„Pallada” mknęła przez Kosmos rozwijając prędkość wynoszącą „siedem dziewiątek po zerze”.
Russow był szczęśliwy. Znowu żeglował po bezbrzeżnym oceanie przestrzeni — Czasu. Błękitnawe ogniki umykających do tyłu gwiazd przyjaźnie mrugały z bocznych ekranów, gdy tymczasem gigantyczny wklęsły ekran radaru groził mu czarnym mrokiem nieskończoności, a uspokajająca melodia płynąca z przyrządów chroniących elektronowy system łączności, zda się, mówiła: „Jesteśmy na straży, synu Rozumu… nieskończoność chyli się do twych nóg”. Ledwie uchwytny bas kwantowych generatorów przypominał o dziesięciu miliardach kilowatów energii, wyzwalanej przez reakcję termojądrową, co minutę przekształcających się we wściekle rwący potok promieni radiokwantowych. Dźwiękowy generator grawimetru samoczynnie ciągnął miękkie „re”, komunikując, że na przestrzeni co najmniej dziesięciu lat świetlnych nie ma obdarzonych siłą grawitacyjną mas. Na głównym ekranie obserwacyjnym ledwie rysowały się mglistoszkarłatne plamy: to z bezkresnych dali świeciły infraczerwone gwiazdy, które stały się widoczne dzięki wykorzystaniu zjawiska Dopplera, polegającego na „stłoczeniu” prążków widma gwiezdnego. Relatywistyczny zegar połączony z licznikiem gwiezdnych prędkości co godzinę wydawał delikatny dźwięk, jak gdyby dziwiąc się temu, że na Ziemi w ciągu tych sześćdziesięciu minut upłynęło 20 dni.
…Astrolot znajdował się w końcowej fazie hamowania, pozostawiwszy za sobą niemal dwadzieścia dwa parseki[7]*. Przestrzeń wokół „Pallady” jak gdyby „wykrzywiła się” pod naporem potwornej masy ekwiwalentnej[8]*, wytwarzającej błyskawicznie pole grawitacji o sile sto razy większej od siły przyciągania Ziemi.
Życie załogi przebiegało miarowo jak dobrze wyregulowany mechanizm. Doskonały system elektronowych automatów z nienaganną dokładnością prowadził statek według kursu i towarzysze podróży Russowa spokojnie, jak gdyby nie opuszczali Ziemi, dzielili swój czas pomiędzy pracę, odpoczynek i sen. Dokładnie o godzinie szóstej „rano” melodyjnie rozbrzmiewał gong i mieszkańcy astrolotu zbierali się w pawilonie higieny. Gimnastyka, orzeźwiające kąpiele i kwarcówki, wysokokaloryczne pożywienie wzbudzały wspaniały nastrój wśród ludzi i zapał do czekającej ich w ciągu dnia pracy.
Nawigatorzy i mechanicy, inżynierowie i piloci przeglądali przyrządy i mechanizmy. Astronom cierpliwie sprawdzał współrzędne Alfa Eridana, której zielony dysk coraz jaskrawiej rozpłomieniał się na ekranach. Matematyk i dwaj jego pomocnicy — programiści zapewne już setny raz precyzowali program trasy i rozkazy dla robotów awaryjnych na wypadek nieprzewidzianych komplikacji. Główny pilot Warren, jasnowłosy, spalony na brąz atleta mrucząc pod nosem jakąś melodię w skupieniu kreślił krzywe prawdopodobnych błędów, by wnieść poprawki do notatek automatycznie rejestrowanego dziennika. Uczeni pracowali w salonie informacyjnym, przygotowując się do badań innego świata.
Russow jeszcze w Mieście Wieczności przestudiował skomplikowaną astronawigacyjną technikę ósmego tysiąclecia. Przy końcu lotu Russow opanował w pełni umiejętność posługiwania się astronawigacyjnymi przyrządami i mechanizmami „Pallady”. I kiedy na Ziemi minęło siódme dziesięciolecie, co odpowiadało pięćdziesięciu czterem dobom, licząc według własnego czasu na statku, a na głównym ekranie już płonął dysk Alfa Eridana, Russow pewnie Stanął przy pulpicie obok Warrena, by wprowadzić „Palladę” na orbitę styczną jednej z sześciu planet, które — zgodnie z przewidywaniami astronomów Ziemi — rzeczywiście tu odkryto.
„Wieczorami”, po obiedzie i odpoczynku, astronauci zbierali się w dużej okrągłej sali, gdzie znajdował się basen z błękitnawą wodą, tchnącą świeżością przestrzeni morskich; nieduży ogród, trochę podzwrotnikowej zieleni; placyk sportowy, instrumenty muzyczne, gry stołowe. Kosmonauci niemal codziennie urządzali koncerty, recytowali wiersze starożytnych i współczesnych poetów, czytali fragmenty ulubionych utworów, wystawiali komiczne scenki.
Pewnego wieczoru szczególnie gorące brawa zebrali inżynier — konstruktor maszyn elektronowych Żont i telefonografistka Swietłana Siergiejewna. Gdy Żont wziął pierwsze akordy, rozległa się muzyka dźwięczna i silna jak harmonia sfer niebieskich. Głęboki głos Swietłany zespolił się z muzyką tak niepostrzeżenie, że Russow nie potrafił określić, w jakim momencie to nastąpiło. Upajał się jasnymi, czystymi tonami. Melodia to przycichała, to nabierała na sile. Improwizacja urwała się błyskotliwą kaskadą muzycznych akordów.
Huczne oklaski wywołały na zarumienionej twarzy Swietłany uśmiech radości. Z nieoczekiwanym zdumieniem Russow zrozumiał, że ludzie ósmego tysiąclecia przy całej swej doskonałości odznaczają się prostotą i naturalnością.
Russow zaczął bacznie przyglądać się Swietłanie.
Wesoło podśpiewując, dziewczyna szybko i zręcznie regulowała swój telefotoaparat podobny do starożytnej armaty. Praca paliła się w jej zręcznych rękach. Czasami napotykał wesołe spojrzenie jej żywych szarych oczu.
Przez parę dni próbował zbliżyć się do niej, lecz za każdym razem zatrzymywał się niepewny. W żaden sposób nie mógł się oswoić z tym, że jest od niego „młodsza, ale mądrzejsza” o całe sześć tysiącleci. Jednakże pewnego razu Russow podszedł do dziewczyny. Napotkał jej otwarte uważne spojrzenie i przyjazny uśmiech.
— Po raz pierwszy w międzygwiezdnej?… — zapytał z trudem.
— Tak, po raz pierwszy — uśmiechnęła się Swietłana. — Zwracaj się do mnie po imieniu, jak przyjęte jest w naszym świecie.
— Nie przejmujesz się perspektywą powrotu na Ziemię… w innej epoce, utraty rodziny i przyjaciół?… Przecież powrócimy do Miasta Wieczności dopiero za półtora wieku?…
Swietłana zamyśliła się na chwilkę.
— Zastanę jeszcze swą młodszą siostrę. W momencie naszego startu miała zaledwie sześć lat.
— I ty nie obawiasz się… samotności w tej przyszłej epoce? — dopytywał się uparcie.
Świetlana odparła z lekkim zdziwieniem:
— Nie odczuwam lęku przed przyszłością… W Nowym Świecie samotność jest niemożliwa…
— Dlatego chyba, że za półtora wieku ludzie nie zmienią swego języka, obyczajów i form życia?
— Po części i dlatego. Przecież to nie sześć tysiącleci jak w twoim przypadku… — potwierdziła dziewczyna i z kolei ona nieoczekiwanie spytała:
— Dlaczego początkowo byłeś taki ponury? Żal ci było porzucić Ziemię?
— Nie, nie z tego powodu. Tęskniłem za towarzyszami, którzy zginęli w Kosmosie nie ujrzawszy nigdy Nowego Świetlanego Świata…
Russow zaciął się i umilkł: w jego pamięci zrodził się mglisty obraz innej Świetlany, towarzyszki odysei kosmicznej, która oddała życie dla nauki…
Dziewczyna z Nowego Świata patrzyła na niego spokojnie, przyjaźnie, bez cienia zmieszania. Warren przechodząc obok uśmiechnął się uradowany, ujrzawszy ożywioną twarz Russowa, którego zdążył polubić.
— Cóż widzę?! — wykrzyknął Warren, zwracając się do Świetlany. — Posępny Astronauta, prastary Tułacz Kosmosu wreszcie się uśmiechnął!..
Russow uśmiechał się nadal, przysłuchując się śpiewnym dźwiękom jeszcze niezupełnie zrozumiałego dlań języka.
Po tej rozmowie jak gdyby coś w nim odżyło. Po raz pierwszy od wielu lat jego serce rwało się ku światłu życia, które, zda się, biło od tej dziewczyny. W całym swym majestacie ukazała mu się prosta prawda: na przekór oszalałemu, wszystko pożerającemu na swej drodze Czasowi wiecznie trwać będzie to, co nie przemija — ludzkie uczucie, miłość, przyjaźń…
7
* Parsek — astronomiczna jednostka odległości; jest to odległość, z której promień orbity Ziemi widzialny jest pod kątem 1 sekundy, równa 3,1 * 10–12 km.
8
* Masa ekwiwalentna — masa powstająca w wyniku olbrzymiego wydzielania się energii przy hamowaniu astrolotu zgodnie ze słynnym odkryciem Einsteina, dotyczącym wzajemnego związku masy i energii (przyp. autora).