraca kartki. Na co liczył kapitan? Gdy „Biegun” doleci do gwiazdy Barnarda, na rakiecie zostanie osiemnaście procent paliwa. Osiemnaście zamiast pięćdziesięciu…

Rankiem poprosiłam kierownika, żeby mi pokazał obrazy „Zarubina.

— Trzeba wejść na górę — powiedział. — Ale… Czy pani przeczytała do końca?

Skinął potakująco wysłuchawszy mej odpowiedzi.

— Rozumiem. Tak przypuszczałem. Tak, kapitan wziął na siebie wielką odpowiedzialność… Pani by mu zaufała?