Był to przekonujący, dopracowany pokaz. Nie zmieniła go, choć wiedziała, że doprowadzi do wojny. Wojny wybuchały już z głupszych powodów. Niech przynajmniej jedna potoczy się w słusznej sprawie, skoro nieprzyjaciele dobra nie chcą zmiękczyć swych serc.
Wśród wykładów i rozmów znalazła chwilę, niecałą godzinę, dla siebie, siedząc przy biurku wdowy, właścicielki plantacji. Przy tym samym biurku, gdzie przed chwilą kobieta uwolniła wszystkich swoich niewolników i zatrudniła ich jako wolnych robotników. Peggy widziała w jej płomieniu serca, że ten wybór doprowadzi do spalenia jej spichrzów i zniszczenia upraw. Ale kobieta ruszy ze świeżo wyzwolonymi Czarnymi na północ, mimo przeszkód i zagrożeń. Jej odwaga przejdzie do legendy, stanie się iskrą inspirującą inne mężne serca. A pewnego dnia dwadzieścia tysięcy czarnych córek otrzyma imię tej kobiety. „Dlaczego mam na imię Jane?” — spytają swych matek. A te odpowiedzą: „Ponieważ żyła kiedyś kobieta o tym imieniu, która uwolniła swoich niewolników i opiekowała się nimi w drodze na północ, a potem zatrudniała ich i pilnowała, dopóki nie nauczyli się żyć jak ludzie wolni i mogli sami sobie radzić. To imię jest wielkim zaszczytem”. Nikt się nie dowie o nauczycielce, która kiedyś w słowa ujęła tajemne pragnienia serca Jane.
Przy tym właśnie biurku Peggy napisała i zaadresowała list: Vigor Kościół w stanie Wobbish. Dotrze do niego, to pewne. Kiedy pieczętowała kopertę, kiedy wręczała ją posłańcowi, wreszcie spojrzała na płomień serca, który znała najlepiej, lepiej nawet niż własny. Zobaczyła w nim znajome możliwości, groźne konsekwencje. Ale teraz, z powodu tego listu, były inne. Inne… czy lepsze? Trudno ocenić. Nie jest aż tak dobrym sędzią, żeby wiedzieć. Słuszne i niesłuszne były łatwe do rozróżnienia, ale dobre i złe, lepsze i gorsze wciąż sprawiały kłopoty. Przesuwały się dziwnie i zmieniały w oczach. Może żaden sędzia nie potrafiłby tego osądzić; a jeśli istniał taki, to milczał.
Posłaniec wziął list i powiózł go na północ, gdzie w innym miasteczku przekazał jeźdźcowi, który zapłacił mu połowę tego, na ile ocenił wartość listu po dostarczeniu. Drugi jeździec ruszył dalej na północ, krętą trasą, ale wreszcie stanął w sklepie w Vigor Kościele, gdzie spytał o niejakiego Alvina Smitha.
— Jestem jego szwagrem — wyjaśnił kupiec. — Armor-of-God Weaver. Zapłacę ci za list. Nie chciałbyś wjeżdżać do miasta; nie chciałbyś słuchać historii, jaką ludzie muszą opowiadać.
Przekonał jeźdźca.
— W takim razie należy się pięć dolarów.
— Założę się, że posłańcowi, który dał ci ten list, zapłaciłeś tylko jednego dolara, wierząc, że ode mnie dostaniesz najwyżej dwa. Ale dam ci pięć, jeśli nadal chcesz tyle, ponieważ mogę się dać oszukać człowiekowi, który potrafi żyć z pamięcią tego czynu. To ty w końcu zapłacisz najwięcej.
— W takim razie dwa dolary — zdecydował jeździec. — Bez urazy.
Armor-of-God wyjął trzy srebrne dolary i wcisnął je w dłoń przybysza.
— Dziękuję za prędką jazdę, przyjacielu — powiedział. — Zawsze będziesz tu mile widziany. Zostań z nami na obiedzie.
— Nie, muszę jechać dalej.
Kiedy tylko wyszedł, Armor parsknął śmiechem.
— Jestem pewien, że zapłacił za ten list tylko pięćdziesiąt centów — zwrócił się do żony. — Zatem nadal uważa, że mnie oszukał.
— Musisz bardziej się liczyć z pieniędzmi — odparła.
— Dwa dolary, żeby spowodować u kogoś nieco duchowych mąk, które może zmienią jego życie na lepsze? To niska cena, moim zdaniem. Ile jest warta dusza w oczach Boga? Myślisz, że dwa dolary?
— Dreszcz mnie przechodzi, kiedy pomyślę, na ile wycenia dusze niektórych ludzi, kiedy Bóg postanowi zamknąć sklepik — mruknęła żona. — Zaniosę ten list do domu mamy. I tak tam dzisiaj idę.
— Simon, chłopak Measure'a, przychodzi po pocztę. Spojrzała gniewnie.
— Nie miałam zamiaru go czytać.
— Nie powiedziałem tego.
Nadal jednak nie dał jej listu. Położył go na ladzie, czekając, aż zjawi się najstarszy syn Measure'a i zabierze go do domu na wzgórzu, gdzie Alvin uczy ludzi, jak być Stwórcami. Armorowi nadal się to nie podobało, wydawało niewłaściwe, niereligijne, wbrew Biblii. Wiedział jednak, że Alvin był dobrym chłopcem, który wyrósł na dobrego człowieka, a jeśli posiadał jakieś moce czarodziejskie, nikogo nimi nie krzywdził. Czy to możliwe, by te moce były przeciwne Bogu i religii, skoro korzystał z nich po chrześcijańsku? W końcu to Bóg stworzył świat i wszystko w nim. Gdyby nie chciał, żeby istnieli Stwórcy, to przecież nie musiał ich stwarzać. A zatem to, co robi Alvin, musi być zgodne z wolą bożą.
Czasem Armor-of-God całkowicie się godził na działania Alvina. A czasem myślał, że tylko dureń zaślepiony przez diabła może choćby przez moment wierzyć, że Bóg jest zadowolony z jakichkolwiek czarów. Ale to były tylko myśli. Kiedy przychodziło do czynów, Armor-of-God już zdecydował: był z Alvinem, przeciwko wszystkim, którzy mu szkodzili. Jeśli czeka go za to piekło, trudno. Czasem trzeba po prostu iść za głosem serca. A czasami trzeba powziąć decyzję i trzymać się jej, choćby nie wiem co.
Dlatego nikt nie dostanie w ręce listu od Peggy Larner do Alvina. A szczególnie żona Armora-of-God, która sama za dobrze zna się na heksach.
Daleko od nich, w całkiem innym miejscu, Peggy dostrzegła zmiany w płomieniach serc i wiedziała, że list trafił do krewnych Alvina. Wykona swoje zadanie; świat się zmieni. Nici w krośnie Bekki się przesuną. To nie do zniesienia, tak patrzeć i się nie mieszać, myślała Peggy. A potem nie do zniesienia jest widzieć, do czego prowadzi to mieszanie.
ROZDZIAŁ 4 — CEL
Zanim jeszcze przyszedł list od panny Larner, Alvin zaczął odczuwać niepokój. Nic nie układało się tak, jak planował. Po długich miesiącach prób przemienienia w Stwórców rodziny i sąsiadów wydawało się, że aby tego dokonać, musiałby żyć sześć razy dłużej. A choć się starał, nie mógł sobie wyobrazić, w jaki sposób mógłby żyć więcej niż raz.
To nie znaczy, że nauczanie okazało się porażką — tak by tego nie nazwał, jeszcze nie, biorąc pod uwagę, że niektórzy naprawdę się uczyli, jak dokonywać niewielkich aktów Stwarzania. Po prostu nie mieli do Stwarzania talentu. Alvin uznał kiedyś, że każdy człowiek może wykształcić w sobie każdy talent, jeśli będzie mieć dość czasu, ćwiczeń, sprytu i zwykłego uporu. Ale nie wziął pod uwagę, że Stwarzanie przypominało całą masę talentów naraz. Ten czy ów chwytał to czy tamto, ale nikt nie dawał znaku, że pojął całość. Tylko Measure przejawiał czasem zdolności; właściwie nawet więcej niż zdolności. Prawdopodobnie sam mógłby zostać Stwórcą, gdyby ciągle coś nie zaprzątało jego uwagi. Ale inni… Niemożliwe, żeby stali się podobni do Alvina. Jeśli więc nie ma nadziei na sukces, po co próbować?
Kiedy jednak tracił zapał, powtarzał sobie, że ma zamknąć gębę i brać się do roboty. Nie zostaje się Stwórcą, co pięć minut zmieniając plany. Kto zechce za kimś takim podążyć? Trzeba się starać. Nawet kiedy Calvin, jedyny urodzony Stwórca między nimi, odmówił uczenia się czegokolwiek i w końcu odszedł, by psocić w szerokim świecie, nawet wtedy nie wolno się poddawać i ruszać za nim. Measure wyjaśnił to ludziom, chcącym sformować grupę poszukiwawczą: „Nie można człowieka zmusić, żeby został Stwórcą, ponieważ zmuszanie ludzi do robienia czegokolwiek to Niszczenie”.