— A tak, legendarna panna Larner, taka mądra, że jej najlepszy uczeń wygrał turniej ortografii, przez co Odszukiwacze usłyszeli o chłopcu mieszańcu i w rezultacie zabili żonę Horacego Guestera, matkę panny Larner. Niezwykła kobieta.
— Zawsze znajdziesz sposób, żeby historia brzmiała paskudnie.
— A ma ładniejszą wersję? — zdziwiła się Vilate.
— To opowieść o miłości. Nauczycielka stara się zmienić życie małego mieszańca i jego przyjaciela, kowalskiego terminatora. Zakochuje się w młodym kowalu, a mieszańca zmienia w mistrza ortografii. Siły zła zwracają na nich uwagę…
— A może Bóg postanowił ukarać jej pychę!
— Myślę, że jesteś o nią zazdrosna, Vilate — stwierdziła jej przyjaciółka. — Naprawdę tak uważam.
— Zazdrosna?
— Ponieważ zdobyła serce Alvina Smitha. Być może, wciąż do niej należy.
— O ile wiem, serce ciągle bije w jego własnej piersi.
— A złoto ciągłe błyszczy w jego worku?
— Opowiadasz o słodkiej pannie Larner, ale ciągle zakładasz, że to ja mam złe zamiary.
Vilate rozpaliła już w piecu, postawiła na nim czajnik i zaczęła ciąć do garnka fasolkę szparagową.
— Ponieważ dobrze cię znam, Vilate.
— Myślisz, że znasz, ale czeka cię jeszcze wiele niespodzianek.
— Nie kłap na mnie zębami, obrzydliwa istoto.
— Opadły mi przypadkiem — zapewniła Vilate. — Nigdy nie robię tego specjalnie.
— Kłamczucha.
— Ale piękna kłamczucha, nie sądzisz? — błysnęła zębami w swym najlepszym uśmiechu.
— Nie rozumiem, co mężczyźni widzą w kobietach — odparła jej przyjaciółka. — Heksy czy nie, dopóki kobieta jest ubrana, i tak nie zobaczą tego, co ich interesuje.
— Nie wiem, jak mężczyźni w ogóle. Ale sądzę, że przynajmniej niektórzy kochają mnie ze względu na mój charakter.
— Charakter szczery jak srebro, to pewne. Nieważne, że trochę zmatowiałe, to schodzi przy polerowaniu.
— A inni kochają mnie dla mojego dowcipu i uroku.
— Nie wątpię; jeśli tylko od czterdziestu lat mieszkali w jaskini i przez cały ten czas nie widzieli cywilizowanej kobiety.
— Możesz się ze mną drażnić, ile chcesz, ale i tak wiem, że jesteś zazdrosna, bo Alvin Smith już się we mnie zakochuje, biedaczysko, a na ciebie nawet nie spojrzy. Męcz się, skarbie.
Jej najlepsza przyjaciółka siedziała nadąsana. Tym razem Vilate trafiła celnie. Zasyczał czajnik. Jak zawsze, Vilate postawiła dwie filiżanki. Ale, jak zawsze, jej przyjaciółka powąchała tylko herbatę i jej nie tknęła. Co z tego? Vilate zawsze była nienagannie uprzejma i tylko to się liczy.
— Makepeace pozwie go do sądu.
— Ha! — zawołała Vilate. — O tym też już słyszałaś?
— Nie. Nie jestem nawet pewna, czy Makepeace Smith już wie, że jego uczeń pojawił się w mieście… chociaż, jeśli do mnie wiadomość dotarła tak szybko, to do niego jeszcze szybciej. Wiem tylko, że Makepeace tyle wygadywał o tym, jak Alvin go okradł, że jeśli teraz nie pójdzie do sądu, wszyscy się dowiedzą, że to tylko jego wymysły. Czyli musi doprowadzić do procesu. Rozumiesz?
Vilate uśmiechnęła się do siebie.
— Już planujesz, co mu zaniesiesz do więzienia? — spytała jej najlepsza przyjaciółka.
— Coś w tym rodzaju — odparła Vilate.
Alvin przebudził się i zobaczył, że Arthur Stuart wyszedł, a pokój pogrążony jest w półmroku. Podróż musiała być bardziej męcząca, niż sądził, skoro przespał cały dzień.
Ktoś zapukał do drzwi.
— Otwórz, Alvinie! — zawołał Horacy. — Szeryf wykonuje tylko swoje obowiązki, tak przynajmniej mówi, ale nie ma innego wyjścia.
Czyli to stukanie pewnie go obudziło. Alvin zsunął nogi z łóżka i jednym krokiem znalazł się przy drzwiach.
— Nie były zaryglowane — zapewnił, otwierając. — Wystarczyło popchnąć.
Szeryf Po Doggly był wyraźnie zmieszany.
— To tylko Makepeace Smith, Alvinie. Wszyscy wiedzą, że we łbie mu się pomieszało, ale załatwił dla ciebie pozew i oskarża o kradzież swojego skarbu.
— Skarbu? — zdziwił się Alvin. — Nic nie wiem o żadnym skarbie.
— Twierdzi, że znalazłeś złoto, kiedy kopałeś dla niego studnię, więc przesunąłeś tę studnię, żeby nikt się nie dowiedział…
— Przesunąłem studnię, bo trafiłem na litą skałę — wyjaśnił Alvin. — Gdybym znalazł złoto, po co miałbym ją przesuwać? To przecież nie ma sensu.
— I właśnie tak powiesz w sądzie, a przysięgli ci uwierzą — zapewnił szeryf Doggly. — Wszyscy wiedzą, że Makepeace plecie bzdury.
Alvin westchnął. Słyszał krążące tu i tam plotki o złotym pługu i jak to został skradziony kowalowi, u którego Alvin terminował. Nie sądził jednak, że Makepeace'owi wystarczy odwagi, by iść do sądu, gdzie przecież wyjdzie na kłamcę.
— Dam wam słowo, szeryfie, że nie wyjadę z miasta, dopóki ta sprawa się nie rozstrzygnie — obiecał. — Ale muszę się przecież opiekować Arthurem Stuartem i bardzo bym nie chciał, żeby mnie pan zamknął.
— No i dobrze — zgodził się Doggly. — W nakazie jest napisane, że masz wybór. Albo oddasz mi pług na przechowanie aż do procesu, albo pójdziesz do więzienia razem z pługiem.
— Czyli pług to jedyna kaucja, jaką mogę wpłacić?
— Tak właśnie jest, jak by nie patrzeć.
— Horacy, będziesz chyba musiał zająć się chłopcem — zwrócił się Alvin do oberżysty. — Nie po to go tu przyprowadziłem, żeby znów oddać ci pod opiekę, ale sam widzisz, że nie mam wyboru.
— Mógłbyś przecież oddać pług Po na przechowanie — zauważył Horacy. — Nie żeby chłopak mi przeszkadzał.
— Bez urazy, szeryfie, ale nie przechowalibyście tego pługa nawet przez jedną noc. — Alvin uśmiechnął się blado.
— Myślę, że jakoś bym se poradził. — Po był trochę urażony.
— Znaczy, przecież nawet jak cię zamknę, nie myślisz chyba, że pozwolę ci trzymać pług u siebie w celi?
— Myślę, że tak.
— Chyba nie.
— Myślę, że wierzycie, że umiecie go ochronić przed ludźmi — oświadczył Alvin. — Ale nie wiecie, jak ochronić ludzi przed pługiem.
— Więc przyznajesz, że go masz?
— Zrobiłem go na egzamin czeladniczy — wyjaśnił Alvin. — Są świadkowie. Całe to oskarżenie jest bzdurne, a pan i wszyscy o tym dobrze wiedzą. Ale o co mnie oskarżą, jeśli oddam wam pług, ktoś zajrzy do worka i oślepnie? Co mi wtedy grozi?
— Oślepnie? — Po Doggly zerknął na Horacego, jakby stary przyjaciel mógł zdradzić, czy go nie nabierają.
— Myślicie, że zabronicie swoim chłopcom zaglądać do worka i to wystarczy? Nie spróbują choćby trochę popatrzeć?
— Oślepnie, tak? — powtórzył Po.
Alvin podniósł worek z miejsca, gdzie go położył obok siebie na łóżku.
— A kto będzie niósł ten pług, Po?
Szeryf Doggly sięgnął po worek, ale kiedy tylko dotknął go ręką, poczuł, że twardy metal wewnątrz przesuwa się i ucieka mu spod palców.
— Natychmiast przestań, Alvinie! — zażądał.
— Ja tylko trzymam ten worek. Na jakiej półce chcecie go położyć?
— Zamknij się już, chłopcze — mruknął Doggly. — Pozwolę ci trzymać go w celi. Ale jeśli przyłożysz nim komuś po łbie i uciekniesz, znajdę cię, a wtedy oskarżę nie o takie bzdury, co je Makepeace Smith opowiada. Obiecuję.
Alvin pokręcił głową i uśmiechnął się. A Horacy wybuchnął śmiechem.
— Po, gdyby Al chciał uciec z twojego więzienia, nikogo nie musiałby walić po łbie.