— Nie nadążam za twoim rozumowaniem, Alvinie — wyznał Bajarz.
— Co by to było za małżeństwo, gdyby żona wiedziała wszystko, ale nigdy nie mówiła dosyć, żebym sam mógł podjąć decyzję? To ona za mnie decyduje. Mówi tyle, ile musi, żeby mnie skłonić do tego, co jej zdaniem powinienem zrobić.
— Przecież nie zrobiłeś tego, co ci powiedziała. Zostałeś w domu.
— Więc takiego życia dla mnie pragniesz? Albo będę słuchał żony, albo żałował, że tego nie zrobiłem!
Bajarz wzruszył ramionami.
— Nadal nie rozumiem twoich zastrzeżeń.
— To proste: dorosły mężczyzna nie chce się żenić z własną matką. Chce sam o sobie decydować.
— Na pewno masz rację — zgodził się Bajarz. — A kto jest tym dorosłym mężczyzną, o którym wspomniałeś?
Alvin nie złapał przynęty.
— Mam nadzieję, że pewnego dnia ja nim będę. A to się nie stanie, jeśli zwiążę się z żagwią. Wiele zawdzięczam pannie Larner, a jeszcze więcej tej dziewczynce, którą była, zanim została nauczycielką, która wiele razy ratowała mi życie. Nic dziwnego, że ją pokochałem. Ale małżeństwo z nią byłoby najgorszym błędem w moim życiu. Uczyniłoby mnie słabym. Uzależnionym. Talent pozostałby w moich rękach, ale całkowicie na jej usługi. Mężczyzna nie może tak żyć.
— Chcesz powiedzieć: dorosły mężczyzna.
— Kpij do woli, Bajarzu. Zauważyłem, że ty też nie masz żony.
— Widocznie jestem dorosły — odpowiedział Bajarz ostrym tonem. Spojrzał raz jeszcze na Alvina, po czym zawrócił i odszedł w stronę, skąd przyszli.
— Nigdy jeszcze nie widziałem go tak rozzłoszczonego — odezwał się Arthur Stuart.
— Nie lubi, kiedy ktoś rzuca mu w twarz jego własne rady — burknął Alvin.
Arthur Stuart nie odpowiedział. Czekał.
— No dobrze, chodźmy już.
Arthur odwrócił się natychmiast i ruszył przed siebie.
— Może na mnie zaczekasz?
— Po co? Ty też nie wiesz, dokąd idziemy.
— Pewno tak, ale jestem starszy, więc to ja decyduję, do którego nigdzie zmierzamy.
Arthur zaśmiał się cicho.
— Założę się, że nie ma takiego kierunku, gdzie ktoś nie stałby ci na drodze. Choćby i o pół świata stąd.
— Nic o tym nie wiem — odparł Alvin. — Wiem za to, że w którąkolwiek stronę byśmy poszli, w końcu trafimy na ocean. Umiesz pływać?
— Nie przez ocean.
— To na co cię brałem? Liczyłem, że mnie przeholujesz.
Zagłębili się w las. I chociaż Alvin nie wiedział, dokąd zmierza, wiedział jedno: zielona pieśń jest może słaba i nierówna, ale ciągle rozbrzmiewa; mógł poruszać się w doskonałej harmonii z zieloną puszczą. Gałązki odsuwały mu się z drogi, a liście miękły pod stopami; po chwili sunął już bezgłośnie, nie pozostawiając śladów i niczego nie zakłócając.
Tej nocy obozowali nad jeziorem Mizogan. Jeśli można to nazwać obozem, bo nie rozpalali ognia ani nie budowali szałasu. Późnym popołudniem wyszli spomiędzy drzew i stanęli na brzegu. Alvin pamiętał, że był kiedyś nad tym jeziorem — nie dokładnie w tym miejscu, ale też niezbyt daleko — kiedy Tenska-Tawa przywołał trąbę powietrzną, okaleczył sobie stopy i poszedł po krwawej wodzie; zabrał ze sobą Alvina, wciągnął go w tornado i pokazał wizje. Wtedy właśnie Alvin pierwszy raz zobaczył Kryształowe Miasto i zrozumiał, że kiedyś je zbuduje, a raczej odbuduje, ponieważ już kiedyś istniało i może nawet więcej niż raz. Ale burza minęła, stała się mglistym wspomnieniem; ludzie Tenska-Tawy odeszli także: większość zginęła, a reszta trafiła na zachód. Teraz był nad zwyczajnym jeziorem.
Kiedyś Alvin bał się wody, bo wodę raz po raz wykorzystywał Niszczyciel, żeby go zabić jeszcze w dzieciństwie. Ale ten czas minął; Alvin dorósł do swego talentu i stał się prawdziwym Stwórcą; nastąpiło to tamtej nocy w kuźni, gdy zmienił żelazo w złoto. Niszczyciel nie mógł już dotknąć go poprzez wodę. Nie, teraz musiał używać bardziej subtelnych narzędzi: ludzi. Ludzi takich jak Amy Sump, o słabej woli, chciwych, naiwnych, rozmarzonych albo leniwych, łatwo dających sobą kierować. Teraz zagrożenie stanowili ludzie. Woda jest bezpieczna dla tych, co umieją pływać, a Alvin był jednym z nich.
— Może się wykąpiemy? — zaproponował.
Arthur wzruszył ramionami. Kiedyś, gdy zanurzyli się razem, wody Hio spłukały ostatnie ślady jego dawnej tożsamości. Ale nie dzisiaj; rozebrali się i pływali w jeziorze, gdy zachodziło słońce, a potem położyli się na trawie, żeby wyschnąć. Woda lśniła w blasku księżyca, lekki wiatr przyniósł miły chłód w sam raz do spania. Przez całą drogę nie odezwali się ani słowem, mknęli tylko przez las w doskonałej harmonii. Nawet podczas pływania wciąż milczeli i prawie nie chlapali, tak głęboko pogrążyli się w harmonii ze wszystkim, ze sobą. Dlatego kiedy Arthur się odezwał, zaskoczył Alvina.
— O tym śniła Amy, nie?
Alvin zastanowił się. Potem wstał i włożył ubranie.
— Myślę, że już wyschliśmy — stwierdził.
— Myślisz, że miała prawdziwy sen? Tyle że nie ona tam była, tylko ja?
— Nie było żadnych uścisków ani żadnych nienaturalnych rzeczy, kiedy byliśmy w wodzie na golasa.
Arthur roześmiał się.
— W tym, co jej się śniło, też nie ma nic nienaturalnego.
— To nie był prawdziwy sen.
Arthur wstał i też się ubrał.
— Wiesz, że słyszałem zieloną pieśń, Alvinie? Trzy razy puściłem twoją rękę i ciągle ją słyszałem, coraz dłużej. Potem zaczynała cichnąć i znowu musiałem cię łapać.
Alvin skinął głową, jakby tego się właśnie spodziewał. Ale się nie spodziewał. Kiedy uczył mieszkańców Vigor Kościoła, nie próbował nawet zajmować się Arthurem. Posłał go do szkoły, żeby ćwiczył litery i cyfry. Ale to Arthur może się w końcu okazać jego najlepszym studentem.
— Zostaniesz Stwórcą? — zapytał.
Arthur pokręcił głową.
— Nie. Będę tylko twoim przyjacielem.
Alvin nie powiedział głośno tego, o czym pomyślał: żeby być moim przyjacielem, może będziesz musiał zostać Stwórcą. Nie musiał tego mówić. Arthur Stuart sam zrozumiał.
Wiatr wzmógł się lekko nocą i daleko, bardzo daleko, gdzieś nad wodą błyskawica rozjaśniła odległe chmury. Arthur oddychał równo przez sen; Alvin słyszał go w ciszy lepiej niż szept dalekiego gromu. Powinien czuć się samotny, ale nie. Oddech w mroku obok niego… to mógł być Ta-Kumsaw podczas ich długich wędrówek przed laty, kiedy Alvina nazywano Małym Renegado, a losy świata zdawały się ważyć na szali. Albo mógł to być jego brat, Calvin, kiedy sypiali w jednym pokoju; Alvin pamiętał go jako niemowlę w kołysce, potem w łóżeczku: dziecięce oczy wpatrzone w niego, jakby był bogiem, jakby wiedział coś, czego nie wie żaden człowiek. Cóż, rzeczywiście wiedziałem, ale i tak utraciłem Calvina. I ocaliłem życie Ta-Kumsawowi, ale nie mogłem nic zrobić, żeby ocalić jego sprawę. A teraz on także jest dla mnie stracony, za rzeką, wśród mgieł czerwonego zachodu.
Ten oddech to mogła być jego żona zamiast jedynie snu o niej. Spróbował wyobrazić sobie Amy Sump w ciemności przy sobie; i chociaż wiedział, że Measure miał rację i czekałoby ich fatalne małżeństwo, nie mógł zaprzeczyć, że miała ładną buzię. W tej chwili samotnego rozbudzenia wyobraził sobie jej młode ciało, słodkie i ciepłe, pocałunki gorące, pełne nadziei i życia.
Szybko odepchnął od siebie te wizje. Amy nie była dla niego i nawet wyobrażanie jej sobie w ten sposób wydawało się niemal zbrodnią. Nie mógłby się ożenić z kimś, kto go czci; jego żona nie wyjdzie za Stwórcę o imieniu Alvin; wyjdzie za mężczyznę.