Выбрать главу

Najgorzej wypadło z nazwami ciał niebieskich. Kiedy przyprowadziłem widzącego do luku i wskazałem na niebo, ten od razu powiedział: „Syriusz A. i Syriusz B.”. Zdetonowała mnie nieco taka erudycja, później jednak uprzytomniłem sobie, że widzący po prostu powtarza moje słowa. Gdy zrozumiałem, że sprawa jest beznadziejna, poprosiłem go, by mówił przynajmniej „Syriusz Wielki” i „Syriusz Mały”. Tak brzmiało lepiej. Nie sprzeciwiał się. Jeśli chodzi o nazwę planety, to nie posunęliśmy się dalej poza słowo „Planeta”. Pozostało więc „Planeta”.

Tak, trudno nam było rozmawiać. Lecz sprawa nie polegała tylko na tym, że widzący źle rozumiał nasz język. Nie. Również myśli nasze, jeśli się można tak wyrazić, układały się na różnych płaszczyznach. Wyczuwałem to, lecz nie mogłem pojąć dlaczego. Wreszcie spytałem go: „Co było przedtem na twojej Planecie?”

Człowiek pozostaje człowiekiem nawet w niezwykłych okolicznościach. Stawiając to pytanie nie mogłem powstrzymać się, by nie dodać: „Pokaż…” Wydawało mi się, rozumiecie, że ja potrafiłem mu pokazać. Byłem natomiast przekonany, że on tego nie potrafi. Takiej techniki jak nasza, nie mieli, co do tego nie było wątpliwości.

Widzący spojrzał na mnie czerwonymi oczami i odpowiedział:

— Pokażę…

— Gdzie? — zapytałem. — Jak?

Uśmiechnął się.

— Wszystko jedno… tutaj…

Czy widzieliście kiedy reflektor na morzu? Gdzieś daleko zabłyśnie małe, jaskrawe światełko, wąska smuga ślizga się po falach, zbliża się, rośnie i nagle uderza nas w oczy. Od razu przestajecie dostrzegać, co was otacza, ponieważ światełko rozrosło się i zapełniło przestrzeń… Promień uśmiechnął się i rzekł: „Wszystko jedno… tutaj…” W jego czerwonych, podobnych do żarzących się węgielków oczach, ukazała się nagle różowa aureola, która zaczęła szybko rozprzestrzeniać się, przesłaniając otoczenie na podobieństwo bijącego w oczy reflektora. Nie, źle to wyraziłem. Ta różowa aureola niczego nie przesłaniała. Czerwone oczy widzącego rzeczywiście rozbłysły, tryskając falującym, migotliwym światłem. Jednak świetlna zasłona była na wpół przezroczysta. Ujrzałem na niej przesuwające się obrazy… Nie wiem, kto wymyślił sformułowanie „przekazywanie myśli na odległość”. Biofizyka nie jest moją specjalnością. Jednakże wydaje mi się, że sformułowanie to nie jest zbyt szczęśliwe. Wątpię, czy warto przekazywać własne myśli — powstałby galimatias. Chyba przede wszystkim należałoby przekazywać widzialne obrazy lub słowa. W każdym razie widzący przekazywali obrazy.

Jak już powiedziałem, poprzez różową mgłę, po której przesuwały się te obrazy, widziałem jednocześnie wszystko, co mnie otaczało. To mi jednak nie przeszkadzało. Mimo to, nie wszystko rozumiałem. Przede wszystkim Promień nie dość dokładnie wyobrażał sobie historię starożytną widzących. Tu po prostu musiałem się domyślać. Niektórych obrazów nie mogłem pojąć ze względu na zbyt szybkie tempo ekspozycji. A poza tym, nawet to najbardziej zrozumiałe było — z naszego punktu widzenia — całkiem niezwykłe. Promień widział jedynie obraz stereoskopowy. I to mu wystarczało, by uchwycić i zastosować cały skomplikowany system środków filmowych: rozległe rzuty poziome, nieoczekiwane skróty perspektywiczne, panoramizowanie, zbliżenia… To mi również utrudniało, mimo że Promień dosyć umiejętnie posługiwał się chwytami filmowymi.

Tak więc starożytnej historii Planety i Widzących Istotę Rzeczy mogłem się jedynie domyślać. Prawdopodobnie do pewnego okresu warunki istnienia na Planecie były dość surowe, nawet bardziej surowe niż na Ziemi. Może nawet nie tyle surowe, co bardziej skomplikowane. Później zacząłem się skłaniać do tej myśli. Na przykład pory roku na Ziemi powtarzają się według jednego określonego cyklu. Na Planecie rok trwał niezmiernie długo, dłużej niż nasze stulecie, zmiana zaś pór roku występowała nieregularnie, w chwilach niekiedy zaskakujących. Oblodzenie, piekielne posuchy, wielkie wędrówki zwierząt trapiły Planetę. Wszystko to miało wpływ na ewolucję widzących. I nie tylko to. Na Ziemi warstwa ozonu w atmosferze zatrzymywała niszczycielskie promienie ultrafioletowe. Tu, na Planecie, ultrafioletowe promienie były niekiedy o wiele bardziej intensywne, toteż organizm widzącego musiał wytworzyć inne środki obrony — przezroczystość. Przezroczystość była również środkiem walki o byt; pozwalała znosić niesamowity upał, podczas którego wymierały na Planecie istoty żywe nieprzezroczyste, pomagała również zdobywać pożywienie i ukrywać się przed drapieżnikami…

Stopniowo wszystkie nieprzezroczyste istoty wyginęły wskutek promieniowania. Pozostali Widzący Istotę Rzeczy i nieliczne, również przezroczyste, zwierzęta. Zbiegło się to jednocześnie z okresem znacznego odchylenia orbity Planety. Ustały chłody. Od bieguna do bieguna panował jednakowy klimat. Na tysiące lat znikły huragany i burze. Drzewa uginały się pod ciężarem owoców. Od tego czasu widzący nie musieli troszczyć się o byt. Nie znali zimna, zapomnieli, co to głód.

Nie, tego nie da się opowiedzieć w kilku słowach. Musimy się cofnąć. Proszę sobie wyobrazić kabinę ogólną „Szperacza”. Nie zdążyłem nawet wyłączyć stereokranu. Na górze, w kajucie nawigacyjnej równomiernie tykał chronometr. Siedzieliśmy naprzeciw siebie.

Siedzieli jeden naprzeciwko drugiego — człowiek i widzący — rozumna istota innej planety. Człowiek był ubrany w lekki, biały skafander, widzący — w błękitny płaszcz, który w rozproszonym świetle lamp wydawał się prawie przezroczysty. Twarz widzącego przybrała dość wyraźne rysy. Wąska, zupełnie gładka, z wysokim czołem, zdawało się, że wcale nie ma wieku: mogła być również bardzo stara, jak i bardzo młoda. Widzący nie poruszył się, na jego twarzy zastygł zagadkowy uśmiech.

Człowiek nie dostrzegał tego uśmiechu. Spoglądał w czerwone oczy, złożone z mnóstwa ledwo dostrzegalnych komórek. Z oczu tryskały różowe promienie i w nich zjawiały się obrazy. Przez zwiewną tkaninę tych obrazów przeświecała kabina ogólna — ze stereoekranem, mózgiem elektronowym, szafą z książkami i mikrofilmami. W górze, w kajucie nawigacyjnej miarowo tykał chronometr i natrętnie brzęczał maleńki silniczek stereoekranu. Człowiek nie zwracał na to uwagi. Historia Planety pochłonęła go tak, że zapomniał o wszystkim.

Dziwna to była historia. Wydawało się, że przyroda zdobyła się na niezwykły eksperyment. W wyniku niezwykle rzadkiego zbiegu okoliczności z życia Widzących Istot Rzeczy został na całe prawie tysiąclecia zupełnie wyeliminowany obowiązek pracy. Wpłynęło to na zatrzymanie się rozwoju. Już nie istniał taki czynnik, jak walka o byt, a taki bodziec, jak dążność do poznawania, przeobrażenia, tworzenia jeszcze się nie zjawił.

Od czasu gdy zmiana orbity przekształciła Planetę w wiecznie kwitnący sad, widzący nie musieli się już troszczyć o pożywienie: znajdowali je w obfitości na polach, w stepach i lasach. Nie musieli chronić się przed drapieżnikami, ponieważ prawie wszystkie drapieżne zwierzęta wyginęły. Nie musieli znosić niepogody, na całej bowiem Planecie, w blasku dwu Słońc, powstał nadzwyczaj łagodny klimat — bez chłodów i burz. Być może, działały skutki promieniowania, być może, były inne przyczyny, że liczba widzących powiększała się bardzo wolno i nigdy nie zaznali niedostatku.

Tak upływał czas.

Widzący zapomnieli o trudzie, surowym, ofiarnym, olbrzymim trudzie, który ukształtował człowieka, a także jego przodków. Owoce dostarczały pożywienia w obfitości, gigantyczne liście — odzieży. Z pni drzew zamiast mieszkań budowali lekkie podcienia. Rozwijały się jedynie nieliczne gałęzie wiedzy. Musieli walczyć z chorobami, więc medycyna doszła do rozkwitu. Musieli bronić się przed ocalałymi resztkami drapieżników, bronili się jednak nie orężem, a przyswojoną w procesie ewolucji siłą sugestii, umiejętnością podporządkowywania zwierząt swojej woli.