— Nie zamierzałam cię osądzać — zapewniła speszona Peggy.
— Ani ja nie chciałam się przed tobą usprawiedliwiać. A jednak osądziłaś mnie, a ja się usprawiedliwiałam. Mam tutaj nić mojej matki. Wiem, gdzie jest. Ale nigdy naprawdę nie zrozumiem, dlaczego tak postąpiła. Ani co by się stało, gdyby została. — Becca spojrzała na Peggy. — Nie wiem zbyt wiele, ale co wiem, to wiem. Alvin musi wyruszyć w świat. Musi porzucić rodzinę: niech teraz sami uczą się Stwarzania, jak on kiedyś. Musi połączyć się z Calvinem, zanim Niszczyciel całkiem go przemieni. W przeciwnym razie Calvin nie tylko przyniesie mu śmierć, ale też pogrąży wszystkie dzieła Stwórcy.
— Mam proste rozwiązanie. Odszukam Calvina i dopilnuję, żeby nigdy nie wrócił do domu.
— Myślisz, że masz dość siły, by zapanować nad życiem Stwórcy?
— Calvin nie jest Stwórcą. To niemożliwe. Pomyśl tylko, przez co musiał przejść Alvin, by nim zostać.
— Ale i tak nigdy nie miałaś dość siły, by sprzeciwić się Alvinowi, nawet kiedy był dzieckiem. A przecież ma dobre serce. Obawiam się, że Calvin nie kieruje się tym samym poczuciem prawości.
— Więc nie mogę nim pokierować — zgodziła się Peggy. — Ale też nie mogę wysłać gdzieś Alvina. Nie należy do mnie.
— Nie?
Peggy ukryła twarz w dłoniach.
— Nie chcę, żeby mnie kochał. I nie chcę go kochać. Chcę dalej prowadzić walkę z niewolnictwem w Appalachee.
— A tak… Wykorzystując swój talent, żeby wpływać na tkaninę, tak? — spytała Becca. — Wiesz, do czego to prowadzi?
— Mam nadzieję, że do wyzwolenia niewolników.
— Być może. Ale jedno jest pewne: to prowadzi do wojny.
Peggy spojrzała ponuro.
— Widzę znaki wojny na wszystkich ścieżkach. Widziałam je, zanim jeszcze zaczęłam działać.
Zrozpaczone matki. Groza bitwy w życiu młodych mężczyzn.
— Zacznie się jako wojna domowa w Appalachee, ale skończy jako wojna między królem z jednej strony i Stanami Zjednoczonymi z drugiej. Brutalna, krwawa, okrutna…
— Chcesz powiedzieć, że powinnam przestać? Mam pozwolić tym potworom władać Czarnymi, których porwali, i wszystkimi ich dziećmi? Na zawsze?
— Wcale nie — uspokoiła ją Becca. — Wojna wybucha w wyniku miliona różnych wyborów. Twoje działania popychają wydarzenia w pewnym kierunku, ale przecież nie jesteś jedyną przyczyną. Nie rozumiesz? Jeśli wojna jest jedynym sposobem wyzwolenia niewolników, czy nie jest to warte wszystkich cierpień? Czy życie jest zmarnowane, jeżeli kończy się dla takiej sprawy?
— Nie mogę tego osądzić.
— To nieprawda. Tylko ty możesz osądzić, bo tylko ty widzisz możliwe skutki. Zanim ja coś zobaczę, wydarzenia stają się nieuniknione.
— Jeżeli są nieuniknione, czemu chcesz mnie przekonać, żeby je zmienić?
— Prawie nieuniknione. Znowu wyraziłam się nieprecyzyjnie. Nie mogę przesuwać nici w wielkiej skali, bo nie potrafię przewidzieć skutków takiej zmiany. Ale pojedynczą nić mogę czasem przesunąć, nie niszcząc przy tym splotu. Nie wiedziałam, jak przesunąć Calvina, ale przesunęłam ciebie. Sprowadziłam tu sędziego, który widzi mimo opaski na oczach.
— Mówiłaś chyba, że to twoja siostra…
— Ona zdecydowała, że trzeba tak postąpić. Ale tylko mnie wolno dotykać nici.
— Mam wrażenie, że dużo czasu poświęcasz na kłamstwa i ukrywanie różnych spraw.
— Całkiem możliwe.
— Na przykład tego, że zachodnie drzwi prowadzą do kraju Ta-Kumsawa, na zachód od Mizzipy.
— Nie kłamałam ani nie ukrywałam tego.
— A dokąd prowadzą wschodnie drzwi?
— Do domu mojej ciotki w Winchester, w Anglii. Widzisz? Niczego nie ukrywam.
— Masz tylko jedną córkę — przypomniała Peggy. — I ona dostała już swoje krosno. Kto zajmie twoje miejsce?
— To nie twoja sprawa — odparła Becca.
— Wszystko jest teraz moją sprawą, odkąd chwyciłaś moją nić i przesunęłaś tutaj.
— Nie wiem, kto zajmie moje miejsce. Może będę tu siedzieć już zawsze. Nie jestem jak moja matka. Nie porzucę krosna, wmuszając je komuś, kto tego nie chce.
— Kiedy przyjdzie czas wyboru, pomyśl o chłopcu. Jest mądrzejszy, niż się wydaje.
— Męska ręka na krośnie? — Becca zrobiła minę, jakby połknęła coś obrzydliwego.
— Ważniejsza od talentu tkacza jest chyba troska o nici, które wplata się w tkaninę — zauważyła Peggy. — Może i zabił wiewiórkę, ale nie sądzę, żeby lubował się w śmierci.
Becca przyglądała jej się nieruchomo.
— Za dużo bierzesz na siebie.
— Sama mówiłaś, że jestem sędzią.
— Więc zrobisz to?
— Co? Zacznę obserwować Alvina? Tak. Chociaż wiem, że sześć razy złamie mi serce, zanim go pochowam. Tak, zwrócę oczy na tego chłopca.
— Tego mężczyznę.
— Tego Stwórcę.
— A ten drugi?
— Zrobię coś, jeśli tylko znajdę sposób.
Becca kiwnęła głową.
— Dobrze. — Kiwnęła znowu. — Zatem skończyłyśmy. Drzwi wyprowadzą cię z domu.
To było jedyne pożegnanie. Ale Becca mówiła prawdę: tam, gdzie niedawno Peggy nie mogła znaleźć wyjścia, teraz każdy korytarz prowadził do stojących otworem drzwi, za którymi jaśniało światło dnia. Peggy nie chciała jednak wychodzić drzwiami prowadzącymi do jej świata. Chciałaby przejść przez drzwi w starej chacie. Wschodnimi, do Anglii. Zachodnimi, do krainy Czerwonych. Albo południowymi — dokąd one prowadzą?
Ale jej miejsce było tutaj. Tutaj czekał na nią powóz i praca, wzniecanie wojny poprzez budzenie współczucia dla niewolników. Pogodziła się z tym, tak jak mówiła Becca. Czy sam Jezus nie powiedział, że przynosi nie pokój, ale wojnę? Że brat stanie przeciw bratu? Jeśli tego trzeba, by zmyć z tej ziemi plamę niewolnictwa, niech tak będzie. Ona mówi tylko o pokojowych przemianach. Jeśli inni wolą raczej zabijać lub ginąć, niż uwolnić niewolników, to ich wybór i nie ona to sprawi.
Tak jak nie ona sprawiła, że matka chwyciła strzelbę i zabiła Odszukiwacza, który przecież działał zgodnie z prawem, choć to niesprawiedliwe prawo. Nie znalazłby Arthura Stuarta, ukrytego w jej domku, o zapachu zmienionym przez Stwarzanie Alvina, gdy jego obecność kryły wszystkie heksy, jakie Alvin tam umieścił. Nie zabiłam jej, myślała Peggy. I gdybym nawet mogła temu zapobiec, nie zmieniłabym jej przecież. Była kobietą zdolną do takich decyzji, kobietą, którą kochałam razem z jej gwałtowną, gniewną odwagą. Nie jestem winna jej śmierci. Winien jest człowiek, który ją zastrzelił. I to ona sama, nie ja, postawiła się na drodze nieszczęścia.
Peggy wyszła na słońce ożywiona, lekkim krokiem. Powietrze pachniało słodko. Ten dom bez płomieni serc na nowo rozpalił jej własny płomień.
Wsiadła do powozu i bez dalszej zwłoki dotarła do gospody na północ od Chapman Valley. Spędziła w niej noc, a następnego dnia znalazła się w Baker's Fork. Tam prowadziła wykłady dla nauczycieli i najzdolniejszych uczniów, w wolnych chwilach dyskutując z ludźmi o niewolnictwie. Wygłaszała komentarze, ganiła tych, którzy dręczyli niewolników, twierdziła, że dopóki ktokolwiek ma taką władzę nad ludźmi, przypadki dręczenia są nieuniknione, a jedynym lekarstwem na to jest wolność dla wszystkich. Kiwali głowami. Zgadzali się z nią. Mówiła o odwadze, jakiej wymaga decyzja, o niewolnikach, którzy cierpią pod batem i stracili wszystko; jak wiele mogą wycierpieć biali mężczyźni i kobiety, aby ich wyzwolić? Ile wycierpiał dla innych Chrystus?