Wtedy pomyślał o Peggy Larner. Wyobraził sobie, że unosi się na łokciu i patrzy, jak daleka błyskawica rzuca na jej twarz smugę światła. Na jej włosy rozpuszczone i rozrzucone w trawie. Na jej wypielęgnowane ręce, już nie opanowane i pełne gracji w wystudiowanych gestach, ale swobodnie ułożone we śnie.
Ze zdziwieniem poczuł, że ma łzy w oczach. Po chwili zrozumiał powód: była równie nieosiągalna jak Amy Sump — nie dlatego że go czciła, ale dlatego że bardziej była oddana jego sprawie niż on sam. Kochała nie Stwórcę i z pewnością nie mężczyznę, ale raczej Stwarzanie i to, co stworzone. Małżeństwo z nią to jak poddanie się losowi, gdyż widziała przyszłość rodzącą się z wszelkich możliwych wyborów. Gdyby się ożenił z Peggy, nie byłby już mężczyzną — nie dlatego że ona by tego chciała, ale dlatego że sam miałby dość rozumu, by słuchać jej rad. Z własnej woli byłby posłuszny, z własnej woli utraciłby wolność.
Nie, to Arthur leżał obok, niezwykły chłopiec, który ślepo kochał Alvina, ale niczego od niego nie żądał; chłopiec, który dla wolności utracił część siebie i zastąpił ją częścią Alvina.
Analogia stała się nagle oczywista i na chwilę Alvin się zawstydził. Zrobiłem Arthurowi to, co myślę, że Peggy Larner mogłaby zrobić mnie. Odebrałem mu część jego i dałem część siebie. Ale on był taki młody, a groźba tak wielka, że nie pytałem go o zdanie, nie tłumaczyłem, a gdybym nawet próbował, on by nie zrozumiał. Nie miał wyboru. Ja jeszcze mam.
Czy byłbym tak zadowolony jak Arthur, gdybym kiedyś oddał siebie Peggy?
Może kiedyś… Ale nie teraz. Nie jestem jeszcze gotów, żeby zrezygnować ze swojej woli, żeby oddać się komuś, tak jak Arthur mnie jest oddany. Tak jak rodzice dzieciom, oddając swoje życie na potrzeby bezradnych i samolubnych maleństw. Droga otwiera się przede mną, wszystkie drogi, wszystkie możliwości. Z tego trawiastego łoża nad Mizogan mogę ruszyć dokądkolwiek, znaleźć wszystko, co znajdywalne, zrobić wszystko, co wykonalne, stworzyć wszystko, co można stworzyć. Dlaczego mam wznosić mur wokół siebie? Uwiązywać się do jednego drzewa? Nawet koń, nawet pies nie jest tak lojalny, by zrobić ze sobą coś takiego.
Od dzieciństwa tkwił w niewoli swego talentu. Jako dziecko w rodzinie, jako towarzysz wędrówek Ta-Kumsawa, jako uczeń kowalski albo nauczyciel przyszłych Stwórców, był okaleczony swym talentem. Ale już nie.
Błyskawica zajaśniała znowu, dalej niż poprzednio. Dziś w nocy nie spadnie deszcz. A jutro wstaną z Arthurem i ruszą na południe, a może na północ albo na wschód czy zachód, zależnie od tego, co mu przyjdzie do głowy, na poszukiwanie każdego celu, który uzna za wart poszukiwań. Opuścił dom, żeby stamtąd odejść, nie żeby gdzieś dotrzeć. Nie istniała większa swoboda.
ROZDZIAŁ 9 — COOPER
Peggy Larner obserwowała oba jasne płomienie serc: Alvina wędrującego przez Amerykę oraz Calvina, który płynął do Anglii i szykował się na audiencję u Napoleona. Niewiele dostrzegła zmian w możliwych wariantach przyszłości, gdyż plan żadnego z nich nie zmienił się ani na jotę.
Plan Alvina, oczywiście, nie był żadnym planem. On i Arthur Stuart pieszo szli na zachód od Mizogan, w pobliże rosnącego szybko miasta Chicago i dalej, aż gęste mgły na Mizzipy zmusiły ich do zawrócenia. Alvin żywił niewielką nadzieję, że przynajmniej on będzie mógł przekroczyć rzekę, ale jeśli nawet miało się to kiedyś spełnić, to z pewnością nie teraz. Dlatego skręcił na północ, aż do Jeziora Wysokiej Wody, gdzie wsiadł na jeden z nowych parowców wożących rudę żelaza do Irrakwa. Tam przeładowywano ją do wagonów i w ten sposób docierała aż do krainy węgla w Suskwahenny i Pensylwanii, by trafić do nowych hut.
— Czy to Stwarzanie? — zapytał Arthur Stuart, kiedy Alvin wyjaśnił mu cały proces. — Zmieniać żelazo w stal?
— Coś w rodzaju Stwarzania, gdzie ziemia poddaje się przemocy ognia. Ale koszt jest wysoki, a żelazo cierpi przy takiej przemianie. Widziałem stal, jaką tam wytwarzają. Jest w torach. Jest w lokomotywach. Metal krzyczy bez przerwy; to cichy głos, bardzo wysoki, ale ja go słyszę.
— To znaczy, że źle jest używać stali?
— Nie — odparł Alvin. — Ale powinniśmy jej używać tylko wtedy, gdy warta jest ceny takiego cierpienia. Może kiedyś znajdziemy lepszy sposób na zwiększenie mocy żelaza. Jestem kowalem. Nie zrezygnuję z ognia paleniska, nie odrzucę młota i kowadła. I nie powiem, że odlewnie w Dekane są w czymś gorsze od mojej małej kuźni. Wszedłem w płomień. Wiem, że żelazo też może w nim przetrwać i wyjść nienaruszone.
— Może po to właśnie wędrujemy — próbował zgadywać Arthur Stuart. — Żebyś trafił do huty i nauczył ich łagodniej wytwarzać stal.
— Może — przyznał Alvin.
Dotarli pociągiem do Dekane i Alvin zaczął pracować w odlewni. Pracował i patrzył, ucząc się wytwarzania stali.
— Znalazłem sposób — powiedział w końcu. — Ale wymaga on Stwórcy albo kogoś bardzo bliskiego.
I to był problem: jeśli Alvin chciał zmienić świat, musiał dokonać tego, co mu się nie udało w Vigor Kościele, czyli wykształcić nowych Stwórców.
Porzucili miasta stali i poszli na wschód, a Peggy, obserwując płomień serca Alvina, nie widziała żadnej zmiany, żadnej zmiany, żadnej zmiany…
Aż raz, pewnego dnia, całkiem nagle, bez żadnej przyczyny, jaką mogłaby dostrzec w życiu Alvina, otworzyły się przed nim tysiące nowych dróg, a na każdej stał człowiek, którego nigdy dotąd nie widziała. Człowiek, który nazywał się Verily Cooper i mówił jak uczony w książkach Anglik; kroczył u boku Alvina po wszystkich ścieżkach życia przez długie lata. Na tej ścieżce złoty pług otrzymał wspaniały uchwyt i zbudził się do życia pod ludzką ręką. Na tej ścieżce Kryształowe Miasto wyrastało w niebo, a mgła na Mizzipy rozwiewała się na przestrzeni kilku mil; Czerwoni stali na zachodnim brzegu i z radością witali Białych nadpływających na łodziach i tratwach, by z nimi handlować, rozmawiać i by się od nich uczyć.
Ale skąd się wziął ten Verily Cooper, dlaczego tak nagle pojawił się w życiu Alvina?
Dopiero później przyszło Peggy do głowy, że to nie działania Alvina sprowadziły tego człowieka, ale czyny kogoś innego. Spojrzała w płomień serca Calvina — tak daleki, że musiała patrzeć w głąb ziemi, żeby zobaczyć go w Anglii, poza krzywizną planety. Tam odkryła, że to on dokonał zmiany, i to dzięki najprostszemu z możliwych wyborów. Calvin poświęcił nieco czasu, żeby oczarować członka parlamentu, który zaprosił go na herbatkę. I chociaż Calvin wiedział, że ten człowiek nie może mu pomóc, z kaprysu, właściwie bez powodu, postanowił tam pójść. Niewiele się zmieniło prócz jednego: prawie na każdej drodze Calvin spędził godzinę w towarzystwie Verily Coopera, młodego prawnika, który pilnie słuchał wszystkiego, co Calvin miał do powiedzenia.
Czy to zatem możliwe, że Calvin jest jednak elementem planu Alvina? Wyruszył do Anglii, mając w sercu zniszczenie wszystkich dzieł brata, a mimo to z kaprysu, przypadkiem — jak gdyby istniało coś takiego jak przypadek — nastąpiło spotkanie, które niemal na pewno doprowadzi Verily Coopera do Ameryki. Do Alvina Smitha. Do złotego pługa, do Kryształowego Miasta i rozstąpienia się mgieł na Mizzipy.
Arise Cooper był uczciwie pracującym chrześcijaninem. Przeżył życie tak bliski czystości, jak tylko potrafił, uwzględniając skończone możliwości ludzkiej duszy. Przestrzegał każdego przykazania, jakie poznał; oczyszczał duszę z każdej nieczystości, jaką zdołał sobie wyobrazić. Codziennie uzupełniał szczegółowy dziennik, zaznaczając wszystkie dzieła boże w swym życiu.