Ale kiedy Bajarz mówi, że nie ma żadnego talentu, to powiem wam, że nie ma racji. Jak wielu ludzi, i on ma talent, ale o tym nie wie, bo właśnie tak działa talent — komuś, kto go ma, wydaje się całkiem naturalny, jak oddech; człowiek nie podejrzewa, że to właśnie jest jego niezwykła moc, bo, do licha, to przecież łatwe. Nie wie się, że to talent, dopóki ludzie dookoła nie zdziwią się tym, nie rozzłoszczą, nie podniecą czy okażą inne jeszcze uczucia, jakie talenty wzbudzają w ludziach. Wtedy woła: „O rany, inni nie umieją tego robić! Mam talent!”, i od tej chwili nie ma z nim spokoju, dopóki się wreszcie nie uciszy i nie przestanie chwalić, jak to potrafi robić to głupstwo, co nie dziwiło go nigdy przedtem, póki nie stracił jeszcze rozsądku.
Niektórzy w ogóle nie wiedzą, że mają talent, bo nikt inny też tego nie widzi. Tak jest z Bajarzem. Nie zauważyłem nic, dopóki nie zacząłem układać swoich wspomnień i wszystkiego, co słyszałem o życiu Alvina Stwórcy. Chciałem przedstawić jego wizerunek z młotem w kuźni, byśmy nie zapomnieli, że ma uczciwy fach, z trudem zdobyty własnym potem, że nie przetańczył przez życie w kadrylu z damą Fortuną jako czułą partnerką… Jakbyśmy w ogóle myśleli, że łączy ich coś więcej niż zwykły flirt, a pewnie gdyby kiedyś podszedł do niej bliżej, zobaczyłby, że i tak jest dziobata — Fortuna zawsze jakoś staje po stronie Niszczyciela, kiedy tylko ludzie zaczynają wierzyć, że ich ocali. Ale odchodzę od tematu; musiałem zajrzeć na początek akapitu, żeby zobaczyć, o czym w ogóle mówię, u diabła (i już słyszę, jak wszystkie pruderyjne świętoszki wołają: „Co on wyczynia, spisując przekleństwa na papierze? Czy nie zna przyzwoitego języka?” Na co ja mówię: „Kiedy przeklinam, nikomu krzywdy nie robię, od tego mój język jest barwniejszy, a Bóg mi świadkiem, umiem używać koloru”. Mogę zapewnić, że potrafię mówić językiem o wiele barwniejszym niż w tej chwili, ale już się uspokajam, żebyście nie dostali apopleksji od czytania moich słów. Nie mam ochoty połowy życia spędzić na pogrzebach ludzi, którzy umarli na zawał przy czytaniu tej książki. A zamiast krytykować mnie za brzydkie słowa, co mi się wymsknęły, czemu mnie nie wychwalacie za słowa prawdziwie paskudne, które cnotliwie opuszczam? Wszystko, moim zdaniem, zależy od punktu widzenia; na dodatek, jeśli macie czas się złościć na mój język, to na pewno brakuje go wam na pracę, więc chętnie skontaktuję was z ludźmi, którym przyda się pomoc w twórczej pracy), więc znowu spojrzałem na początek tego akapitu, żeby sprawdzić, o czym, u diabła, mówiłem. Chodzi o to, że kiedy układałem sobie te wszystkie opowieści, zauważyłem, że Bajarz ciągle pojawia się w najróżniejszych miejscach dokładnie w chwili, kiedy coś ważnego ma się zdarzyć, więc nic dziwnego, że był świadkiem, a nawet uczestnikiem zadziwiająco wielu wypadków.
A teraz zapytam was wprost, przyjaciele. Jeżeli człowiek czuje głęboko w kościach, kiedy ma się przydarzyć coś ważnego i gdzie, i z takim wyprzedzeniem, że może tam dojść i być świadkiem, zanim to coś w ogóle się zacznie, to czy to nie jest proroctwo? Znaczy, dlaczego w ogóle William Blake wyjechał z Anglii i przypłynął do Ameryki, jeśli nie dlatego że wiedział, jak to świat ma się rozerwać i znowu, po tylu pokoleniach, wydać nowego Stwórcę? Nie wiedział o tym świadomie, ale to nie znaczy, że nie jest prorokiem. Myśli, że musi być prorokiem w słowach, ale ja twierdzę, że jest prorokiem w kościach. I dlatego, nie zdając sobie sprawy z powodów, zawędrował do Vigor Kościoła, do młyna ojca Alvina, dokładnie tego dnia i godziny, kiedy młodszy brat Alvina, Calvin, postanowił uciec i szukać kłopotów gdzieś daleko. Bajarz nie miał pojęcia, co się stanie, ale był tam, ludziska! I kiedy ktoś — Bajarza nie wyłączając — powie wam, że Bajarz nie ma żadnego talentu, to jest patentowanym durniem. Oczywiście w najmilszym możliwym sensie, jak by powiedział Horacy Guester.
Podejmuję więc opowieść tego dnia, od którego chcę zacząć. Przede wszystkim dlatego że — mówię to z doświadczenia — nic ciekawego nie zdarzyło się przez te długie miesiące, kiedy Alvin próbował nauczyć gromadę zwykłych ludzi, jak być Stwórcami takimi jak on, zamiast… Ale wszystko w swoim czasie. Powiedzmy tylko, że niektórzy będą źli na mnie, bo nie opowiadam o Alvinowych lekcjach Stwarzania, o każdej nudnej chwili każdej lekcji, kiedy to starał się ryby nauczyć skakania.
Ale gwarantuję, że pominięcie tych dni w mojej historii jest aktem miłosierdzia.
Wielu ludzi wystąpi w tej opowieści i wiele w niej będzie zamieszania, ale nie ma na to rady. Gdybym uczynił ją jasną i prostą, tobym skłamał. Była poplątana, uczestniczyło w niej wiele różnych osób, a także, prawdę mówiąc, zdarzyło się wiele rzeczy, o których nie miałem pojęcia i ciągle nie wiem zbyt dużo. Chciałbym obiecać, że opowiem o wszystkim, co jest ważne, i o wszystkich ważnych ludziach, ale zdaję sobie sprawę, że pewne ważne wydarzenia nie są mi znane i o pewnych ważnych osobach nie wiedziałem, że są ważne. Są sprawy, o których nikt nie wie, i takie, że ci, co wiedzą, nikomu nie mówią, i jeszcze takie, że ci, co wiedzą, nie mają o tym pojęcia. I choćbym nawet próbował wyjaśnić różne rzeczy tak, jak sam je rozumiem, i tak pominę niektóre, choć tego nie chcę, albo opowiem coś dwukrotnie, albo zaprzeczę czemuś, o czym już wiecie. Mogę tylko powiedzieć: żaden ze mnie Bajarz, a jeśli chcecie poznać najgłębszą prawdę, namówcie go, żeby rozpieczętował te końcowe dwie trzecie swojej książki i przeczytał, co tam ma napisane. Założę się, że choć nie uważa się za proroka, usłyszycie o takich sprawach, że włosy wam się skręcą albo wyprostują, zależy.
Jest wszakże pewna tajemnica, której rozwiązania zwyczajnie nie znam, chociaż jest chyba najważniejsza. Może kiedy opowiem wam dosyć, sami zrozumiecie. Ale ja nie wiem, dlaczego Calvin stał się właśnie taki. Był grzecznym chłopcem — wszyscy to mówią. On i Alvin byli sobie tak bliscy, jak tylko mogą być bracia. Znaczy owszem, bili się czasem, ale bez złości; Cally dorastał w przekonaniu, że Al oddałby za niego życie. Dlaczego więc zazdrość zaczęła podgryzać Calvinowe serce, dlaczego odwrócił się od brata i chciał zniszczyć jego dzieło? Sporo z tego, co chcę wam opowiedzieć, słyszałem z własnych ust Cally'ego, ale na pewno nie usiadł i nie wyjaśnił mi — ani nikomu — dlaczego się zmienił. Jasne, wielu tłumaczył, dlaczego nienawidzi Alvina, ale w jego słowach nie zadźwięczała prawda, jako że zawsze oskarżał Alvina o to, czego jego słuchacze najbardziej nie znosili. Purytanom mówił, że nienawidzi Alvina, bo widział, jak zawiera przymierze z diabłem. Ludziom króla opowiadał, że nienawidzi Alvina, bo ten posunął się do morderstwa, żeby nie pozwolić właścicielowi na odzyskanie skradzionej własności, zbiegłego niewolnika, chłopca nazywającego się Arthur Stuart (a rojaliści zgrzytali zębami na samą myśl o tym, że pół-Czarny nazywa się jak król). Calvin zawsze miał gotową historię, usprawiedliwiającą go w oczach obcych, ale nigdy ani słowem nie wytłumaczył się przed nami, którzy znamy prawdę o Alvinie Stwórcy.