Ale rodzice nie chcieli jej puścić.
„Jak Alvin mógłby się skupić na nauczaniu, gdybyś przez cały czas robiła do niego cielęce oczy?” — mówiła jej matka, stara wiedźma bez serca. Chociaż nie tak okrutna jak ojciec, który powtarzał: „Opanuj się trochę, dziewczyno! Bo każę ci chodzić w woalce, żebyś nie robiła nam wstydu publicznie. Woalka, rozumiesz?” Doskonale rozumiała tego okropnego człowieka. Znał się tylko na tych swoich korbach, kółkach, rurach i kablach. Znał się na pompach i maszynach, ale nie miał pojęcia o tajemnicach ludzkiego serca. „Serce samo jest pompą, moja droga” — powiedział kiedyś, dowodząc, że jest głębokim, całkowitym, niemożliwym, wiecznym, otchłannym ignorantem, maszyną, nie człowiekiem, że nie przyjmuje nic z natury wszechświata. Jej ukochany Alvin rozumiał, że wszystkie rzeczy są żywe i czują… wszystkie oprócz okropnych maszyn jej ojca, poruszających się niczym ożywione trupy. Parowy tartak! Użycie ognia i wody do cięcia drewna! Toż to obraza Pana naszego! Kiedy Alvin się z nią ożeni, namówi go, żeby powstrzymał ojca od budowy tych maszyn, które tylko ryczą, syczą, stukają i wydzielają żar jak z piekła. Alvin przeniesie ją do cudownej leśnej krainy, gdzie ptaszki są przyjaciółmi, a owady nie kąsają; będą się tam kąpać w jeziorkach krystalicznej wody i on podpłynie do niej naprawdę, nie tylko w marzeniach, obejmie ją, a ich ciała dotkną się pod wodą, spotkają, połączą i…
— Ale bzdury! — oświadczyła jej przyjaciółka Ramona.
Amy się rozzłościła. Kim niby jest Ramona, żeby decydować, co jest, a co nie jest prawdą? Czy Amy nikomu już nie może opowiedzieć o swoich marzeniach, nie tłumacząc stale, że to tylko sen, ale mogąc udawać, że to prawda? Przecież pamięta wszystko tak wyraźnie… nie, o wiele wyraźniej niż cokolwiek, co zdarzyło się jej w życiu.
— Tak było. W świetle księżyca.
— Kiedy? — spytała Ramona głosem ociekającym wręcz pogardą.
— Trzy noce temu. Kiedy Alvin powiedział, że idzie do lasu, bo chce być sam. Szedł wtedy na spotkanie ze mną.
— A gdzie jest to jeziorko krystalicznej wody? W okolicy takiego nie ma, same rzeczki i strumyki, a wiesz przecież, że Alvin nigdy nie wchodzi do Hatrack, żeby popływać.
— Czy ty nic nie rozumiesz? — spytała Amy, próbując tonem wyższości dorównać swej najlepszej przyjaciółce. — Nie słyszałaś o zielonej pieśni? Że Alvin nauczył się od Czerwonych biec przez las jak wiatr, bezgłośnie i nie zginając nawet gałązki? Potrafi biec tak sto mil na godzinę, szybciej niż pociąg na szynach. Tu blisko nie było żadnego jeziorka; leżało tak daleko, że z Vigor Kościoła na dobrym koniu trzeba by tam jechać trzy dni.
— Teraz już wiem, że zmyślasz.
— Może to robić codziennie!
— On może, ale ty nie. Wrzeszczysz, kiedy zaczepisz o pajęczynę, ty ośle.
— Nie jestem osłem, jestem najlepszą uczennicą w szkole, gdzie ty jesteś osłem — odparła jednym tchem Amy. Często powtarzały sobie ten żarcik. — Trzymałam Alvina za rękę, a on mnie prowadził. Kiedy się zmęczyłam, wziął mnie w swe silne kowalskie ramiona i poniósł dalej.
— A potem pewnie zdjął całe ubranie i ty zdjęłaś swoje, jakbyście byli parą łasic czy czego…
— Piżmaków. Wyder. Istot wodnych. To nie była nagość, to była naturalność, swobodność dwóch pokrewnych dusz nie mających przed sobą tajemnic.
— Ależ pięknowatość — mruknęła Ramona. — Podejrzewam, że tak naprawdę była tam niesmaczność i odrażającość, kiedy tak podszedł i obejmował cię w tej pełnej, całkowitej nieubraności.
Amy wiedziała, że Ramona sobie z niej żartuje, ale nie miała pojęcia, dlaczego wymyślanie takich słów jak „odrażającość” doprowadza tę idiotkę do wybuchów śmiechu; niewiele brakowało, by spadła z gałęzi, na której obie siedziały.
— Nie umiesz docenić piękna.
— A ty nie doceniasz prawdy — odparła Ramona. — Czy może powinnam powiedzieć „prawdziwości”?
— Nazywasz mnie kłamczuchą? — Amy pchnęła ją lekko.
— Przestań! — wrzasnęła Ramona. — To nieuczciwe! Siedzę dalej od ciebie na tej gałęzi i nie mam się czego złapać!
Amy pchnęła znowu, Ramona zakołysała się i chwyciła konar, a jej oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.
— Przestań, ty kłamczucho! — krzyknęła. — Bo opowiem, jakie kłamstwa wygadujesz!
— To nie kłamstwa — stwierdziła Amy z godnością. — Pamiętam wszystko tak wyraźnie, jak… jak światło słońca nad zielonym polem kukurydzy.
— Wyraźnie jak chrząkanie świń w chlewie mojego ojca — rzekła Ramona równie rozmarzonym głosem.
— Oczywiście, prawdziwa miłość przekracza zdolność twojej wyobraźni.
— Owszem, moja wyobraźliwość jest osobowością słabości.
— Uosobieniem, nie osobowością.
— Och, gdybym to ja miała twoją subtelność poprawności, twoją mądrość…
— Przestań bez przerwy ościować.
— Sama przestań.
— Ja tak nie mówię.
— Mówisz.
— Nie.
— Idź jeść robaki — poradziła Ramona.
— W potrawce z mózgu — odparowała Amy.
Kiedy powróciły już do zwykłych wesołych sprzeczek, pośmiały się i przez jakiś czas rozmawiały o innych sprawach.
I gdyby tak już zostało, może nic by się nie wydarzyło. Ale w drodze do domu, już po zmierzchu, Ramona zatrzymała się raz jeszcze.
— Amy, ale tak naprawdę, przyjaciółka przyjaciółce, niech skonasz, jeśli skłamiesz, powiedz uczciwie, że naprawdę, słowo dajesz, rzeczywiście, we własnej osobie, nie pływałaś goła z Alvinem Smithem…
— Alvinem Stwórcą.
— Powiedz, że to był sen.
Niewiele brakowało, by Amy roześmiała się i powiedziała: „Oczywiście, że sen, ty głuptasie”.
Ale dostrzegła coś w szeroko otwartych oczach przyjaciółki: zachwyt, że ktoś, kogo Ramona zna osobiście, mógł popełnić czyn tak grzeszny i cudowny. Amy nie chciała, by ten podziw zmienił się w spojrzenie pełne wyższości i tryumfu. I dlatego powiedziała coś, czego nie powinna mówić:
— Chciałabym, żeby to był sen. Naprawdę bym chciała, Ramono. Bo kiedy o tym myślę, coraz bardziej za nim tęsknię i zastanawiam się, kiedy odważy się porozmawiać z moim ojcem, powiedzieć mu, że chce mnie za żonę. Mężczyzna, który coś takiego zrobił z dziewczyną, musi przecież się z nią ożenić, prawda?
Tak… Powiedziała to. Najtajniejsze, najpiękniejsze marzenie skrywane w głębi serca. Powiedziała na głos.
— Musisz powiedzieć tacie — stwierdziła Ramona. — Dopilnuje, żeby Alvin się z tobą ożenił.
— Nie chcę go zmuszać. Takiego człowieka jak Alvin można tylko zachęcić do małżeństwa, nie wepchnąć przemocą.
— Wszyscy myśleli, że tylko robisz słodkie oczy do Alvina, a on nawet cię nie zauważa. Ale jeśli pływa z tobą na golasa w jakimś dalekim jeziorku, gdzie tylko on może dotrzeć… wiesz, moim zdaniem to nie w porządku. Naprawdę nie w porządku.
— Nie obchodzi mnie twoje zdanie — oznajmiła Amy. — Tak być powinno, a jeżeli komuś powiesz, obetnę ci wszystkie włosy, uplotę z nich serwetkę i spalę.
Ramona wybuchnęła śmiechem.
— Upleciesz serwetkę? A jaką to ma moc?
— Sześcioboczną serwetkę — dodała złowróżbnie Amy.
— Cała się trzęsę. I to z moich włosów… Głuptasie, nic ci z tego nie wyjdzie. Tylko czarne wiedźmy robią takie rzeczy: układają coś z włosów, a potem palą albo co.
Jakby to był argument. Alvin znał magię Czerwonych; dlaczego Amy nie mogłaby się nauczyć magii Czarnych, kiedy jej Stwórczy talent wreszcie się objawi? Ale z Ramoną nie warto było się kłócić. Ramona uważała, że na wszystkim się zna. Istny cud, że Amy w ogóle chciała się z nią przyjaźnić.