— Spotkałem ją — odpowiadał Alvin. — Przyniosła mi pastylki anyżkowe. Najpaskudniejsze cukierki, jakich w życiu próbowałem, ale pewnie całkiem smaczne dla tych, co lubią anyżek. Dziwna kobieta. Kucnęła przed drzwiami i rozmyślała strasznie długo, a potem mówi: „Ha, jesteś pierwszym człowiekiem, jakiego widzę, który zupełnie niczego nie potrzebuje, a siedzisz w więzieniu”.
— To podobno jej talent: wie, czego komu potrzeba, nawet jeśli on sam tego nie wie — wyjaśnił Arthur. — Chociaż moim zdaniem Vilate Franker uważa, że Goody Trader z tym swoim talentem to blaga, całkiem jak ten chłopiec-aligator na wystawie dziwolągów w Dekane, gdzie mnie nie zabrałeś, bo powiedziałeś, że jeżeli jest prawdziwy, okrutnie tak się na niego gapić, a…
— Pamiętam, co powiedziałem, Arthurze Stuarcie. Nie musisz ze mną plotkować na mój temat.
— A o czym ja mówiłem?
— Zgubiłeś się w lesie, kiedy szukałeś pijanej Fredy.
— No. W każdym razie wpadam na tego kapitana, a on patrzy mi w oczy i mówi: „Chodź ze mną”. Idziemy jakieś dziesięć kroków i stajemy w samym środku ścieżki jeleni, a on powiada: „Pójdziesz tą drogą, a kiedy znowu staniesz nad rzeką, skręcisz w górę; jakieś trzy pręty”. I wiesz co? Zrobiłem, co mi kazał, i wiesz co?
— Znalazłeś Fredę.
— Alfredę Matthews. Była pijana jak bela, oczywiście, ale pokropiłem jej twarz wodą i postąpiłem tak, jak mówiłeś, że należy: wylałem jej dzbanek. Rany, ale się wściekała! Musiałem odskakiwać, żeby mnie nie trafiła kamieniem.
— Biedna kobieta — westchnął Alvin. — Ale nic z tego nie będzie, dopóki znajdzie się ktoś, kto przyniesie jej pełny dzbanek.
— A nie mógłbyś z nią tak zrobić jak kiedyś z Czerwonym Prorokiem?
Alvin spojrzał na niego czujnie.
— A niby co o tym wiesz?
— To, co twoja mama mi opowiedziała w Vigor Kościele: że wziąłeś pijanego, jednookiego Czerwonego i zrobiłeś z niego proroka.
Alvin pokręcił głową.
— Nie, mój drogi. Całkiem pokręciła. On przez cały czas był prorokiem. I nie był pijakiem, jak Freda. Wlewał w siebie whisky, żeby zagłuszyć straszny, czarny hałas śmierci. Naprawiłem to i nie potrzebował już alkoholu. Ale Freda… Ona pragnie czegoś innego, czego jeszcze nie rozumiem.
— Poradziłem jej, żeby do ciebie przyszła, więc pomyślałem, że cię uprzedzę. Ona tu idzie, żebyś ją uleczył.
Alvin westchnął.
— Źle zrobiłem? — przestraszył się Arthur Stuart.
— Dobrze — uspokoił go Alvin. — Ale nie mogę jej pomóc, jeśli sama sobie nie pomoże. Wie przecież, że alkohol ją trawi, że odbiera jej życie. Ale porozmawiam z nią i zobaczę, co da się zrobić.
— Podobno umie zgadnąć, kiedy będzie deszcz. Jeśli jest trzeźwa.
— To skąd wiadomo, że ma taki talent?
Arthur śmiał się, i śmiał, i śmiał.
— Pewno raz była trzeźwa i akurat padało.
Kiedy Arthur wychodził, Alvin rozmyślał o jego opowieściach. Część tych historii była tylko plotkami. W Hatrack River żyły ostatnio wielkie plotkarki, a największe z nich to Vilate Franker, którą Alvin poznał i wiedział, że kryje się za zasłoną oszukańczych heksów, i Goody Trader, której właściwie nie znał, widział tylko raz, kiedy go odwiedziła. Naprawdę miała na imię Chastity albo Charity — Vilate twierdziła, że Chastity, od cnoty, bo niby jest taka cnotliwa, ale pozostali uważali, że raczej Charity, od miłosierdzia. Nazywano ją Goody od gospodyni, gdyż trzy razy była mężatką i jej mężowie żyli w szczęściu aż do śmierci, za każdym razem przypadkowej. Chociaż Vilate znowu potrafiła wzbudzić w Arthurze wrażenie, że jednak nie całkiem przypadkowej. Obie kobiety prowadziły ze sobą nieustanną wojnę, to jasne — prawie każdemu słowu jednej natychmiast zaprzeczała druga. Trzeba przyznać, że nie te panie wymyśliły plotki, w Hatrack River już wcześniej krążyły różne pogłoski i opowieści, zanim obie jeszcze się tu wprowadziły. Ale Arthur codziennie je odwiedzał i napychały go plotkami, aż Alvin przestawał rozumieć, o co chodzi, a Arthur Stuart z pewnością nie rozumiał nawet połowy.
Alvin sam widział, że Vilate jest nieszczera i złośliwa. Ale Goody mogła być taka sama, albo i gorsza, tyle że lepiej to ukrywała. Trudno powiedzieć. I jeszcze ta sprawa z Goody Trader, kiedy stwierdziła, że Alvinowi niczego nie trzeba — o co jej chodziło?
Ale poza kłótniami i plotkami jeszcze coś wydało się Alvinowi niezwykłe. W Hatrack River aż gęsto było od potężnych talentów. W prawie każdym miasteczku żył ktoś z zauważalnym talentem. Chociaż talenty bywały na ogół całkiem zwyczajne: talent do gotowania zupy albo widzenia tropów zwierząt. Użyteczne, ale nie takie, żeby opisywać je w liście do rodziców. Często ludzie nie mieli pojęcia o własnym talencie, ponieważ chodziło o coś dla nich zupełnie prostego i nie aż tak niezwykłego w oczach innych. Ale tutaj, w Hatrack River, spotykało się talenty zdumiewające. Kapitan statku, który pomagał komuś znaleźć drogę, nawet kiedy ten ktoś sam nie wiedział, że się zgubił. Albo Freda… Alvin żartował o tym z Arthurem, ale niektórzy w miasteczku przysięgali, że nie tylko przepowiada deszcz; kiedy wytrzeźwieje podczas suszy, potrafi go sprowadzić. A Melyn, dziewczyna z Walii — potrafiła śpiewać i grać na harfie tak, że człowiek o wszystkim zapominał i tylko siedział głupio uśmiechnięty, taki był szczęśliwy. Przyszła kiedyś zagrać dla Alvina i poczuł, jak dźwięk, niczym przenikacz sunący w ziemi, płynie od niej i sięga do jego wnętrza, znajduje wszystkie supły, rozluźnia je i pozwala zwyczajnie dobrze się czuć.
Takiej mocy próbował nauczyć sąsiadów w Vigor Kościele, ale oni nie rozumieli, ledwie czasem dostrzegali jakiś przebłysk. A tutaj talenty zalegały tak grubą warstwą, że można by je grabić jak liście. Maggie, która pomagała w sklepie Goody Trader, potrafiła dosiąść każdego konia, nawet całkiem dzikiego; wielu to widziało. I ta, która Alvina trochę przestraszyła — dziewczyna o imieniu Dorcas Bee; malowała ludziom portrety, na których nie tylko wyglądali jak w życiu, ale które ukazywały całe ich wnętrze. Alvin nie wiedział, co o tym myśleć, i nawet widząc na własne oczy, nie rozumiał, jak ona to robi.
Każda z tych osób budziłaby podziw, gdziekolwiek by zamieszkała, choćby i w wielkim mieście, takim jak Nowy Amsterdam albo Filadelfia. Mimo to osiedlali się w małym miasteczku, akurat w Hatrack River; liczba mieszkańców rosła stale, a jednak nikt jakoś nie uznał takiego nagromadzenia talentów za niezwykłe.
Istnieje jakaś przyczyna, myślał Alvin. Musi być powód. I muszę go poznać, bo spośród tych utalentowanych ludzi wybiorą ławę przysięgłych i to oni zdecydują, czy Makepeace Smith jest kłamcą, czy może ja. W tym mieście pełno jest kłamstwa, ponieważ to, co mówi Vilate Franker, i to, co mówi Goody Trader, nie może być równocześnie prawdą. Pełno kłamstwa i… tak, i nieszczęścia. Alvin wyczuwał, że dzieją się tu jakieś sztuczki Niszczyciela, ale nie umiał wskazać palcem, o co konkretnie chodzi. Trudno Niszczyciela znaleźć, kiedy nie chce być znaleziony. A już szczególnie trudno w celi więziennej, gdzie ma się do dyspozycji jedynie plotki i krótkie wizyty gości.