Wszystko to, co nastąpiło potem, potoczyło się w błyskawicznym tempie: Lo Wej ledwie zdążył nastawić dźwigienkę aparatu rejestrującego na „wyłączone” i natychmiast musiał przerzucić z powrotem na „włączone”. Naturalnie, że na taśmie rejestrującej nic nie zostało uchwycone i w wydarzeniach, które po chwili nastąpiły, czynność Lo Weja sprowadziła się tylko do uświadomienia sobie tego, co zdążył zobaczyć… Jednocześnie zajarzyły się dwa środkowe ekrany. Obrazy następowały po sobie kolejno: było to podobne do rozmowy dwóch istot. Na ekranie z lewej strony zabłysnęła uproszczona, pozbawiona szczegółów, prawie symboliczna sylwetka astrolotu. Na ekranie z prawej strony w odpowiedzi zamigotały poszczególne, przerywane kadry z nadanego filmu: zastygłe fale morza, ulica Astrogrodu, twarze ludzi, góry, rakiety wylatujące z lufy elektromagnetycznego działa. Ponieważ błyski światła na ekranie następowały zbyt szybko po sobie, obrazy nakładały się jeden na drugi, zlewały się w przedziwne sploty świetlistych konturów; Lo Wej rozróżniał je tylko dlatego, że wiedział, co one oznaczają… Drugi ekran odpowiedział paroma niezrozumiałymi sylabami. Pierwszy ekran ukazał astrolot (tym razem szczegółowo): z dysz umieszczonych na rufie statku kosmicznego wylatywały słupy płomieni. Na drugim — pojawił się wyraźny obraz ulicy Astrogrodu koło Stacji Radionawigacyjnej; obraz zajaśniał i od razu zaczął blednąc: ściemniało błękitne niebo, rozpłynęły się maszty i kopuły stacji, domy i drzewa. Lecz zanim całkowicie znikły zarysy Ziemi, poprzez ekran przemknęła gromada „rakietek”.
Oba ekrany zgasły — „rozmowa” dwóch istot skończyła się wcześniej, niż Lo zdążył włączyć aparat rejestrujący. Lo w zdumieniu rozmyślał nad ostatnimi błyskami obrazów. „Co to było? Nałożone na siebie obrazy? Zdaje się, iż jedna z» rakietek «w swym locie okrążyła kontury kopuły Stacji Radionawigacyjnej… Wydawało mi się? Albo… I potem przedmioty chyba znikały nie tak, jak to było zazwyczaj, kiedy gasną ekrany. Najpierw — jaskrawe niebo, potem — nieco ciemniejsze drzewa i budowle. Powinno być na odwrót… Przywidziało mi się? Albo — cóż one miały na» myśli«?”
Lo Wej czekał jeszcze parą godzin, lecz niczego więcej nie ujrzał.
IV
…Tak, zderzyliśmy się tu z życiem krystalicznym. Właśnie zderzyliśmy się, ponieważ nie byliśmy przygotowani do tego spotkania. Zbyt długo dominowało na Ziemi mniemanie, że możliwe jest tylko życie organiczne, że najwyższym przejawem życia jest człowiek; że gdy uda się nam spotkać z rozumnymi istotami w innych światach, to będą one niewiele różnić się od nas, powiedzmy, formą uszu lub rozmiarami czaszki… Najbardziej radykalne umysły przypuszczały, że możliwe są wyższe formy życia na podstawie innych elementów chemicznych: germanu lub krzemu zamiast węgla, fluoru lub chloru zamiast tlenu. Wszystkie poprzednie ekspedycje nie mogły ani podtrzymać, ani obalić tej hipotezy, albowiem człowiekowi nie udało się ujawnić dostatecznie złożonego życia ani na planetach systemu słonecznego, ani na innych światach. I kiedy po raz wtóry udaliśmy się tutaj, na Dziwną Planetę, by nawiązać kontakt z jakimiś „niewidzialnymi”, lecz bez wątpienia rozumnymi istotami, to wyobrażaliśmy je sobie jako coś, co jest do nas podobne.
Przed odlotem załoga „Fotonu–2” zebrała się w sali konferencyjnej, by rozważyć rezultaty wyprawy. O swych pracach referowali krótko, nie wdając się w głęboką analizę: czekały ich cztery lata drogi, przeznaczone z konieczności na skrupulatne opracowanie wszystkich danych zgromadzonych w ciągu dwumiesięcznego pobytu na Dziwnej Planecie, na obliczenia, spory i rozmyślania, w rezultacie których na Ziemię przywieziona zostanie jasno i dokładnie sprecyzowana wiedza.
Sandro Reed — najmłodszy ze wszystkich — wyliczył znalezione minerały i wyniki geologicznych obserwacji poczynionych na planecie. Maksym Licho — niemłody już, rudowłosy olbrzym o naiwnych niebieskich oczach, współtowarzysz Nowaka w czasie pierwszej wyprawy — zaznajomił zebranych z odkryciami nie znanych dawniej cząstek materii w promieniowaniu Najbliższej. Lo Wej skąpymi słowy opowiedział o zarejestrowanym wideopromieniowaniu „rakietek” i o poczynionych wspólnie z Patrickiem Loy obserwacjach nad rodzajami ich ruchu w pustce. Juliusz Torrena, szczupły brunet o płonących oczach, zapalił się do tego stopnia, opowiadając o wynikach badań nowych grawitacyjnych i magnetycznych efektów związanych z szybkim obrotem Dziwnej Planety, iż musiano przerwać mu delikatnie. Nowak referował ostatni:
— Musieliśmy długo obserwować, by przekonać się o czymś, co jest oczywiste: te „latające aparaty”, owe „rakietki” są właśnie żywymi istotami zaludniającymi Dziwną Planetę… Dziwna planeta — dziwne formy życia. Widocznie istoty te bliższe są nie nam, lecz raczej temu, co stworzone zostało rękami i rozumem człowieka: elektrycznym silnikom, fotoelementom, rakietom, elektronowym mózgom matematycznym, zmontowanym z przyrządów krystalicznych itd.
Nowak przez chwilę milczał w zadumie, potem ciągnął dalej:
— W dużym przybliżeniu tak sobie tłumaczę różnicę zachodzącą między nami a nimi: my składamy się z roztworów, one — z kryształów. Nas „zmontowała” przyroda z komórek, które są niczym innym, jak bardzo złożonym roztworem różnych substancji i związków w wodzie. Podstawą naszego życia jest woda, nasze tkanki w dwóch trzecich z niej się składają. „Rakietki” zaś składają się z przeróżnych złożonych i prostych kryształów — metalicznych, półprzewodnikowych i dielektrycznych.
I w tym tkwi sedno. Jak wam wiadomo, w roztworach elementarnym nosicielem energii są jony. W kryształach tym nosicielem energii są elektrony. I cała nie do przezwyciężenia różnica pomiędzy naszym organicznym a ich krystalicznym życiem sprowadza się do prostego faktu fizycznego: przy równych nabojach elektrycznych jony posiadają tysiąc, dziesięć, a nawet sto tysięcy rasy większą masę niż elektrony… W nas wszystkie procesy życiowe — i w systemie nerwowym, i w mięśniach — zachodzą dzięki ruchowi i zamianie energii jonów i neutralnych molekuł, w wyniku przemiany materii. W ich ciałach nie zachodzi przemiana materii — jedynie przemiana energii elektrycznej. My przyswajamy sobie energię niezmiernie okrężną drogą procesów chemicznych: rozkładając i utleniając pożywienie. „Rakietki” mogą odżywiać się bezpośrednio światłem i ciepłem jako krystaliczne termo— i fotoelementy. Tym sposobem są one w stanie zgromadzić w sobie olbrzymią energię i rozwijać zaiste kosmiczne szybkości…
Jednakże główna różnica polega nie na szybkościach ruchu, lecz na szybkościach procesów wewnętrznych. W naszym organizmie każdy elementarny proces związany jest z ruchem ciężkich jonów i cząstek, mówiąc po prostu z przemianą materii. Dlatego nic w nas nie może przebiegać z szybkością większą od szybkości rozchodzenia się dźwięku w wodzie. Szybkość zaś elektronowych procesów zachodzących w „rakietkach” ograniczona być może tylko szybkością światła. Na skutek tego ich rachunek czasu jest inny i wyobrażenie o świecie — inne.
Wszystko to, co człowiek osiągnął w wyniku tysiącleci pracy i poszukiwań, stało się w sposób naturalny udziałem organizmów „rakietek”. Ruch elektromagnetyczny, telewizja, prędkości kosmiczne, radiolokacja, pojęcia o względności przestrzeni i czasu… Przed chwilą Lo Wej poinformował nas, że wspólnie z Patrickiem ustalili niewiarygodny fakt: „rakietki” w swym ruchu uwzględniają poprawki wynikające z teorii względności. A przecież zjawisko to można wyjaśnić w sposób prosty. Krystaliczne istoty poruszają się z szybkością do 20 km/sek., przeliczanie czasu jest u nich także dziesięć tysięcy razy dokładniejsze niż u człowieka. Dlatego w swym zwykłym ruchu „wyczuwają” one to, co my, ludzie, zaledwie możemy sobie wyobrazić — zmianę rytmu czasu, krzywiznę przestrzeni, wzrost ciężaru masy. Prawdopodobnie w taki sam sposób „czują” wiele zagadnień, od których nas, ludzi, dzielą dziesięciolecia badań naukowych.