Armor wzrokiem odprowadził Webstera do drzwi, potem sięgnął po kapelusz i zawołał swojego najstarszego, żeby zostawił produkcję mydła i przypilnował sklepu. Wyszedł i ruszył biegiem przez wzgórze, do domu teściów. Na pewno zastanie tam żonę, ponieważ była wśród kobiet najlepsza w Alvinowych, Stwórczych zajęciach i często wzywano ją jako nauczycielkę, stawiającą — choć Armor ich nienawidził — heksy. Rodzina powinna wiedzieć, co się dzieje: że Alvin ma w stolicy wrogów, gotowych płacić prawnikowi, by tu przyjechał i wygrzebał o nim jakieś brudy. Nie ma innego wyjścia, sami też muszą znaleźć prawnika. I to nie żadnego wiejskiego kuzyna, ale miejskiego adwokata, znającego te same sztuczki co ten Webster. Armor przypominał sobie niejasno, że kiedyś już o nim słyszał. W pewnych kręgach wspominano go z podziwem. A że rozmawiał z nim, słyszał jego złocisty głos, szybkie odpowiedzi i jak kłamstwo w jego ustach brzmiało niby najczystsza prawda, choć człowiek pamiętał, że to oszustwo… cóż, Armor wiedział, że trudno będzie znaleźć adwokata, który by go pokonał. Tym trudniej że pojawi się inny problem: zapłaty.
Calvin nie miał pojęcia, jak powinien się zachować, stając przed obliczem cesarza. Tytuł Napoleona pochodził ze starożytnego Rzymu, Persji czy Babilonu. Ale sam cesarz siedział na krześle z prostym oparciem, otoczony nie przez dworzan, lecz przez sekretarzy; każdy z nich pisał przy pulpicie, kiedy zaś skończył notować rozkaz, list czy edykt, podrywał się i wybiegał z pokoju, a kolejny sekretarz zaczynał zapisywać gorączkowo to, co Bonaparte dyktował w swym ostrym, śpiewnym, niemal włosko brzmiącym francuskim.
Dyktowanie trwało, a Calvin, stojąc między strażnikami (jakby mogło go to powstrzymać od załamania podłogi pod cesarzem, gdyby tylko zechciał), obserwował w milczeniu. Oczywiście, nie zaproponowali mu stołka; nawet Mały Napoleon, bratanek cesarza, stał posłusznie. Zdawało się, że tylko sekretarze mają prawo siedzieć, bo trudno sobie wyobrazić, żeby pisali na stojąco.
Z początku Calvin rozglądał się po komnacie; potem zaczął studiować twarz cesarza, jak gdyby jej lekko zbolały wyraz mógł, po odpowiednio długim wpatrywaniu, zdradzić sekrety sfinksa. Wkrótce jednak Calvin zwrócił uwagę na nogę. Musiał wyleczyć ten artretyzm, jeśli w ogóle zamierzał coś osiągnąć. A przecież nie miał pojęcia, co wywołuje chorobę ani nawet jak tego szukać. To była dziedzina jego brata.
Przyszło mu do głowy, że powinien może prosić o pozwolenie na wysłanie listu do Alvina; przyjechałby wtedy, wyleczył cesarza i zyskał wolność dla Calvina. Ale natychmiast odrzucił tę tchórzliwą myśl. Jestem Stwórcą czy nie? Jeśli tak, to jestem równy Alvinowi. A jeśli jestem, po co mam go sprowadzać, żeby pomógł mi w sytuacji, która — o ile wiem — wcale jego pomocy nie wymaga?
Wysłał przenikacz do nogi Napoleona.
Nie była to zwykła opuchlizna, jaką Calvin poznawał w ropiejących wrzodach żebraków. Nie wiedział, co to za płyny — w każdym razie nie ropa — i nie śmiał zwyczajnie skierować ich z powrotem do krwi. Mogły przecież być trujące i zabić człowieka, od którego chciał się uczyć.
A czy wyleczenie cesarza naprawdę leżało w jego interesie? To nie znaczy, że wiedział, jak to zrobić, ale nie był pewien, czy w ogóle próbować. Potrzebował bowiem nie chwilowej wdzięczności zdrowego człowieka, ale trwałej zależności cierpiącego, któremu niezbędny jest ten, kto niesie ulgę. Krótkotrwałą ulgę.
To Calvin umiał, przynajmniej w pewnym zakresie. Już dawno nauczył się u psów czy wiewiórek znajdować nerwy i skręcać je — jakby zaciskać w niewidoczny sposób. Czasami zwierzę piszczało i wyło, aż Calvin umierał ze śmiechu. Kiedy indziej nie okazywało bólu, ale kulało, jak gdyby ta zaciśnięta noga wcale nie istniała. Kiedyś całkiem zdrowy pies wlókł za sobą zad, aż zdarł skórę z brzucha i nóg, a ojciec już chciał zastrzelić biedaka. Calvin się wtedy zlitował i uwolnił nerw, ale pies nigdy już nie chodził normalnie, tylko tak jakby się trochę zataczał; Calvin nie wiedział, czy to z powodu zaciśnięcia, czy z tego, że prawie tydzień wlókł pokrwawiony zadek po ziemi.
Ważne było to, że zaciśnięcie nerwu usuwa wszelkie czucie — Napoleon może utykać, ale nie będzie cierpiał bólu. Ulga, nie lekarstwo.
Który nerw? Calvin nie wyrysował ich. Takie metodyczne działanie było sprawą Alvina. W Anglii Calvin uświadomił sobie, że to jedna z podstawowych różnic między nim a bratem. Istniało nowe słowo, właśnie wymyślone w Cambridge, określające ludzi tak nudnie metodycznych jak Alvin: naukowiec. Podczas gdy Calvin, mający zapał i styl, werwę, a nade wszystko ducha improwizacji, był artystą. Problem w tym, że w kwestii nerwów w nodze Bonapartego nie mógł właściwie eksperymentować. Trudno byłoby liczyć na przyjaźń między nimi, gdyby cesarz nagle zaczął piszczeć i wyć jak udręczona wiewiórka.
Myślał nad tym, kiedy kolejny sekretarz poderwał się i wybiegł. Calvinowi przyszło wtedy do głowy, że nogi Napoleona nie są jedynymi w komnacie. Teraz, kiedy musiał dokładnie ustalić, który nerw za co odpowiada, żeby jego zaciśnięcie uśmierzyło ból, zamiast go sprawiać, musiał zachować się jak naukowiec, badając wiele nóg.
Zaczął od następnego w kolejce sekretarza, niskiego człowieka (niższego nawet od cesarza, mającego skromną posturę), który wiercił się trochę na stołku. Niewygodnie? — zapytał go w myślach Calvin. Zobaczymy, czy znajdzie się na to rada.
Posłał przenikacz do prawej nogi sekretarza, znalazł najgrubszy nerw i zacisnął. Nic, ani skrzywienia, ani grymasu. Zacisnął mocniej. Wciąż nic.
Pierwszy w linii sekretarzy poderwał się i wybiegł pędem. Przyszła kolej na niskiego. Spróbował się przesunąć, poprawił ułożenie pulpitu, ale — ku zachwytowi Calvina — na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia, a potem rumieniec; sięgnął w dół i rękami przesunął nogę.
No tak… Ten gruby nerw, czy może wiązka bardzo cienkich nerwów, nie ma nic wspólnego z czuciem. Natomiast wydaje się, że kieruje ruchem. Ciekawe.
Niski człowiek pisał w milczeniu, ale Calvin wiedział, że myśli tylko, co się stanie, kiedy będzie musiał wstać. I rzeczywiście, gdy edykt został zapisany — chodziło o przyznanie wyjątkowego zwolnienia od podatków pewnym właścicielom winnic na południu Francji ze względu na nieurodzaj — sekretarz poderwał się, obrócił i rozciągnął na podłodze; obie nogi splątały mu się niczym linki od wędek u dzieciaków.
Wszystkie oczy zwróciły się ku biedakowi, ale nie padło ani jedno słowo. Calvin obserwował z rozbawieniem, jak sekretarz podnosi się na rękach i lewym kolanie; prawa noga zwisała bezwładnie. Oczywiście, kolano mogło się zginać, więc wyglądało na to, że jednak wstanie. Dwa razy jednak próbował się na nim oprzeć i dwa razy upadał.
Wreszcie odezwał się wyraźnie zirytowany Bonaparte:
— Jest pan sekretarzem, mój panie, czy klaunem?
— Moja noga, sire — wykrztusił urzędnik. — Moja prawa noga w tej chwili nie działa.
Bonaparte zwrócił się do strażników pilnujących Calvina.
— Pomóżcie mu wyjść. I przyślijcie kogoś, żeby starł rozlany atrament.
Strażnicy podnieśli sekretarza i ruszyli z nim do drzwi. Przyszła pora, by Mały Napoleon przypomniał o swojej obecności.
— Weźcie jego pulpit, durnie — polecił. — I kałamarz, i pióro. I edykt, jeśli nie jest poplamiony.
— A jak mają to zrobić? — spytał kwaśno Bonaparte. — Przecież muszą podtrzymywać tego jednonogiego durnia.