Teraz mógł już skończyć zabawę z przeciekiem. Zatamował go natychmiast, ale miał też inne plany. Kiedy kapitan wszedł na trap, posłał swój przenikacz, żeby wyszukał w pobliżu szczury — wyczuwał je pod nabrzeżem, między skrzyniami, beczkami i na innych statkach. Zanim kapitan dotarł do połowy trapu, kilkadziesiąt szczurów pędziło tą samą kładką w przeciwną stronę, na statek. Kapitan na próżno usiłował je odpędzić; Calvin dał im odwagę i determinację, by mogły dotrzeć na pokład. Jedzenie, jedzenie, obiecywał, więc tylko odskakiwały przed kopniakami i biegły dalej. Kolejne dziesiątki pędziły po kei, a kapitan niemal tańczył, by nie potknąć się o nie i nie upaść. Na pokładzie marynarze szczotkami i bosakami próbowali spychać szczury do wody.
Wtedy, równie nagle jak poprzednio, Calvin posłał im nową wiadomość: uciekać ze statku, pożar, ogień, przecieki, zatopienie, strach…
Piszcząc i skacząc, wszystkie wysłane na pokład szczury pognały z powrotem po trapie i po cumach. A wszystkie szczury, które już tam były, ukryte w ładowniach i pod pokładem, w ciemnych przestrzeniach między wręgami szkieletu statku, także wysypały się przez włazy i luki, niby woda tryskająca z nowego źródła. Kapitan znieruchomniał i patrzył, jak uciekają. Wreszcie, kiedy kolumny szczurów zniknęły w swoich kryjówkach na nabrzeżu i innych statkach, podszedł do Calvina. W całym tym zamieszaniu ani na moment nie stracił godności — nawet gdy tańczył między szczurami.
Odpowiedni człowiek, uznał Calvin. Muszę go obserwować i uczyć się, jak powinien się zachowywać dżentelmen.
— Skąd wiedziałeś, że na moim statku jest przeciek? — spytał kapitan.
— Jesteście, panie, Anglikiem — odparł Calvin. — Nie uwierzycie w to, co potrafię wypatrzyć i zrobić.
— Wierzę jednak w to, co sam widzę, a ten przeciek nie był naturalny.
— Szczury mogły go spowodować. Dobrze, że wszystkie uciekły z waszego statku.
— Szczury i przecieki — mruknął kapitan. — Czego chcesz, chłopcze?
— Chcę być nazywany mężczyzną, sir — zauważył Calvin. — Nie chłopcem.
— Dlaczego źle życzysz mnie i mojemu statkowi? Czy obraził cię ktoś z mojej załogi?
— Nie wiem, o czym mówicie. Ale wierzę, że nie jesteście głupcem i nie macie pretensji do tego, co was ostrzegł o przecieku.
— Nie jestem też takim głupcem, by wierzyć, że wiedziałeś o czymś, czego sam nie mógłbyś wywołać albo załatać wedle woli. Czy atak szczurów to także twoje dzieło?
— Ich zachowanie zdziwiło mnie tak jak i was — zapewnił Calvin. — To nienaturalne, żeby wszystkie szczury biegły na tonący statek. Ale potem chyba nabrały rozumu i uciekły. Wszystkie, co do sztuki. To będzie ciekawy rejs: przez cały ocean, nie tracąc ani odrobiny jedzenia pożartego przez szczury.
— Czego ode mnie chcesz?
— Zatrzymałem się tu, żeby wam zrobić przysługę, nie myśląc o własnych korzyściach — odparł Calvin, starając się mówić jak wykształcony Anglik; jednak mina kapitana zdradzała, że mu to całkiem nie wychodzi. — Ale tak się składa, że potrzebuję miejsca w pierwszej klasie na statku do Europy.
Kapitan uśmiechnął się niechętnie.
— A czemuż to zależy ci na wejściu na cieknący statek?
— Ponieważ, sir, mam talent do wykrywania przecieków. I mogę wam obiecać, że jeśli zabierzecie mnie na pokład, przez całą drogę nic nie zacznie cieknąć, nawet w najgorszą burzę.
Calvin nie miał pojęcia, czy zdoła utrzymać szczelność kadłuba rzucanego na sztormowych falach, jednak miał sporą szansę, że nie będzie musiał tego sprawdzać.
— Popraw mnie, jeśli się mylę… Mam rozumieć, że jeśli zabiorę cię moim statkiem, pierwszą klasą, nie biorąc za to ani szeląga, nie będę miał żadnych kłopotów z przeciekami i ani jednego szczura pod pokładem? Za to gdybym odmówił, mój statek spocznie na dnie zatoki?
— To byłaby niezwykła katastrofa. Jak taki piękny statek mógłby tonąć szybciej, niż wasi ludzie potrafią pompować?
— Widziałem, jak przeciek przesuwał się z miejsca na miejsce. Widziałem, jak dziwnie zachowywały się szczury. Mogę nie wierzyć w te amerykańskie talenty, ale wiem, kiedy staję wobec niewytłumaczalnej mocy.
Calvin poczuł, że duma rozgrzewa go niczym mocne piwo. Nagle lufa pistoletu wbiła mu się w mostek. Spojrzał w dół i przekonał się, że kapitan wyjął broń.
— Co mnie powstrzyma przed zrobieniem ci dziury w brzuchu? — zapytał.
— Duża szansa, że zatańczycie za to na końcu amerykańskiej liny — odparł Calvin. — Tutaj nie ma prawa przeciwko talentom, sir, a tłumaczenie, że ktoś rzucał czary, to niewystarczający powód, żeby go zabić, jak to robicie w Anglii.
— Ale chcesz do Anglii dopłynąć — przypomniał kapitan. — Mogę przecież zabrać cię ze sobą i kazać aresztować w chwili, gdy tylko postawisz nogę na lądzie.
— Fakt — przyznał Calvin. — Możecie to zrobić. Możecie też zabić mnie we śnie podczas podróży i wyrzucić moje ciało do morza. Innym powiecie, że musieliście jak najszybciej pozbyć się zwłok umarłego na zarazę. Myślicie, że jestem durniem i o tym nie pomyślałem?
— Więc idź sobie i zostaw w spokoju mnie i mój statek.
— Jeśli mnie zabijecie, co powstrzyma deski przed oderwaniem się od wręg na waszej łodzi? Co powstrzyma łódź przed rozpadnięciem się na kawałki drewna podskakujące na falach?
Kapitan przyglądał mu się z zaciekawieniem.
— Podróż pierwszą klasą dla ciebie jest śmieszna. Inni pasażerowie będą cię traktować z pogardą i na pewno pomyślą, że sprowadziłem cię na pokład jako swojego kochanka, partnera w rozpuście. Zresztą moja kariera i tak legnie w gruzach, jeśli między wysoko urodzonych pasażerów wpuszczę takiego brudnego, niewykształconego prostaka. Inaczej mówiąc, młody paniczu, masz zapewne władzę nad klepkami i szczurami, ale żadnej nad bogatymi ludźmi.
— Nauczcie mnie.
— Nie ma dość godzin w dobie ani dni w tygodniu.
— Nauczcie mnie — powtórzył Calvin.
— Przychodzisz tu i grozisz zniszczeniem mojego statku, wykorzystując do tego moce piekielne, a potem ośmielasz się prosić, żebym cię uczył, jak być dżentelmenem?
— Jeśli wierzycie, że moja moc od diabła pochodzi, dlaczego ani razu nie zmówiliście pacierza, żeby mnie przegnać?
Kapitan zerknął na niego i uśmiechnął się, posępnie, ale ze szczerą wesołością.
— Touche — stwierdził.
— Cokolwiek to oznacza — dodał Calvin.
— To termin szermierczy.
— Mierzyłem w życiu wiele rzeczy: płoty, ściany, okna, ziemię, chociaż szera nie, to prawda, ale nigdy nie słyszałem o żadnej tusze.
Kapitan uśmiechnął się szerzej.
— Dostrzegam coś atrakcyjnego w tym wyzwaniu. Możesz posiadać pewne ciekawe… jak je nazwałeś? Talenty? Ale nadal jesteś tylko biednym chłopakiem z farmy. Wielu chłopskich synów zmieniałem w dobrych marynarzy. Nigdy wszakże chłopca, który nie urodził się dżentelmenem, nie próbowałem zmienić w człowieka pełnego ogłady.
— Uznajcie mnie za wyzwanie całego życia.
— Wierz mi, już to zrobiłem. Nie zrezygnowałem jeszcze do końca z pomysłu, żeby cię zabić, oczywiście. Ale mam wrażenie, że skoro i tak zamierzasz przysporzyć mi kłopotów, mogę to wyzwanie przyjąć. Przekonamy się, czy dokonam cudu równie niewytłumaczalnego i niemożliwego, jak któryś z tych paskudnych żarcików, jakie mi niedawno zrobiłeś.
— Pierwszą klasą, nie w ładowni — upierał się Calvin.
— Ani jedno, ani drugie. Popłyniesz jako mój posługacz. A raczej posługacz mojego posługacza. Rafe, przypuszczam, jest dobre trzy lata od ciebie młodszy, ale od urodzenia zna to, czego ty tak rozpaczliwie chcesz się nauczyć. Jeśli zaczniesz mu pomagać, znajdzie może dość czasu, żeby ci pokazać to i owo. Jest jednak kilka warunków.