Выбрать главу

Uderzenie gongu przeszyło go niczym prąd elektryczny. Nerwowym ruchem obrócił się do pulpitu: to jeszcze raz samoczynnie włączył się robot zwiększający natężenie anty — ciążenia. Po ekranie pamięciowej maszyny przepływały już ostatnie komunikaty i notatki, sporządzone przez Warrena przed samym startem „Pallady”, jak o tym świadczyły znaki w polach. Wtem Russow natknął się na informację Najwyższej Rady Opanowania Kosmosu. Rzeczowe wiersze notatek od razu rozcięły cały węzeł zagadek i niejasności. „Gwiazda Zwikki — pisał Warren — to niewidoczny w przestrzeni karzeł, który zakończył swą drogę życiową… siła przyciągania nieco mniejsza niż gasnących gwiazd. Wiadomość o wygasłym superkarle otrzymano z Rady na dwie godziny przed odlotem… Jednakże gwiazda ta nie będzie nas interesować, leży bowiem z boku, w odległości czterech parseków od kierunku na południowy biegun Galaktyki. Jej współrzędne…”

Upewniwszy się jeszcze na gwiezdnej mapie, na której był zaznaczony kurs rakiety, i zakreśliwszy kółkiem położenie straszliwego wygasłego ciała niebieskiego, Russow opadł na fotel. Oczy jego rozszerzyły się z przerażenia i rozpaczy… Zrozumiał teraz, że nie dość dokładnie wytyczył kurs nakierowawszy statek nie w Słońce, lecz nieco w bok od niego. Z przyprawiającym o udrękę wysiłkiem próbował przypomnieć sobie, gdzie, na jakim etapie opracowywania programu mógł popełnić błąd, lecz wkrótce uświadomił sobie, że aby wykryć pomyłkę, musi od nowa sprawdzić wszystkie obliczenia. Wymagałoby to rok czasu. Obecna sytuacja stanęła przed nim w całej swej przerażającej prostocie: „Pallada” mknęła nie ku Słońcu, lecz wprost w inercjalny ocean grawitacji, skąd nikomu jeszcze nie udało się wypłynąć…

Rozpacz Russowa trwała jednak krótko, trzeba było działać. Wiedział teraz, co ma robić. Walczyć do ostatniego erga energii, do ostatniego grama paliwa w statku. I rzecz dziwna: kiedy podjął decyzję, odczuł ulgę. Strach i niepewność ulotniły się. Pozostało jedynie chłodne męstwo idącego na śmierć bojownika. Zdecydowanie uchwycił dźwignie awaryjne. Prędkość „Pallady” spadła o tyle, iż można było wykonać zwrot o kilka rumbów bez ryzyka narażenia statku na katastrofę. Russow spojrzał na wskaźniki zużycia energii i włączył generatory radiokwantowe aż do ośmiu dziesiątych ich mocy. Jednocześnie silniki tangencjalne pracując całą mocą obróciły statek o trzydzieści stopni w kierunku wschodnim. Drgając i wibrując „Pallada” rozpoczęła tytaniczne zmagania z bezwładną siłą ciążenia.

Przez dwieście czterdzieści dwie godziny bez przerwy silniki wyrzucały w przestrzeń biliony kilowatów energii, jednakże prędkość statku nadal malała. Mogło to oznaczać tylko jedno: superkarzeł Zwikki mocno trzymał ofiarę w swych objęciach. Niby miliardy obdarzonych potworną siłą rąk powoli, lecz nieubłaganie wciągały statek w odmęt milczenia i mroku — tam gdzie materia pokonana entropią, skazana była na bezczynność w ciągu długich szeregów galaktycznych wieków. Grawimetr dawno już zamilkł w daremnym usiłowaniu rejestrowania siły ciążenia, która dziesiątki razy przewyższała wszystko, co konstruktorzy przewidzieli. Russow nie opuszczał pulpitu; ogłuchł od wycia przyrządów, oślepł od nieustannego migotu lampek i wskaźników; miotał się przy pulpicie, wyłączając roboty i automaty, które otrzymując sygnały z nieznanych przyrządów, puszczały w ruch te lub inne systemy statku. Najważniejsze było w tej chwili ani na sekundę nie osłabiać wichru energetycznego utrzymującego „Palladę” na krawędzi bezdennej przepaści.

Russow pozbawiony odpoczynku sczerniał i schudł, nie miał czasu, by posilić się należycie; pośpiesznie przełykał to, co udało mu się znaleźć w skrzynce pilota; nie mógł sobie pozwolić na dłuższy sen. U schyłku dziewiętnastej doby osłabł tak dalece, że niemal obojętnie uświadomił sobie podaną przez licznik ilość zużycia paliwa: w zbiornikach statku pozostało ledwie czterdzieści procent początkowego zapasu energii. „Kiedy strzałka wskaże zero procent, wreszcie odpocznę…” — apatycznie pomyślał Russow. Ogarnęła go tępa obojętność rozpaczy, był strasznie wyczerpany i niemal z radością wsłuchiwał się w zdradziecki głos entropii, która wzywała go w mroczne oceany wiecznego niebytu. Zamknął oczy i bezsilnie siedział w fotelu pilota. W takiej pozycji trwał długie minuty, gdy statek tracił energię w walce z przyciąganiem superkarła.

Lecz oto gdzieś w głębi pamięci zrodziły się obrazy: „śpiących w anabiozie towarzyszy, którzy oczekują jego pomocy; ojczystej Ziemi, czynnego i szczęśliwego życia Judzi, jego braci, którzy nie ustają w ciągłym doskonaleniu Królestwa Wolności; pierwszy krok do tego Królestwa dokonany został w dniach jego dalekiej młodości, kiedy „Ciołkowski” zmierzał ku Alfa Centauri. Niemal na jawie zobaczył Świetlane i usłyszał jej głęboki głos.

Russow z wysiłkiem uniósł ociężałą głowę. — Trzeba walczyć do końca… do ostatniego erga — wyszeptał, włączając główny silnik na pełną moc i starając się nie patrzeć na skale liczników zużycia paliwa.

Licznik czasu obojętnie wybił jeszcze dwadzieścia osiem godzin według własnego czasu rakiety. Pozostało trzydzieści pięć procent energii… dwadzieścia sześć… „Pallada” targana wstrząsami kołysała się w czarnej przestrzeni. Na ekranach obserwacyjnych obojętnie miotały się przedziwne blaski. Russow zrozumiał, co to oznacza: przestrzeń, zgnieciona potworną siłą przyciągania superkarła, niemal zamykała się sama w sobie, zniekształcając nie do poznania ruch promieni świetlnych wysyłanych przez odległe ciała niebieskie, gwiazdy z chłodną beznamiętnością spoglądały na ziarenko piasku, szamoczące się w mocarnych objęciach Kosmosu. Pozostało tylko jedenaście procent początkowego zapasu paliwa!.. Raptem Russow spostrzegł, że strzałka wskaźnika prędkości statku stoi w miejscu! Mogło to oznaczać tylko jedno: reaktywny ciąg „Pallady”, która przez czterdzieści dni zużyła trzy czwarte swych gigantycznych zapasów energetycznych, zrównoważył w końcu niesłychane przyciąganie gwiazdy Zwikki; gwiazda ta nie ukazała jednak swego strasznego oblicza na ekranach obserwacyjnych. Statek gwałtownie wibrował w zgubnej równowadze. Silniki jego ani o gram nie mogły zwiększyć siły swego ciągu — one dawno już pracowały pełną mocą, ocierając się o niebezpieczną granicę, a superkarzeł nie mógł już niczego dodać do zrodzonej przez siebie siły kolosalnej grawitacji. Russow z rozpaczą spojrzał na biały dysk regulatora mocy generatorów radiokwantowych, który włączony był aż do oporu. Świadomość szybkiej, nieodwracalnej zagłady astro — lotu wyrwała z jego ust krzyk bezsilnej wściekłości. Stracił już wszelką nadzieję, nawet na cud. I nagle zjawiła się nieśmiała myśclass="underline" „Silniki startowe!.. Dwa miliony ton dodatkowego ciągu!” Russow targnął za dyski włączające silniki startowe, uświadamiając sobie wyraźnie, że zużytkowując startowe, a więc przeznaczone dla lądowania paliwo, uniemożliwia na skutek tego wylądowanie statku na Ziemi lub innej planecie układu słonecznego.

Krótki ryk silników startowych przebrzmiał jak pieśń odnoszącego zwycięstwo rozumu. Wskazówka prędkościomierza od razu ożyła, zatrzepotała się i leniwie popełzła na prawo. Przez trzy godziny grzmiała pieśń, nim umilkła: wyczerpało się jądrowowodorowe paliwo. Po twarzy Russowa spływały łzy radości: wiedział już, że zwyciężył — olbrzymi karzeł rozwarł wreszcie swe objęcia. Przejmujące wycie grawimetru z przesuwającą się wskazówką wydało mu się niebiańską muzyką. W miarę tego jak „Pallada” coraz bardziej oddalała się od superkarła, wycie to stopniowo przeistaczało się w basowy warkot; potem dźwięk nasilał się, z kolei pojawiły się w nim melodyjne tony — i oto znowu popłynęła kojąca pieśń — baśń swobodnej przestrzeni!..