Выбрать главу

Mówiąc to, Cooper podniósł leżące na podłodze Pismo Święte. Zamknął książkę i wręczył Alvinowi.

Alvin spróbował ją otworzyć, ale strony były spojone ze sobą tak mocno i ściśle, jakby trzymał w ręku klocek drewna w skórzanej oprawie.

Verily jeszcze raz wziął książkę i znów mu ją oddał. Tym razem otworzyła się sama na stronie, którą Alvin czytał.

— W Anglii mógłbym za to zginąć — rzekł Verily. — Mądrość rodziców i moja umiejętność ukrywania tego daru pozwoliły mi przeżyć. Ale muszę wiedzieć, co to jest. Muszę wiedzieć, dlaczego Bóg obdarza niektórych taką mocą. I co z nią robić. I kim ty jesteś.

Alvin położył się na pryczy.

— Nie do wiary — stwierdził. — Przepłynąłeś ocean, żeby się ze mną spotkać?

— Nie miałem pojęcia, że mogę ci się przydać. Szczerze mówiąc, przyszło mi nawet do głowy, że może to ręka opatrzności pchnęła mnie do studiów prawniczych, zamiast do bednarstwa, fachu ojca. Może było wiadomo, że pewnego dnia staniesz przeciwko srebrnemu językowi Daniela Webstera.

— A ty masz język ze złota, Verily?

— Łączę rzeczy. To mój… talent, jak mawiacie w Ameryce. I tym też zajmuje się prawo. Wykorzystuję prawo, by spajać. Widzę, jak rzeczy do siebie pasują.

— A ten Webster… On chce użyć prawa, żeby rzeczy rozerwać.

— Na przykład ciebie i pług.

— Mnie i moich sąsiadów — dodał Alvin.

— A więc rozumiesz problem. Do dzisiaj znany byłeś jako człowiek wielkoduszny i dobry wobec wszystkich. Ale masz złoty pług i nikomu go nie pokazujesz. Masz fantastyczne bogactwo i się nie dzielisz. To jest ten klin, który Webster spróbuje wbić, aby odłupać cię od społeczności niby deskę od pnia.

— Kiedy chodzi o złoto, ludzie przekonują się, ile jest dla nich warta przyjaźń i lojalność. W przeliczeniu na pieniądze.

— I to wstyd, jak niska okazuje się czasem ta cena. — Verily uśmiechnął się smutno.

— A jaka jest twoja cena?

— Kiedy wyjdziesz stąd wolny, pozwolisz mi iść z tobą, uczyć się od ciebie, obserwować cię, uczestniczyć w tym, co robisz.

— Nie znasz mnie nawet, a proponujesz małżeństwo?

Verily zaśmiał się.

— Rzeczywiście, tak to zabrzmiało.

— W dodatku bez zwykłych korzyści — dodał Alvin. — Nie przeszkadza mi wędrówka z Arthurem Stuartem, bo on wie, kiedy milczeć. Ale nie wiem, czy mogę brać kogoś, kto chce podpatrzyć moje myśli, kto pilnuje mnie bez chwili przerwy.

— Jestem prawnikiem, więc mój fach to przemowy, ale zapewniam, że gdybym nie wiedział, kiedy i gdzie zachować milczenie, nie dożyłbym swoich lat w Anglii.

— Nie mogę ci niczego obiecać — stwierdził Alvin. — Czyli chyba jednak nie będziesz moim obrońcą. Nie mam czym zapłacić.

— Jedną obietnicę na pewno możesz mi złożyć — odparł Verily. — Że uczciwie dasz mi szansę.

Alvin przyjrzał mu się z uwagą i uznał, że młody człowiek raczej mu się podoba. Żałował, że nie ma talentu Peggy i nie może zajrzeć mu w umysł, zamiast oceniać tylko wygląd zewnętrzny.

— Tak, Verily, taką obietnicę mogę ci chyba złożyć — powiedział. — Dostaniesz uczciwą szansę, a jeśli taka zapłata ci wystarcza, to jesteś moim obrońcą.

— Umowa stoi. Teraz pozwolę ci znów się położyć. Jeszcze tylko jedno pytanie.

— Pytaj.

— Ten pług… Jak ważne jest, żeby pozostał w rękach twoich i nikogo innego?

— Jeśli sąd zażąda, żebym go oddał, wyrwę się z tego więzienia i do końca swych dni będę żył w ukryciu, zanim pozwolę komuś dotknąć pługa.

— Może dokładniej. Czy to posiadanie jest ważne, czy samo widzenie go i dotykanie?

— Nie bardzo rozumiem.

— Czy ktoś mógłby go zobaczyć i dotknąć w twojej obecności?

— Co mu z tego przyjdzie?

— Webster będzie utrzymywał, że sąd ma prawo i obowiązek ustalić, czy pług naprawdę istnieje i czy naprawdę zrobiony jest ze złota, a to w celu ustalenia sprawiedliwej rekompensaty, gdybyś musiał spłacić panu Makepeace'owi Smithowi wartość przedmiotu sporu w gotówce.

Alvin huknął śmiechem.

— Przez cały ten czas w więzieniu ani razu nie przyszło mi do głowy, że mógłbym Makepeace'a spłacić.

— Nie sądzę, żeby to było możliwe — odparł Verily. — Myślę, że zależy mu na pługu i zwycięstwie, nie na pieniądzach.

— Racja, ale gdyby mógł dostać tylko pieniądze…

— Powiedz zatem: dopóki pług pozostaje w twoim posiadaniu…

— To chyba zależy, kto miałby patrzeć i dotykać.

— Póki tu jesteś, nikt nie zdoła go ukraść, prawda?

— Chyba nie.

— Więc jak dalece dajesz mi wolną rękę?

— Makepeace nie może go dotknąć — oświadczył Alvin. — Nie ze złośliwości to mówię, ale widzisz, ten pług jest żywy.

Verily uniósł brew.

— Nie oddycha, nie je ani nic takiego — tłumaczył Alvin. — Ale pług żyje pod ręką człowieka. Zależnie od człowieka. A dla Makepeace'a dotknięcie pługa w czasie, kiedy pogrążony jest w czarnym kłamstwie… Nie wiem, co by się z nim stało. Nie wiem, czy mógłby znowu bezpiecznie dotknąć metalu. Nie wiem, co by mu zrobiły młot i kowadło, gdyby z tak czarnym sercem dotknął pługa.

Verily oparł czoło o kraty i przymknął oczy.

— Źle się czujesz? — spytał Alvin.

— To podniecenie, że wreszcie spojrzałem wiedzy w twarz — odparł Verily. — Słabo mi.

— Tylko się nie wyrzygaj na podłogę, bo będę to musiał wąchać przez całą noc. — Alvin uśmiechnął się szeroko.

— Myślałem raczej o omdleniu — zapewnił Verily. — A zatem nie Makepeace ani nikt inny, kto żyje w… w czarnym kłamstwie. To przywodzi mi na myśl mojego przeciwnika, Daniela Webstera.

— Nie znam go. Ale może być uczciwym człowiekiem. Kłamca może przecież wynająć porządnego prawnika, nie sądzisz?

— Mógłby — przyznał Verily. — Ale taka kombinacja w końcu zniszczyłaby kłamcę.

— Do licha, Verily, kłamca sam siebie w końcu niszczy.

— Jesteś pewien? To znaczy w taki sposób, jak jesteś pewien, że pług żyje?

— Chyba nie. Ale muszę wierzyć, że to prawda. Inaczej jak mógłbym komuś zaufać?

— Myślę, że na dalszą metę masz rację. Na dalszą metę kłamstwo zakręca się w supły i ludzie w końcu widzą, że to kłamstwo. Ale ta meta jest bardzo daleko. Dalej niż życia wystarczy. Możesz od dawna być martwy, Alvinie, zanim umrze kłamstwo.

— Ostrzegasz mnie przed czymś konkretnym? — zdziwił się Alvin.

— Raczej nie. Ale te słowa brzmiały jak coś, co musiałem powiedzieć, a ty musiałeś usłyszeć.

— Powiedziałeś je. A ja usłyszałem. — Alvin uśmiechnął się. — Dobrej nocy, Verily Cooper.

— Dobrej nocy, Alvinie Smith.

* * *

Peggy Larner stanęła przy promie wczesnym rankiem, pośpiech zatykał jej dech jak ciasny gorset. Biały Morderca Harrison będzie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Musiała porozmawiać z Alvinem, a ta rzeka, Hio, leżała jej na drodze.

Ale prom stał na drugim brzegu, co było rozsądne, ponieważ farmerzy potrzebowali go pierwsi, żeby dostarczyć towar na targ. Musiała więc czekać, chociaż się spieszyła. Na szczęście przewoźnicy pchnęli żerdziami i prom ruszył. Był przywiązany do metalowego pierścienia sunącego wzdłuż grubej liny przecinającej rzekę jakieś czterdzieści stóp nad głową. Tylko to słabe połączenie nie pozwalało mu spłynąć z prądem. Domyśliła się, że kiedy rzeka wzbiera, prom wcale nie kursuje, bo choćby lina była dość mocna, nie było drzew wystarczająco potężnych, by przywiązać do nich końce bez obawy, że jedno czy drugie wyrwie się z ziemi. Nad wodą nie da się zapanować linami, pierścieniami i sznurami, nie da się też tamami i mostami, łodziami czy tratwami, rurami czy rowami, dachami, oknami, ścianami i drzwiami. W dzieciństwie, kiedy obserwowała Alvina, dobrze poznała zdradliwość wody i jej chytrość.