posłańca - pomyślała. - Ale jakie to będzie śmieszne posyłać podarunki swoim własnym
nogom. A jak zabawnie będzie wyglądał adres:
Wielmożna Pani Prawa Noga Alicji, Dywanik przed Kominkiem, tuż obok paleniska, z
serdecznym pozdrowieniem od Alicji.
O Boże, cóż ja za głupstwa wygaduję!"
To mówiąc Alicja uderzyła głową o sufit sali. Miała teraz blisko trzy metry wzrostu,
wzięła więc ze stolika złoty kluczyk i pośpieszyła ku drzwiom.
Biedactwo. Mogła zaledwie jednym okiem zerkać do ogrodu, i to wtedy, kiedy leżała na
boku. Przedostanie się było bardziej niż kiedykolwiek beznadziejne. Usiadła więc i zaczęła na
nowo płakać.
- Wstydź się - rzekła po chwili - taka duża dziwucha jak ty (to nie ulegało w tej chwili
wątpliwości), taka duża dziewucha, żeby płakała jak niemowlę. W tej chwili przestań,
rozkazuję ci. - Ale i to nic nie pomogło; Alicja płakała dalej i wylewała takie potoki łez, aż
utworzyła się dokoła niej wielka, zajmująca pół pokoju i głęboka na kilkanaście centymetrów
kałuża.
Po chwili usłyszała czyjeś kroki, otarła więc łzy, aby przyjrzeć się przybyszowi. Był to
powracający Biały Królik bogato przyodziany, z parą białych, skórkowych rękawiczek w
jednej ręce i wielkim wachlarzem - w drugiej. Spieszył się bardzo i pod drodze mamrotał po
nosem:
- O Księżno, Księżno! Czy aby nie będziesz wściekła, że dałem ci tak długo czekać?
Alicja była tak zrozpaczona, że zwróciłaby się o pomoc do każdego. Kiedy więc Królik
zbliżył się do niej, odezwała się cichym i nieśmiałym głosikiem:
- Przepraszam pana. Przepraszam pana uprzejmie...
Królik stanął jak wryty, po czym upuściwszy wachlarz i rękawiczki wziął nogi za pas i po
chwili znikł w ciemnościach.
Alicja podniosła wachlarz i rękawiczki, a ponieważ było bardzo gorąco, zaczęła
wachlować się mówiąc:
- Mój Boże, jakie wszystko jest dzisiaj dziwne. A wczoraj jeszcze żyło się zupełnie
normalnie. Czy aby nocą nie zmieniono mnie w kogoś innego? Bo, prawdę mówiąc, czuję się
jakoś inaczej. Ale jeśli nie jestem sobą, to w takim razie kim jestem? W tym tkwi największa
zagadka. - Tu Alicja zaczęła przypominać sobie swoje rówieśniczki i zastanawiać się, która z
nich mogłaby wchodzić w rachubę.
- Na pewno nie jestem Adą - powiedziała w końcu - ponieważ ona ma długie loki, a moje
włosy wcale się nie kręcą. Nie mogę być także Małgosią, bo znam się na wielu rzeczach, a
ona właściwie o niczym nie ma pojęcia. Poza tym ona jest sobą, a ja jestem sobą i - och,
jakież to wszystko zawiłe! Muszę sprawdzić, czy pamiętam coś jeszcze z rzeczy, które
dawniej widziałam. Zaraz, zaraz... cztery razy pięć jest dwanaście, cztery razy sześć jest
trzynaście, a cztery razy siedem - o Boże! W ten sposób nigdy chyba nie dojdę do dwudziestu.
ale tabliczka mnożenia nie jest taka ważna. Spróbuję lepiej geografii: ondyn jest stolicą
Paryża, Paryż jest stolicą Rzymu, a Rzym - nie, cóż jak wygaduję? To wszystko na pewno się
nie zgadza. Musiałam naprawdę zmienić się w Małgosię. Spróbuję jeszcze powiedzieć: "Pan
kotek był chory"... - Alicja splotła dłonie, tak jak przy odpowiedział w szkole, i zaczęła
deklamować wierszyk. Ale głos jej brzmiał dziwnie i obco, a słowa były takie niezwykłe.
Pan Lew by raz chory i leżał w łóżeczku,
Więc przyszedł pan doktor:
- Jak się masz, koteczku?
- Niedobrze, lecz teraz na obiad jest pora -
Rzekł Lew rozżalony i pożarł doktora.
- To na pewno nie są prawdziwe słowa - powiedziała Alicja i oczy jej zaszły łzami - a
więc musiałam zmienić się w Małgosię. Będę teraz mieszkać w jej brzydkim domu i mieć
zawsze tyle lekcji do odrabiania. Nie, nigdy się na to nie zgodzę. Jeżeli mam być Małgosią, to
wolę pozostać tu na dole. Mogą sobie zaglądać na dół i wołać: "Wracaj do nas, kochanie". A
ja spojrzę tylko w górę i odpowiem: "Kim ja właściwie jestem? Powiedzcie mi to naprzód:
jeżeli będę chciała być tą osobą, to wrócę, a jeżeli nie, to zostanę na dole, dopóki nie zmienię
w kogoś milszego".
- Mój Boże! - krzyknęła nagle Alicja i znowu rozpłakała się. - Jakże gorąco chciałabym,
żeby to do mnie ktoś zajrzał. To samotność tak mi już dokuczyła.
Tu Alicja spojrzała na swoje ręce i zdziwiła się widząc, że bezwiednie włożyła na rękę
jedną z białych rękawiczek Królika. "Jak to się mogło stać - pomyślała. - Widocznie
musiałam znowu zmaleć".
Aby zmierzyć swą wysokość, Alicja podeszła do stolika i stwierdziła, że ma około pół
metra wzrostu i nadal się zmniejsza. Przyszło jej nagle na myśl, że dzieje się to za sprawą
wachlarza, rzuciła go więc szybko, w sam czas, aby zupełnie nie zniknąć.
- No, tym razem ocalala jakimś cudem - rzekła Alicja, nie na żarty przestraszona nagłą
zmianą, lecz zadowolona z tego, ze jeszcze żyje. - A teraz do ogrodu. - To mówiąc Alicja
pobiegła w stronę małych drzwiczek, ale niestety - były one znów zamknięte, złoty kluczyk
zaś leżał jak przedtem na szklanym stoliku. "Sytuacja jest gorsza niż dotychczas - pomyślała
biedna Alicja - bo nigdy jeszcze nie byłam taka maleńka. To już naprawdę klęska".
Tu Alicja poślizgnęła się nagle i po chwili tkwiła już po brodę w słonej wodzie. Pierwszą
jej myślą było, że wpadła do morza.
"Wobec tego będę musiała wrócić pociągiem" - powiedziała sobie.
Alicja była tylko raz w życiu nad morzem i to słowo łączyło się dla niej z widokiem
kąpiących się letników, dzieci grzebiących łopatkami w piasku, rzędu pensjonatów oraz
położonej w głębi stacji kolejowej.
Szybko jednak zorientowała się, że wpadła do słonej kałuży, którą wypłakała mający trzy
metry wzrostu.
- Nie powinnam była tyle płakać - rzekła, pływając w poszukiwaniu miejsca dogodnego
do lądowania. - Spotyka mnie teraz za to taka kara, że mogę się utopić w swoich własnych
łzach. Byłoby to naprawdę bardzo dziwne. Ale dzisiaj wszystko jest takie dziwne.
Alicja usłyszała w pobliżu plusk wody, popłynęła więc w tym kierunku. Pomyślała
najpierw, że spotka się z morsem albo z hipopotamem. Przypomniała sobie jednak, jaka jest
maleńka, i po chwili spostrzegła mysz, która również wpadła do kałuży.
"Czy warto przemówić do tej myszy? - zastanawiała się Alicja. - Wszystko jest dzisiaj
takie dziwne. Kto wie, czy ona nie umie mówić? W każdym razie nie zaszkodzi spróbować..."
I Alicja rozpoczęła bardzo grzecznie:
- O Myszy, czy nie wiesz, jak się wydostać z tej sadzawki? Zmęczyłam się już bardzo
tym pływaniem, droga Myszy. (Alicji wydawało się, że jest to właściwy sposób zwracania się
do myszy. Nie miała co prawda doświadczenia w tych sprawach, ale przypomniało jej się, że
widziała kiedyś w gramatyce starszego brata odmianę: "Mysz - myszy - myszy - mysz -
myszą - o myszy - myszy").
Mysz przypatrywała jej się badawczo, mrugała nawet jednym ze swych ślepek, ale nie
odezwała się ani słowem.
"Może nie rozumie po angielski - pomyślała Alicja. - Zapewne jest to mysz francuska,
która przybyła do nas z Wilhelmem Zdobywcą". (Alicja znała się doskonale na historii, ale
nie miała pojęcia, kiedy co się działo). Więc rozpoczęła na nowo:
- Oú est ma chatte? (Było to pierwsze zdanie z jej książki do francuskiego).